Przeczytaj także poprzedni felieton Emilii Kaczmarek,
który wyjaśnia podstawowe pojęcia dot. eutanazji.
Poprzedni z cyklu bioetycznych felietonów wyjaśniał najważniejsze pojęcia w sporze dotyczącym eutanazji. Tym razem pójdźmy o krok dalej, pokażmy, co część bioetyków ma do powiedzenia na temat sensu starości i umierania.
Przeciwnicy eutanazji często zwracają uwagę na przekaz, jaki jej legalizacja może nieść dla ludzi schorowanych – „powinniście poprosić o śmierć, jesteście dla innych ciężarem”. Wśród bioetyków nie brakuje i takich, którzy uważają, że przekaz ten faktycznie może być obecny – i co więcej – jest jak najbardziej słuszny! Broniąc wspomaganego samobójstwa czy eutanazji, nie powołują się tylko na tzw. prawo do godnej śmierci, ale właśnie na moralny obowiązek umierania.
Kto wpadł na tak kontrowersyjny pomysł? John Hardwig – ten amerykański filozof otwarcie twierdzi, że ludzie mają obowiązek umrzeć. Moralny obowiązek zakończenia własnego życia wynika, jego zdaniem, z troski o własnych bliskich. Współczesna medycyna pozwoliła na wydłużenie biologicznej egzystencji jednostek – nie dostarczyła jednak wystarczających narzędzi do poprawy jakości ich życia, dlatego ostatnie lata mijają najczęściej w stanie absolutnej zależności od innych.
Hardwig nie chce podawać dokładnej definicji obowiązku śmierci [1], uważa, że powinność ta jest bardzo wrażliwa na kontekst. Wymienia jednak dziewięć wskazówek, które jego zdaniem każdy starzejący się człowiek powinien wziąć pod uwagę. W świetle tych wskazówek, mój obowiązek śmierci jest tym większy:
1. Im moje życie nakłada na moich bliskich większe obciążenia osobiste (np. brak czasu dla własnych dzieci i reszty rodziny), emocjonalne (np. depresja), zawodowe (np. konieczność rezygnacji z własnej kariery), czasowe (brak czasu dla siebie) i finansowe (wydawanie pieniędzy na moje leczenie).
2. Im jestem starszy lub starsza.
3. Im pełniejsze i dostatniejsze życie mam za sobą.
4. Im trudniejsze i biedniejsze było życie moich bliskich.
5. Im większych starań dołożyli już moi bliscy, aby moje życie było dobre (i im mniej ja sam się dla nich poświęcałem lub poświęcałam).
6. Im mniej jestem w stanie samodzielnie funkcjonować z daną chorobą.
7. Im mniej jestem w stanie dalej wnosić coś do mojej rodziny (np. udzielać pomocy praktycznej, duchowej, ale też finansowej).
8. Im bardziej jest prawdopodobne, że moja choroba mnie nieodwracalnie zmieni, że uniemożliwi mi kontynuowanie relacji z bliskimi, spowoduje, że „nie będę już sobą” – (np. częste w przypadku alzheimera zmiany osobowości, niepoznawania własnych bliskich).
9. Im bardziej rozrzutne życie prowadziłem lub prowadziłam w przeszłości (jeśli mogłem lub mogłam oszczędzać na własną starość, a tego nie zrobiłem/nie zrobiłam – nie mogę teraz wymagać od innych, nawet od własnych dzieci, aby swoje oszczędności wydawali na mnie).
Propozycja Hardwiga może się wydawać przewrotna i okrutna. Te same argumenty, które przeciwnicy eutanazji przytaczają na poparcie swojego stanowiska – niedopuszczalne moralnie traktowanie śmierci jako sposobu na oszczędzenie środków finansowych czy wzbudzanie poczucia winy w osobach starszych i wymagających opieki – sam Hardwig stosuje właśnie w jej obronie.
Hardwig krytykuje amerykańskie społeczeństwo z jego kultem młodości i próbami przedłużania życia za wszelką cenę. Zauważa, że w pogoni za wiecznym zdrowiem współczesna kultura marginalizuje doświadczenie umierania. Dziś Amerykanie i Europejczycy umierają w szpitalnych salach, ukryci przed społeczeństwem, często nawet z dala od najbliższych. Śmierć w szpitalu nie jest zazwyczaj efektem świadomego wyboru jednostek („tak, chcę umrzeć w szpitalu”), a wynika raczej z faktu, że mało kto w ogóle „chce umierać”, a szpital jawi się jako miejsce, w którym moment śmierci można maksymalnie opóźnić.
