Cóż za paradoks! Nadrzędnym celem politycznym Europy Środkowej i Wschodniej po zakończeniu zimnej wojny było wstąpienie do Unii Europejskiej. Trwało to 15 lat, dla niektórych jeszcze dłużej. I choć upłynęło ledwie dziesięć lat od rozszerzenia UE na wschód, elity polityczne w regionie zachowują się tak, jakby to stare państwa Unii dopraszały się wcześniej o członkostwo w RWPG i Układzie Warszawskim, aby dzielić z nami nasz głęboko zakorzeniony, tradycyjnie europejski system wartości.

Nie dziwi więc, że jedynym wyjątkiem od normy, jaką stało się odrzucanie uchodźców, zdaje się Chorwacja. Jest w Unii zbyt krótko, by mieć apetyt na pouczanie innych, a co może ważniejsze – wielu jej obywateli poznało na własnej skórze, co to znaczy uciekać przed wojną.

Rzeczywistość alternatywna

Środkowoeuropejskie podejście do imigrantów i uchodźców, zwracające uwagę na „wielką liczbę Ukraińców”, którzy już tu ponoć trafili, oraz kładące nacisk na konieczność obrony granic i zajęcia się uchodźcami, zanim wyruszą do Europy, nie jest żadnym podejściem. To jedynie odrzucenie wszelkiej odpowiedzialności, oparte częściowo na myśleniu życzeniowym, a częściowo na ignorowaniu pewnych ewidentnych faktów. Podobnie mówienie, że państwa Europy Środkowej nie mają długiej tradycji radzenia sobie z przybyszami z innych kultur, jest jedynie miałką próbą ubrania instytucjonalnej ksenofobii lub nawet rasizmu w coś przypominającego dziedzictwo kulturowe, które państwa zachodniej Europy miałyby z jakiegoś powodu szanować. Wcale nie muszą tego robić.

Polityczni przywódcy naszego regionu udają, że mają jakieś „wyjątkowe doświadczenie historyczne”. Czasem nawet udają, że rzeczywiście obchodzi ich los uchodźców. | Jakub Patočka

Angelę Merkel przedstawia się tu jako nieodpowiedzialną, choć jest dokładnie odwrotnie. Oparta na faktach debata publiczna w Niemczech nie pozwala jej odpływać w iluzje i życzeniowe myślenie, w którym celują środkowoeuropejscy przywódcy. Ona wie, że wobec trwającego napływu uchodźców są tylko dwa wyjścia: wchłoniecie ich lub przyzwolenie na więcej cierpienia i tragedii, włączając w to możliwą katastrofę humanitarną na Bałkanach. Merkel wie też, że jeśli Unia podzieli się odpowiedzialnością w sposób sprawiedliwy, nie będzie to nic, z czym nie mogłaby sobie ona poradzić. Jak powiedział jej austriacki odpowiednik, Walter Faymann: „Według szacunków około 7,5 mln ludzi może trafić do Europy w najbliższych latach. To jest 1,5 proc. populacji UE. Nikt mnie nie przekona, że nie potrafilibyśmy tego sensownie rozwiązać”.

Najbardziej uderzająca różnica, jaką obserwujemy pomiędzy „standardem” UE a krajami postkomunistycznymi, to jednak nastawienie społeczeństw. Podczas gdy na Zachodzie są one w przeważającej mierze nastawione pozytywnie i płyną z nich głosy współczucia wobec uciekających przed wojną uchodźców z Syrii i innych krajów, wyraźna większość obywateli krajów postkomunistycznych zdaje się prezentować postawy otwarcie ksenofobiczne. Porównajmy choćby tradycyjnie konserwatywne środowiska, takie jak kibice piłkarscy – ci z Bayernu, Arsenalu czy Realu Madryt manifestują swoje wsparcie dla uchodźców, podczas gdy na Wschodzie widzimy kibiców bojkotujących mecze Ligi Europy, by nie włączyć się w finansową pomoc dla uciekinierów (np. Lech Poznań) lub nawet wywieszają antyuchodźcze transparenty (np. Viktoria Pilzno).

Oczywiście jest też w Europie Środkowej solidaryzująca się z uchodźcami mniejszość, wśród nich dziesiątki wolontariuszy niestrudzenie pomagających imigrantom – motywowanych często wstydem wywołanym przez oficjalne stanowiska ich krajów i dominujące nastawienie społeczne. Ale ta urzekająca solidarność jest wykazywana jedynie przez dość wąskie kręgi i na swój sposób przypomina mniejszościowe grupki dysydentów, opozycji demokratycznej z czasów komunizmu.

Vivat homo sovieticus!

Główną wartością ery komunistycznej było udawanie. Rządy bloku wschodniego udawały, że starają się zbudować idealne społeczeństwa w imię pokoju oraz braterstwa – i starały się zmusić swoich obywateli, by udawali razem z nimi – podczas gdy naprawdę były jedynie brutalnymi reżimami autorytarnymi walczącymi o to, by utrzymać swoje kraje przy życiu w wymiarze ekonomicznym i politycznym.

