A jest ku temu okazja, bo w obszernym artykule opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” wykłada ją wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, Beata Szydło. Autorka apeluje o „więcej polskiej gospodarki w polskiej gospodarce” oraz wzywa do „przestawienia gospodarki na właściwe tory”, bowiem w przeciwnym razie grozi nam „pułapka średniego rozwoju”. Niestety na tym właściwie kończy się treść artykułu, bo choć zajmuje całą stronę, nic poza ogólnikowymi hasłami i wezwaniami do podjęcia „poważnych działań” w nim nie znajdziemy.

Komentarz rozpoczyna przygnębiająca diagnoza sytuacji gospodarczej. Polska w narracji Szydło jest krajem zdominowanym przez obcy kapitał – 60 proc. sektora bankowego należy do międzynarodowych grup kapitałowych; 2/3 polskiego eksportu są wypracowywane przez firmy z obcym kapitałem, ok. 60 proc. środków z UE „wraca” do strefy euro, bo „realizują je kontrahenci z krajów starej UE”. Oczywiście autorka nie informuje, że ci kontrahenci zatrudniają polskich robotników i pracowników wyższego szczebla, podobnie jak owe firmy wypracowujące 2/3 polskiego eksportu. Podaje też przykład Francji i Niemiec jako krajów lepiej chroniących swoje firmy, ignorując chociażby Wielką Brytanię, gdzie otwartość na zagraniczny kapitał jest znacznie większa – takie ikony brytyjskości jak lotnisko Heathrow, czerwone londyńskie autobusy, Jaguar czy Harrods już dawno do Brytyjczyków nie należą. Pomińmy jednak te szczegóły i skupmy się na meritum – zdaniem prezes Szydło w Polsce za dużo jest zagranicznego kapitału, należy więc wzmacniać polskie firmy.

„Kluczem do rozwoju”, pisze autorka, „jest istnienie silnych rodzimych przedsiębiorstw. To przedsiębiorstwa konkurujące jakością, a nie ceną, generujące popyt na innowacje i pracę wysoko wykwalifikowanych i dobrze wynagradzanych pracowników”. Trudno się z tak ogólną tezą nie zgodzić, podobnie jak ze zdaniem, że niemożliwa jest budowa owych nowoczesnych przedsiębiorstw bez udziału państwa, które „przez swoją przemyślaną aktywność powinno zbudować silne fundamenty pod nowoczesną strukturę polskiej gospodarki, tak konieczną dla cywilizacyjnego rozwoju Polski”.

Piękne to zdanie, szkoda jedynie, że za tak wielką liczbą wielkich słów idzie tak mało treści. Bo już odpowiedzi na pytania, jakie typy przedsiębiorstw – farmaceutyczne, informatyczne, a może wiekowe i nierentowne kopalnie – chce promować Beata Szydło oraz w jaki sposób planuje to zrobić – poprzez kontrowersyjne specjalne strefy ekonomiczne, zwiększone inwestycje w naukę, a może renacjonalizację – nie znajdziemy w tekście ani słowa. Nie dowiemy się także, jak ów plan PiS poradzi sobie z wyzwaniami, jakie prezentują takie firmy jak Uber czy Airbnb, całkowicie zmieniające definicje pracownika, pracodawcy i samego przedsiębiorstwa. To problemy, z którymi pojedyncze państwa – nawet te znacznie od Polski potężniejsze – nie są sobie w stanie poradzić. Zapowiedzi uszczelniania systemu podatkowego i zatrzymywania miliardów złotych w kraju dla wyborcy brzmią zachęcająco, ale jak pani prezes chce tego dokonać – z artykułu się nie dowiemy. Dowiemy się za to, że „powaga wyzwań wymaga powagi działań”. Zapewne wszystko samo się jakoś ułoży, bo przecież mamy „pracowite, przedsiębiorcze społeczeństwo”, „polską myśl techniczną” i „niebywale uzdolnioną młodzież”.

Absolutnie nic ponad to, co powyżej, w tekście kandydatki na premiera nie znajdziemy. Nie ma w nim również mowy, jakie inne obietnice składane przez Prawo i Sprawiedliwość mają się do reformy polskiej gospodarki przyczynić: obniżenie wieku emerytalnego, program wypłat po 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko, którego coroczne koszty wycenia się na blisko 6,5 proc. wszystkich rocznych wydatków państwa, a może zwiększenie do 3 proc. PKB wydatków na armię? Ten ostatni punkt zapewne przysłuży się części polskich przedsiębiorstw, ale czy jest to punkt wyjścia do budowania w Polsce „centrum decyzyjnego dla jak największej liczby globalnych korporacji”, śmiem wątpić.

Artykuł Beaty Szydło – pomyślany jako wstęp do debaty z jej udziałem na Forum Ekonomicznym w Krynicy – miał zapewne służyć jako środek uspokajający dla wszystkich tych przedsiębiorców, którzy skutków rządów PiS-u dla gospodarki się obawiają. W rezultacie jest doskonale pozbawiony treści i napisany kampanijną nowomową. Wpisuje się tym samym doskonale w smutną charakterystykę bieżącej kampanii, która już od maja chwyta się naprawdę ważne problemów – jak rozwarstwienie majątkowe, katastrofalna sytuacja demograficzna, rynek pracy, kryzys migracyjny – a następnie mieli je, wypluwając w postaci niedorzecznych obietnic i banalnych rozwiązań.

Powodowane tymi problemami społeczne frustracje, których skutkiem był znakomity wynik Pawła Kukiza i Andrzeja Dudy sprzed kilku miesięcy, po prawdopodobnej wygranej PiS-u nie znajdą żadnego ujścia. Przy okazji kolejnych wyborów możemy się więc spodziewać nadejścia kolejnego „ludowego trybuna”, który obieca „wywrócenie systemu”.