Kompleks_palacu_okladka

Michała Murawskiego poznałem w roku 2010, gdy w jednej z warszawskich klubokawiarni organizował cykl debat pt. „Archigadaniny”. Już wtedy opowiadał on szeroko o przyczynie tych spotkań, a mianowicie o zbieraniu materiału badawczego do pracy nad doktoratem o Pałacu Kultury. Nie wiedziałem wtedy, na jakim jest etapie ani jak wielkie to będzie dzieło, jednak zaangażowanie Murawskiego podpowiadało, że „będzie to coś”. Dziś, ponad pięć lat od tamtej chwili, gdy trzymam w ręku „Kompleks Pałacu”, czyli jego doktorat z Cambridge, przetłumaczony na polski oraz wydany przez Muzeum Warszawy, wiem, że może to być jedna z najważniejszych książek na temat gmachu Lwa Rudniewa, jaka dotychczas powstała.

Waga tej książki nie polega na tym, że bardzo precyzyjnie opisuje ona losy Pałacu, ani też na tym, że stanowi przełom w badaniach nad historią tego budynku. Jej doniosłość opiera się na próbie odpowiedzi na jedno z ważniejszych pytań o Pałac, które przez lata wielokrotnie sobie zadawano: dlaczego do dzisiejszego dnia nie udało nam się osłabić jego urbanistyczno-architektoniczno-społecznej siły? I autor odpowiada na to pytanie z dużym powodzeniem.

Na wstępie Murawski stara się zarysować, jak rozumie on tytułowy „kompleks”. W tym celu odkurza pojęcie „kompleksu bydła”. Jest to, pisze autor, „dawny koncept z zakresu antropologii, opisywany przez m.in. Evansa-Pritcharda w książce «The Nuer», a odnoszący się do praktyk plemienia Nuerów, których większość aktywności odnosiła się pośrednio lub bezpośrednio względem bydła”. Pojęciem tym określano więc rodzaj fiksacji w tym plemieniu na jednym przedmiocie bardzo ważnym dla danej społeczności, który stanowił jej swoisty fundament społecznej spoistości. Według Murawskiego warszawiacy odnoszą się do Pałacu w ten sam sposób, co Nuerowie brytyjskiego badacza do posiadanej przez nich rogacizny. Autor idzie jednak dalej i – co zapowiada we wstępie – pragnie „poszerzyć znaczenie tego określenia, obejmując nim całe uniwersum sposobów korzystania z Pałacu oraz spełniania przez niego funkcji społecznych i fizycznych”. To jednak nie wszystko.

Analiza Murawskiego to coś więcej niż tylko wykazanie, że Pałac Kultury i Nauki jest ważnym obiektem dla warszawiaków. Jego zamiar jest znacznie szerszy, ponieważ chce on pokazać, „że współczesne funkcjonowanie warszawskiego kompleksu Pałacu w istocie potwierdza sukces totalizującej urbanistyki i projektowania państwowego socjalizmu (…)”. A więc w skrócie: Pałac nie utracił swojej siły po 1989 r., a wręcz ją zyskał. Każdy zaś krok, który idzie w kierunku zagospodarowania terenu wokół niego, prowadzi do wzmocnienia i podkreślenia samej siły architektonicznej budowli.

W pierwszej części książki Murawski opowiada ze szczegółami o tym, jak Pałac powstawał. Swoją opowieść buduje w oparciu o losy dwóch najważniejszych postaci w początkach historii Pałacu – polskich architektów, Edmunda Goldzamta oraz Józefa Sigalina. Można by powiedzieć, że cała książka jest swoistym hołdem złożonym obu tym postaciom. Dość zresztą kontrowersyjnym, choć jednocześnie przytomnym i trzeźwym, stroniącym od komunistycznego bałwochwalstwa. Kontrowersyjnym jednak, ponieważ obie te osoby odpowiadały za to, jaką formę przyjęła przebudowa Warszawy po wojnie. Obie też dość mocno współpracowały (z konieczności zresztą) z partią. Goldzamt był zasadniczo ideologiem socrealizmu w architekturze, zaś Sigalin dowodził całą machiną Biura Odbudowy Stolicy (BOS). Ten ostatni jest też odpowiedzialny za wysokość Pałacu Kultury, który miał być początkowo mniejszy, ale w wyniku pewnego wydarzenia (opisanego przez mnie zresztą w innym tekście) jego wysokość uległa podwyższeniu.