Dziś także polityczni przywódcy naszego regionu udają, że mają jakieś „wyjątkowe doświadczenie historyczne”, „istotne argumenty”, „oryginalne rozwiązania”. Czasem udają nawet, że rzeczywiście obchodzi ich los uchodźców, podczas gry w rzeczywistości starają się robić, co tylko mogą, by zniechęcić ich do pojawienia się w danym kraju, włączając w to grodzenie się drutem kolczastym w przypadku Węgier lub aresztowania oraz ograbianie uchodźców przy pomocy instytucji w przypadku Czech. Słowacki premier, Robert Fico, z powodzeniem udaje nawet, że mimo popierania tych wszystkich paskudnych kroków, wciąż jest socjaldemokratą. Nie powinno jednak dziwić, że w Parlamencie Europejskim są innego zdania i mówi się o usunięciu jego partii, Kierunek – Socjaldemokracja (sic!), z frakcji europejskich socjalistów.

Ale to się nie stanie, bo Fico nie jest sam. Przytłaczająca większość środkowoeuropejskich polityków, wtórując przytłaczającej większości w środkowoeuropejskich społeczeństwach, maszeruje w takt jednej pieśni – sowieckich wartości.

Przedwczesne rozszerzenie Unii – fatalny błąd?

Jak do tego doszło? Cóż, nie da się uniknąć refleksji na temat procesu rozszerzenia UE. Przygotowania trwały długo, ale sądząc po wynikach – było ono albo potwornie źle przeprowadzone, albo przedwczesne, albo i takie, i takie.

Za rozszerzeniem Wspólnoty Europejskiej zaraz po zakończeniu zimnej wojny – podobnie jak wcześniej za rozszerzeniem Niemiec – przemawiały sensowne argumenty. To podejście – najpierw wspólna Europa, później polityczna harmonizacja – miałoby tę zaletę, że w pozwoliłoby w pełni budować na entuzjazmie demokratycznych rewolucji roku 1989.

Faktyczne rozszerzenie zostało później oparte na innym założeniu – że nowe kraje muszą spełnić ekonomiczne i prawne kryteria, by przystąpić do Unii. Miało to zgodnie z założeniami przynieść „harmonizację standardów”, która sama w sobie uznawana była za dowód istnienia wspólnych, podzielanych na kontynencie wartości. Dziś powinno być już jasne, że był to potworny błąd, który może mieć fatalne konsekwencje dla całej Unii.

Ale popełniono jeszcze jeden błąd, który niejako wynika z pierwszego. Chodzi o metodę przekazywania szerokiego strumienia pomocy rozwojowej, pozwalającą nowym członkom samemu nim zarządzać, w ten sposób wspierając przede wszystkim domorosłe skorumpowane elity polityczne i biznesowe. Dzięki temu państwom Europy Środkowej udało się uniknąć budowania dobrej jakości mediów, silnego społeczeństwa obywatelskiego i partii politycznych zakorzenionych w tradycyjnych europejskich ideologiach. Jednocześnie doskonale udawały, że dokonują ogólnospołecznych postępów, mierzonych prawnymi i ekonomicznymi wskaźnikami nakreślonymi przez UE. Nowe elity polityczne i ekonomiczne kwitną, budując na fundamencie komunistycznej kultury udawania, podczas gdy cnoty liberalno-demokratyczne wegetują.

Wspólne europejskie wartości humanizmu muszą zwyciężyć nad sowiecką tradycją udawania. | Jakub Patočka

Można się zastanawiać, kto miał interes w rozszerzeniu Unii bez wprowadzenia mechanizmów, które gwarantowałyby, że nowi członkowie zbudują u siebie żywotne demokracje liberalne. Rozwadnianie – przynajmniej odrobinę – bardziej oddanych pewnym wartościom kół politycznych Zachodu, poprzez wymieszanie ich z łatwiejszymi do skorumpowania politykami z nowych państw członkowskich, wygląda na sprytne posunięcie z perspektywy zachodnioeuropejskich lobby biznesowych i finansowych. Nawet jeśli nie było to planowane, taki efekt osiągnięto.

To także pozwala nam zgadywać, co stanie się dalej. Zachodni przywódcy mają absolutną rację, gdy straszą państwa Europy Środkowej zawieszeniem transferu funduszy spójności. Bo solidarność ma sens jedynie wtedy, gdy działa w obie strony. Jednak reforma funduszy spójnościowych powinna mieć miejsce tak czy inaczej. Powinny one być przeznaczone na tworzenie autentycznej spójności – nie inwestowane w opasłe projekty infrastrukturalne, ale w rozwój silnych, niezależnych mediów i społeczeństwa obywatelskiego. Tylko dzięki temu będziemy mieli u siebie także sensowną debatę publiczną opartą na faktach – i tylko tak wspólne europejskie wartości humanizmu mogą zwyciężyć nad sowiecką tradycją udawania.

Czy może czekać nas los podobny do tego, jaki UE zgotowała Grecji? Jedyna różnica będzie taka, że w Grecji zewnętrzny nacisk unicestwił nurty postępowe, które miały pomóc wyprowadzić całą Europę na właściwe tory, a u nas – w Czechach, na Słowacji czy Węgrzech – można by dzięki niemu zlikwidować przegniłe nacjonalistyczne zapóźnienie, którym nikt w Europie już się nie interesuje.

 

* Tłumaczenie: Kacper Szulecki.