W sondażu opublikowanym przed kilkoma dniami przez „Gazetę Wyborczą” 53 proc. respondentów przyznało, że „mamy moralny obowiązek przyjąć migrantów”. Ale kiedy padają pytania o liczby, większość godzi się na przyjmowanie tylko niewielkich grup, do kilkuset osób. Gdy odwołamy się do innych badań dotyczących postaw – nie tyle wobec uchodźców, bo wówczas nie mieliśmy do czynienia z tym zjawiskiem na taką skalę, co wobec imigrantów lub obcych w ogóle – przekonamy się, że ich wyniki są podobne.
Co ciekawe, nie widać, by te postawy zmieniały się w młodszych grupach wiekowych. Wyniki nieopisanych jeszcze badań dotyczących postrzegania obcych, którymi obejmujęto 500 studentów Uniwersytetu Warszawskiego oraz taką samą liczbę studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, również nie napawają optymizmem – badani słabo wypadli na skalach ksenofobii i niechęci wobec obcych.
Do zasadniczej zmiany postaw nie doprowadziło też wstąpienie Polski do Unii Europejskiej, po którym sami na masową skalę zaczęliśmy korzystać z możliwości pracy za granicą. Ten wątek był jednym z elementów niedawnego przemówienia – zwykle przychylnego Polsce – przewodniczącego Komisji Europejskiej, Jean-Claude’a Junckera, w którym wzywał do większej otwartości w przyjmowaniu uchodźców. Juncker przypomniał o Polakach masowo uciekających z Polski w roku 1981, a bynajmniej nie byli to ci – a z pewnością nie tylko ci – którzy byli prześladowani. Ludzie uciekali za granicę dla lepszego życia, życia w wolności. Polacy powinni pamiętać o tym, jak wiele pozytywnego zaznali od Europy, której teraz nie chcą solidarnie pomóc. Także po wstąpieniu do Unii Europejskiej wielu Polaków emigrowało za granicę nie dlatego, że w kraju groziła im śmierć, ale dla polepszenia swojej sytuacji materialnej. Mamy pewien dług wobec Europy i należy o tym ludziom przypominać – żadnego polityka jednak na to nie stać.
Od lat polską politykę uprawia się, w ogóle rezygnując z oddziaływania na postawy obywateli, szerzenia pewnych wartości czy dyskutowania na temat tego co słuszne z perspektywy jakości naszej demokracji. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w mediach. W przypadku migrantów dyskusja przybiera formę histerii polegającej albo na propagowaniu panicznego strachu przed „inwazją”, albo na pokazywaniu na przemian niesłychanie wstrząsających i wzruszających scen płaczących uchodźców lub martwych dzieci wyrzuconych przez morze na brzeg. Między tymi nasyconymi emocjami ekstremami całkowicie brakuje rzeczowej dyskusji na temat samych migrantów – kim są ci ludzie, skąd dokładnie pochodzą i czego oczekują. Brakuje też racjonalnej dyskusji na temat naszego położenia – tego co Polska mogłaby stracić, a co zyskać dzięki przyjęciu jakiejkolwiek liczby uchodźców. Ograniczamy się do mniej lub bardziej histerycznych wiadomości o tym, że Niemcy przyjmą w tym roku 800 tys. ludzi, a Polskę zaleje „fala 90 tys. Arabów”. Refleksji nie ma w tym żadnej.
A przecież, jeżeli niektóre kraje inwestują w przyjęcie migrantów, może nam również by się to opłacało. W ramach prac Rady Gospodarczej przy Prezesie Rady Ministrów próbowaliśmy podejmować debaty na temat tego, w jaki sposób należało przygotować grunt dla imigrantów. Wówczas myśleliśmy przede wszystkim o przybyszach z Białorusi czy Ukrainy, którzy polskiej gospodarce stają się coraz bardziej niezbędni. Tego rodzaju dyskusje szybko się jednak kończyły – przejrzenie pierwszych z brzegu wyników badań na temat stosunku Polaków do obcych odstręczało od podejmowania jakichkolwiek politycznych działań.
Obawy są w pewnym sensie naturalne, ale nikt nie próbuje podjąć na ten temat racjonalnej dyskusji. Na tym polega skandal – zasoby racjonalności są w Polsce jakby zakopane, ukryte w jakimś dole.
Tymczasem powtarzane dziś wszędzie hasło solidarności – jako hasło polityczno-społeczne – pojawiło się w języku polityków i w języku społecznym właśnie dzięki polskiej „Solidarności”. Jej istnienie stawia przed nami wyższe wymagania, tym bardziej, że wówczas pojmowanie solidarności było też niezwykle rozsądne – polegało na wspólnym działaniu i wzajemnej pomocy, budowaniu struktur pomostowych, by można było pomagać osobom w gorszym położeniu. To dziedzictwo, które powinno być przywołane. Niestety symbole „Solidarności” zostały w znacznej mierze przehandlowane, a poglądy głoszone przez przedstawicieli aktualnego związku niewiele mają z nimi wspólnego.
W tej smętnej diagnozie pocieszenia należy szukać w tym, że postawy ludzi, lęki, niechęć i stereotypy, którymi się zasłaniają dla własnego wygodnictwa, bardzo szybko mogą pęknąć, gdy pojawią się konkretne pozytywne propozycje i wzorce, za którymi dodatkowo opowiadają się uznane autorytety. Zarówno wystąpienie arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, jak i apel papieża Franciszka, nagle, niemal w ciągu jednego dnia, zmieniły nastawienie ogromnej rzeszy ludzi. Okazuje się, że stosowne wzorce i współpraca sił społecznych z instytucjami państwowymi mogą sprawić, że w Polsce znajdą się świetnie przygotowane miejsca dla imigrantów, a ich przyjęcie będzie pożyteczne nie tylko dla nich, ale i dla nas.