Liberał: Jak tam, socjalisto, żyjesz jeszcze?
Socjalista: Żyję, żyję. Kto wie, może nawet wrócę z emerytury do bardziej aktywnego życia. A Ty, jak się miewasz? Ostatni kryzys chyba nieco Cię poobijał?
Liberał: Owszem, mam parę siniaków, ale pojawiły się przecież nie z mojej, tylko Twojej winy. No, względnie, z winy Tobie podobnych.
Socjalista: Jak to z mojej winy – lub takich jak ja? Ja rynki deregulowałem? Ja pozwoliłem kapitałowi hulać, gdzie i jak popadnie? Ja tłumaczyłem wszystkim naokoło, wbrew oczywistościom, że rynek to doskonały, samoregulujący się mechanizm? Ja spekulacyjną bańkę nadmuchałem?
Liberał: Tak, bańkę – rzecz jasna – Ty nadmuchałeś! To nie był mój pomysł, żeby obejmować państwowymi gwarancjami spłatę kredytów przez ludzi, którzy w normalnych, czyli wolnorynkowych warunkach nie mogliby ich zaciągnąć. Załamanie na rynku nieruchomości, od którego zaczął się kryzys, to wynik zakłócenia działania mechanizmu wolnorynkowego. Gdybyś, drogi socjalisto, miarkował nieco swoje zapędy wyrównywania szans i zasypywania różnic pomiędzy bogatymi a biednymi, nie bylibyśmy dzisiaj tu, gdzie jesteśmy.
Socjalista: No tak, oczywiście! Jak zwykle twierdzisz, że z rozwarstwieniem społecznym nic nie powinniśmy robić. Że w imię świętej sterylności działania kapitalizmu – bo przecież nie „wolnego rynku”; w jakim właściwie sensie i dla kogo „wolnego”? – powinniśmy godzić się na istnienie w naszych społeczeństwach obszarów biedy i trwałego, przekazywanego z pokolenia na pokolenie wykluczenia!
Liberał: O! Wreszcie! Czekałem, aż padnie to słowo! „Wykluczenie”. Kto konkretnie tych ludzi „wyklucza”?
Socjalista: Kapitaliści. Bogaci. Wielkie korporacje. Beneficjenci systemu. „Jeden procent”. To oni wykluczają dolne warstwy społeczne.
Liberał: Hola, hola! Jak to „wykluczają”? Czy dlatego, że powodzi im się lepiej, mają się czuć winni? Czy powinienem kogoś przepraszać za to, że potrafię pokierować swoim życiem, zdobyć odpowiednie kompetencje i zastosować je w praktyce, dzięki czemu wolny rynek – tak, „wolny”, bo mogę w jego ramach decydować o tym, gdzie, jak i za ile chcę pracować – wynagradza mnie, choćby i sowicie? Przecież beneficjenci tego, jak to mówisz „systemu”, płacą podatki!
Socjalista: Płacą podatki? Ale gdzie? Na Kajmanach lub w jakimś innym raju podatkowym?
Liberał: Tak postępują firmy, i to nie wszystkie przecież. I nie ma się co dziwić – działają w zgodzie z własnym interesem, bo podatki są zbyt wysokie. A najbogatsi odprowadzają do budżetu państwa najwięcej pieniędzy, płacąc dodatkowy haracz za swoją rynkową efektywność. Ten haracz to dzieło, z którego jesteś tak bardzo dumny, mój drogi – to podatek progresywny.
Socjalista: A co, Ty byś pewnie wolał liniowy? Uważasz, że bogaci nie mają względem słabiej zarabiających warstw społecznych żadnych zobowiązań i że – w związku z powyższym – nie powinni płacić wyższych podatków? Pewnie! To jest właśnie ta Twoja „wolność”: „Umiesz pływać – brawo! Nie umiesz pływać? Toniesz”.
Liberał: Ależ ja jestem za tym, żeby najbogatsi wpłacali najwięcej do państwowej kasy! Dlatego popieram podatek linowy! Jedyny sprawiedliwy – bo traktujący wszystkich tak samo.
Socjalista: Co też opowiadasz! To nie ma nic wspólnego ze społeczną sprawiedliwością! Nie chodzi…
Liberał: Jaką, przepraszam, sprawiedliwością?
Socjalista: Społeczną.
Liberał: Ach, „sprawiedliwość społeczna”. Sprawiedliwość społeczna ma tyleż wspólnego ze sprawiedliwością, co krzesło elektryczne ze zwykłym krzesłem. Zapomniałeś o tym starym porzekadle?
Socjalista: Nie zapomniałem, tylko się z nim nie zgadzam. Daj dokończyć! Sprawiedliwość społeczna ma sens, tylko wy, ekonomiczni neoliberałowie, macie jakąś kompletnie irracjonalną awersję do wszystkiego, co „społeczne”.
Liberał: To nie jest żadna awersja, tylko trzeźwy punkt widzenia. Bo nie ma żadnej sprawiedliwości społecznej – jest tylko sprawiedliwość jako taka. I polega ona na jasnych i czytelnych regułach gry, które są jednakowe dla wszystkich. To właśnie zapewnia wolny rynek – kiedy się weń przesadnie nie ingeruje, oczywiście. Każdy ma w jego ramach szansę – dzięki swoim talentom, pomysłowości, pracowitości – zdobyć odpowiednie wynagrodzenie. Ba! Może nawet, i nie ma w tym niczego złego, dorobić się bajecznej fortuny!
Socjalista: W posiadaniu fortuny nie ma, oczywiście, niczego złego. Ale wiąże się z pewną odpowiedzialnością. Odpowiedzialnością „społeczną” właśnie. Bo to jest przecież podstawowa więź, która ustala normę sprawiedliwości, i która powinna nam służyć za główny punkt orientacyjny, kiedy rozważamy zagadnienia ekonomiczne.
Liberał: Nieprawda! Odpowiedzialność „społeczna” – by użyć Twojego ulubionego pojęcia – sprowadza się do płacenia podatków. Bogata jednostka nie ma żadnych dodatkowych zobowiązań wobec wspólnoty, do której przynależy. Jej kontrakt ze społeczeństwem jest dokładnie taki sam, jak w przypadku każdej innej jednostki.
Socjalista: Właśnie, że nie! Społeczeństwo to nie żaden kontrakt, podpisany z jednej strony przez pojedynczego człowieka, z drugiej – przez państwo. To przede wszystkim wspólnota moralna, w której wszyscy godzą się wspólnie dzielić owocami swojej pracy i pomagać sobie w potrzebie.
Liberał: Mylisz się, społeczeństwo to nie szkółka niedzielna czy jakiś rodzaj duchowo-moralnej kongregacji albo zakrojonej na szeroką skalę akcji charytatywnej. To, o czym mówisz, to jakiś upiorny kolektywizm! Fundamentem państwa jest umowa, którą w sposób wolny decydują się zawrzeć poszczególne jednostki.
Socjalista: To Ty się mylisz i serwujesz mi prymitywny, odczłowieczający, bo sprowadzający wolność do swobodnej konsumpcji, indywidualizm! Odpowiedzialność wynikająca z przynależności do pewnej wspólnoty jest ważniejsza niż ekonomiczna wolność jednostki!
Liberał: Nie jest!
Socjalista: Jest!
Liberał: Nie jest!
Socjalista: Jest!
…