W ostatnim numerze „Kultury Liberalnej” Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent Warszawy, mówi o bezradności administracji wobec problemu, jaki stwarza sprawa gruntów warszawskich. I m.in. polemizuje z zarzutem (który był przyczyną odmowy podpisu przez ustępującego Prezydenta), jakoby „mała” ustawa reprywatyzacyjna nie wiązała się z odszkodowaniami dla dawnych właścicieli. Jarosław Jóźwiak powiada, że przecież takie przepisy są, tyle że w innym miejscu, i odsyła do art. 215 ustawy o gospodarce gruntami z 1997 r.

Gdyby jednak komuś przyszło do głowy sprawdzić, o czym mowa w tym przepisie, to zobaczyłby, że idzie tam, owszem, o odszkodowania za grunty przejęte na podstawie dekretu warszawskiego, tyle że rolne, oraz o domy jednorodzinne i małe (do 20 mieszkań) domy mieszkalne (i to jeszcze tylko niektóre, bo przejęte w pewnej konfiguracji czasowej). Przemilczano także, że ten przepis został uznany za niekonstytucyjny (wyrok TK z 13.6.2011, SK 41/09) właśnie w zakresie swego pominięcia dużych domów i kamienic.

Problematyka odszkodowań za nieruchomości przejęte na podstawie dekretu warszawskiego obejmuje kilka różnych zagadnień. Powoduje to, że zasadność i możliwości tak regulacji, jak i realizacji odszkodowań rysują się różnie. Najważniejsze zagadnienia to:

– brak realizacji obietnicy złożonej w samym dekrecie (art. 7 ust. 5, 8, 9), przewidującej odszkodowania za przejęte nieruchomości;

– odbieranie na podstawie dekretu gruntów, które komunalizacji nie podlegały (odpowiedzialność za eksces wykonawczy przy stosowaniu dekretu);

– późniejsze arbitralne, czasem niekonstytucyjne, legislacyjne różnicowanie sytuacji prawnej dawnych właścicieli w drodze uchwalania dla nich różnych zastępczych i fragmentarycznych rekompensat (w tym zakresie właśnie pojawia się problem tego, co uregulowała, a co pominęła ustawa o gospodarce nieruchomościami z 1997 r.);

– całkowite przemilczenie powyższego problemu w ustawie o „małej reprywatyzacji”;

– brak świadomości i czynienia użytku z przepisów prawa cywilnego – także niejako „w drugą stronę”, bo przy zwrocie nieruchomości w naturze pojawiają się wzajemne rozliczenia między gminą, z której zasobu następuje zwrot a osobą, która zwrot otrzymuje. Nie ma żadnego powodu, aby budowa, odbudowa, rozbudowa, naprawa dokonywana ze środków publicznych pozostawała nierozliczona. Ponieważ to trudne i skomplikowane, praktyka przyjmuje aprioryczną wzajemną kompensatę roszczeń w tym zakresie, co jest wygodne, choć błędne.

Na uwagę zasługują również rozmaite przypadki (skądinąd smakowite) dotyczące zasad rozstrzygania kolizji między interesem prywatnym a publicznym (aby zachować proporcjonalność ochrony) przy ustawowych regulacjach dotyczących odszkodowań. Nie jest to również miejsce na omawianie kryteriów decydujących o ocenie zachowania proporcjonalności; na przedstawianie negatywów ewolucji orzecznictwa sądowoadministracyjnego w kwestii nieodwracalnych skutków prawnych jako przeszkody w uchylaniu ostatecznych decyzji administracyjnych; na krytykę koncepcji (niefortunnej, przeciętej w bieżącym roku wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego P 46/13) dopuszczającej nieograniczoność w czasie uchylania decyzji ostatecznych. Na boku też pozostawiam polemikę z naiwnym przekonaniem (niestety, NSA w 2008 r.), że skoro jednostki prywatne mogą (jako zasada, w teorii) prowadzić szkołę albo placówkę kulturalną czy zdrowotną, to znaczy, że w razie zwrotu takiej nieruchomości jej reaktywowany w prawie własności nowy-stary właściciel na pewno nie zmieni przeznaczenia nieruchomości.

A wszystkie te kwestie są nie bez znaczenia dla umiejętnego doboru instrumentów prawnych, jakimi dałoby się rozwiązać gordyjski węzeł gruntów warszawskich.

Sprawą podstawową jest jednak wiedza o tym, jakimi w ogóle instrumentami dysponują ustawodawca oraz organy orzecznicze i jaki jest ich potencjał. Nie służy zaufaniu do władzy i jej kompetencji powoływanie numerków przepisów „aby zbyć”, w nadziei, że nikt nie sprawdzi.

Czytaj także poprzedni tekst prof. Ewy Łętowskiej o reprywatyzacji, „Giuliani pilnie poszukiwany”.