Dzieje Pałacu i placu Defilad śledzimy w książce od samego początku – czyli od krótkiej rozmowy między Sigalinem i Mołotowem z 2 lipca 1951 r., w której to Mołotow miał zapytać się: „A jakbyście widzieli w Warszawie taki wieżowiec, jak u nas?”, na co szef BOS-u miał odpowiedzieć: „No cóż, owszem” – aż po najnowsze czasy, gdy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego rejonu placu Defilad został wyłożony do wspólnej dyskusji. Gdzieś między tymi dwoma zdarzeniami autor pokazuje, jak powstawała najbliższa okolica Pałacu, czyli tzw. Ściana Wschodnia, a także jak rozwijały się koncepcje zabudowy Ściany Zachodniej. Z tej historii wyciąga Murawski jeden zasadniczy wniosek: Pałac powstał jako dominanta mająca stworzyć Warszawę od początku, przeorganizować życie zarówno mieszkańców, jak i samego miasta. To pierwsze przeorganizowanie wiąże się przede wszystkim z lokatorami Pałacu. Miał on mieścić ważne społecznie instytucje, które pomagały w kształtowaniu „nowego człowieka socjalistycznego”. Drugie dotyczy przede wszystkim zabudowy miasta. Murawski stara się pokazać, że niezależnie od tego, który moment historii Pałacu byłby przez nas analizowany, symboliczna siła tej budowli przez cały czas jest niezwykle duża, nawet po upadku socjalizmu, czyli po zniknięciu jednej z głównych sił utrzymujących jego trwanie jako symbolu (choć słabnięcie socjalistycznej „opieki”, jak zwraca uwagę autor, zaczęło się już w momencie odwilży postalinowskiej). Paradoksalnie wszelkie próby zdyskredytowania Pałacu – czy to poprzez swoiste egzorcyzmy, a więc uczynienie go tłem dla mszy św. Jana Pawła II w 1987 r., czy też przez projekty zasłonięcia go wieżowcami w pierwszych planach zagospodarowania placu Defilad – w istocie tylko wzmacniały jego oddziaływanie. Ostateczne wstawienie w jego wieżę zegara, uważane przez niektórych za zdjęcie z tego budynku stalinowskiego odium i włączenie go w nową kapitalistyczną Warszawę, w której „czas szybko płynie”, jest zatem tylko jednym z wielu etapów wzmacniania jego znaczenia.

Murawski jednak jest powściągliwy w nadawaniu Pałacowi nowych znaczeń. Jedną z jego tez jest to, że Pałac tak dobrze się ma, ponieważ zachował wszystkie ze swoich socjalistycznych przymiotów, począwszy od tego, że powstał na ziemiach wywłaszczonych przez Dekret Bieruta. Ponadto swoją architekturą, osiową, centralną i monumentalną, dominuje nad otoczeniem, przez co warunkuje wszelką możliwą zabudowę wokół. Powyższe argumenty to poszczególne części generalnej odpowiedź na główne pytanie książki „dlaczego nie udało się dotychczas zniwelować jego siły?”. Jest to bowiem budynek, który podporządkował sobie cały plac Defilad oraz jego najbliższe otocznie zarówno pod względem sposobu zajęcia działek, jak również pod względami architektonicznymi i wszelka próba stworzenia czegoś, co mogłoby stanowić kontrapunkt dla niego, spełza na niczym (Murawski cytuje nawet urzędników ze stołecznego ratusza, którzy przyznają, że Pałac determinuje każdy rodzaj planowania w jego najbliższym rejonie). Nawet najbardziej znane wieżowce na świecie nie były pod tym względem tak wpływowe dla miast, w których powstawały. Murawski być może odrobinę demonizuje jego socjalistyczny rodowód, jednak trzeba przyznać, że sposób w jaki Pałac powstał i przetrwał do dzisiejszych czasów opiera się wprost na jego oryginalnej logice budowy.

Można powiedzieć, że książka Murawskiego to wielki hołd złożony Pałacowi. Niewątpliwie sposób, w jaki autor pisze na temat gmachu zaprojektowanego przez Lwa Rudniewa, wskazuje na to, że ma on do tej budowli szczególny stosunek. Murawski jednak nie jest nachalny w swoim pisaniu o PKiN-ie i nie indoktrynuje nas, że „Pałac jest super”, tylko wskazuje na to, jak można odczytywać jego obecność w przestrzeni Warszawy i zaprasza do spojrzenia na niego na swój sposób, że nie jest to wcale „zbigbenizowany wieżowiec” o dawnym rodowodzie sowieckim, tylko wciąż stalinowski niebotyk, czerpiący ze swojego rodowodu siłę, będący z jednej strony projekcją marzeń o wysokiej Warszawie pokolenia, które odbudowywało ją, a z drugiej stanowiący kwintesencję myślenia socjalistycznego o urbanistyce.

W książce Murawskiego zdecydowanie brakuje mi jednak opisu, jak Pałac funkcjonuje na co dzień. Brakuje mi tego, co uwiecznił w swoim dokumencie „Pałac” Marcin Wolski –jednego dnia z życia „Pekinu”. O ile wiem, Michał Murawski miał przez pewien czas dostęp do wszystkich pomieszczeń w gmachu i mógł w nim przebywać, jak długo mu się podobało. Doprawdy dziwne jest, że nie poświęcił przynajmniej jednego rozdziału, żeby opisać, o której co jest otwierane i jakie są powtarzalne czynności każdego dnia. Być może udokumentował to już Wolski, ale jednak oko kamery rzeczywistość postrzega inaczej niż obserwacja uczestnicząca antropologa architektury. Oczywiście pod względem naukowym pozycja ta jest bez zarzutu, a jej bibliografia wprost ugina się od różnych tytułów z zakresu różnych dziedzin – od filozofii, przez antropologię, po urban studies. Można śmiało powiedzieć, że jest to jedna z najważniejszych pozycji na temat Pałacu i zdecydowanie jedna z bardziej istotnych książek na temat Warszawy.

Książka:

Michał Murawski, „Kompleks Pałacu. Życie społeczne stalinowskiego wieżowca w kapitalistycznej Warszawie”, tłumaczenie i redakcja naukowa Ewa Klekot, Muzeum Warszawy, Warszawa 2015.