Wszystko to powoduje, że dla niewierzącego człowieka współczesnej kultury Zachodu śmierć jawi się jako wydarzenie czysto negatywne – koniec możliwości danej jednostki, deadline indywidualnej samorealizacji, która stanowi sens życia. Według Hardwiga takie spojrzenie na śmierć jest egoistyczne i błędne – nasza śmierć nie wpływa bowiem tylko (negatywnie) na nasz los, ale może też (pozytywnie) wpłynąć na życie naszych bliskich. Hardwigowi nie chodzi o to, żeby dzieci cieszyły się ze śmierci swoich starych i schorowanych rodziców – śmierci dobrego człowieka zawsze będzie towarzyszyć poczucie straty i smutek – ale odejście i odstąpienie miejsca młodszym jest według Hartwiga czymś sprawiedliwym i naturalnym.
Śmierć w szpitalu nie jest zazwyczaj efektem świadomego wyboru jednostek, wynika raczej z faktu, że mało kto „chce umierać”, a szpital jawi się jako miejsce, w którym moment śmierci można maksymalnie opóźnić. | Emilia Kaczmarek
Hardwig zauważa, że starość taka, jaką dziś znamy, jest zjawiskiem sztucznym – wywołanym postępem medycyny. Nigdy wcześniej w żadnym miejscu na ziemi ludzie nie dożywali masowo tak późnego wieku, nigdy też nie było na świecie aż tylu starszych ludzi – „epidemia” demencji jest więc chorobą cywilizacyjną. Tymczasem, według Hardwiga, starość i śmierć nie są problemem medycznym – są problemem moralnym, ponieważ tylko nadając śmierci etyczny sens, możemy ponownie odnaleźć dla niej miejsce we współczesnej kulturze. Na czym ten etyczny sens miałby polegać? Właśnie na tym, że śmierć powinna być świadomym aktem poświęcenia dla własnych bliskich, dla których nie chcemy być ciężarem.
Amerykański filozof twierdzi, że jego koncepcja wcale nie stoi w sprzeczności z ideą międzypokoleniowej solidarności, tylko nadaje jej nowy sens. Przeciąganie własnej egzystencji w sytuacji ograniczonych zasobów medycznych jest według Hardwiga niesprawiedliwe. Osoby młodsze mają większe prawo do wydłużania własnego życia, ponieważ nie miały jeszcze szansy z niego skorzystać. Argument ten nabiera większego ciężaru przy uwzględnieniu globalnych nierówności zdrowotnych – w bogatych krajach stale wydłuża się średnia długość życia, podczas gdy kraje rozwijające się wciąż walczą z wysokim współczynnikiem umieralności niemowląt.
Przeciwnicy tez Hardwiga, wśród nich inny amerykański bioetyk Daniel Callahan, zauważają jednak, że można mu zarzucić tzw. ageism, czyli dyskryminację ze względu na wiek – w końcu wiek pacjenta, podobnie jak jego pochodzenie etniczne, wyznanie czy płeć, nie powinien mieć wpływu na prawo pacjenta do uzyskania opieki zdrowotnej. Mówienie, że młodzi mają większe prawo do ratowania życia niż starzy, to modelowy przykład dyskryminacji.
Co więcej, według Callahana [2], moralne propozycje Hardwiga stanowią zagrożenie dla współczesnej rodziny, wspólnoty oraz solidarności międzypokoleniowej. Różne grupy wiekowe nie powinny spostrzegać się przez pryzmat konkurencji (młodzi kontra starzy), ale raczej kontynuacji, młodzi powinni traktować osoby starsze tak, jak sami chcieliby być w przyszłości traktowani – obie grupy powinny móc się wzajemnie ze sobą utożsamić.
Niejeden czytelnik tez Hardwiga zadaje sobie pewnie pytanie, ile pychy trzeba w sobie mieć, aby mówić innym ludziom, że mają obowiązek umierać? Sam Hardwig, obecnie emerytowany profesor, wielokrotnie powtarzał, że swój obowiązek śmierci w porę spełni…
Przypisy:
[1] John Hardwig, „Czy mamy obowiązek umrzeć?”, [w:] „Wokół śmierci i umierania. Antologia bioetyki”. Tom 1, red. Włodzimierz Galewicz, Universitas, 2009.
[2] Daniel Callahan, „Our Burden Upon Others: A Response to John Hardwig”, [w:] „Is There a Duty to Die?: And Other Essays in Bioethics”, New York, 2000, oraz Daniel Callahan, „Aging and the Goals of Medicine”, „The Hastings Center Report”, Vol. 24, No. 5, 1994.