1. Uchodźca przeraża. To ktoś, kto utracił wszelkie punkty oparcia, które stabilizują nasze miejsce w świecie. Nie jest już ani pracodawcą, ani pracobiorcą; ani urzędnikiem, ani obywatelem. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy pochodzi z dużego miasta, czy z małej wsi. Nie jest ważne, czy jest kimś młodym, czy starym, mężczyzną czy kobietą, dorosłym czy dzieckiem, osobą wykształconą czy niepiśmienną. Uchodźca jest „tylko” człowiekiem – i nikim więcej. Jego praw nie chroni żaden suweren. Nie ma również żadnej instytucji, do której mógłby się odwołać, aby bronić się przed niesprawiedliwością. Uchodźca – najpełniejsze ucieleśnienie idei praw człowieka, jakie możemy sobie wyobrazić – obnaża jednocześnie kryzys owych praw. Jak pisała Hannah Arendt, „pojęcie praw człowieka, opierające się na rzekomym istnieniu istoty ludzkiej jako takiej, poniosło klęskę, gdy tylko jego wyznawcy stanęli po raz pierwszy przed ludźmi, którzy naprawdę stracili wszelkie inne właściwości i pokrewieństwo, poza zwykłym faktem bycia człowiekiem”.
2. Uchodźca jest wynalazkiem nowoczesnej Europy. Więcej – jeżeli jakąś figurę człowieczeństwa da się uczynić symbolem XX-wiecznych doświadczeń naszego kontynentu, to chyba tę właśnie. Dwudzieste stulecie było czasem gigantycznych wędrówek ludów, szukających schronienia przed nowymi, nieznanymi dotąd formami tyranii; czasem rozpadu ciał politycznych, w których toczyła się codzienna egzystencja milionów; wreszcie, czasem dokonywanych na ogromną skalę politycznych transplantacji – sztucznego przesuwania granic państw i imperiów. Słowem, to Europa wymyśliła ideę wyposażonej w niezbywalne prawa jednostki; i to Europa wcieliła ją w życie w postaci uchodźcy. A tym samym, nieumyślnie, podważyła jeden ze swoich najbardziej kapitalnych i rewolucyjnych pomysłów.
Dlaczego? Bo w praktyce uchodźca jest nagim życiem. A to znaczy: jest nikim. Dopiero uznanie, jakie otrzymujemy ze strony innych, czyni nas osobami. Podobnie tylko przemoc, jakiej ze strony innych doświadczamy, może obrócić nas w rzecz. „Jeśli uchodźca – pisze Giorgio Agamben – stanowi tak niepokojący element w systemie państwa narodowego, dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że poprzez przełamywanie tożsamości człowieka i obywatela, narodzenia i narodowości, uchodźca wpędza w stan kryzysu pierwotną fikcję suwerenności. Oczywiście jednostkowe wyjątki od tej reguły zawsze istniały; nowością naszej ery, stwarzającą zagrożenie dla samych fundamentów państwa narodowego, jest to, że coraz większa część ludzkości nie może być w jego ramach reprezentowana. Z tego względu – to znaczy, o ile uchodźca doprowadza do wykolejenia starej trójcy państwo/naród/terytorium – ta pozornie marginalna postać zasługuje raczej na to, by traktować ją jako centralną dla naszej historii politycznej”.
3. Uchodźca jest zagrożeniem. Nie dlatego, że może podać w wątpliwość istniejące reguły postępowania i obyczaje, ale dlatego, że nieuchronnie to uczyni. A uczyni to, wyrażając się ściśle, przez samą swoją obecność.
Tutaj, w tym brutalnym, zdroworozsądkowym fakcie, ma moim zdaniem swoje źródła ksenofobiczna pokusa okopania się we własnej tożsamości, oddzielenia murem od zalewającej Europę fali. Pokusa, aby odgrodzić się od tego, co obce (a w domyśle również „niebezpieczne” i „brudne”) i przystąpić do heroicznej obrony naszych „wartości”, naszego „stylu życia”. A to znaczy (dopowiedzmy rzecz za naszych samozwańczych obrońców do końca): naszego dobrobytu; naszych galerii handlowych; naszych zielonych parków z równiutko przystrzyżoną trawą i zamiecionymi alejkami; naszych kafejek z szybkim internetem; wreszcie, last but not least, naszych małych kościółków, które podczas mszy wypełniają niewywietrzałe po sobocie opary naszej wódeczki. A co z uchodźcami? Trudno, niech sobie umierają, całego świata nie zbawimy. W końcu nie umierają „nasi” – umierają „obcy”. Tak oto Europa wyzbywa się idei praw człowieka i podstawia na ich miejsce prawa członka narodu, względnie – obywatela.
4. Uchodźca jest jednak również szansą. Zarówno idea monolitycznej kultury, jak i trwałej tożsamości (narodowej bądź jakiejkolwiek innej) to ideologiczne fikcje doktrynerów ciepełka ciasnej swojskości. Rozwój (ekonomiczny, polityczny, kulturowy) możliwy jest jedynie tam, gdzie dokonuje się twórczy ferment, gdzie zderzają się ze sobą odmienne wartości i różne, często niekompatybilne wzajem, sposoby życia.
Problem z tą (prawdziwą) przesłanką jest jednak taki, że z łatwością rodzi z siebie chimeryczną ideę spontanicznej ogólnoludzkiej zgody. Mówi ona, że jeżeli tylko pozbędziemy się przesądów czy uprzedzeń i opuścimy mury skostniałej tradycji, nic nie będzie stało na przeszkodzie zbudowania nowej wielokulturowej arkadii. Żadne granice nie będą potrzebne, bo jedynym realnym problemem było zawsze samo wytyczanie granic. Odłóżmy więc noże i karabiny, porzućmy naszych archaicznych bogów oraz wszelkie inne „wartości absolutne”, chwyćmy się za dłonie i zaśpiewajmy radośnie: We are the world, we are the children.
Tak oto Europa wierzy w możliwość wyjścia z polityki i owej zawsze cienistej, pełnej dwuznaczności sfery, w której się ją uprawia. Wierzy, słowem, w to, że aby przysługujące każdemu prawa mogły faktycznie zostać zagwarantowane, nie trzeba być obywatelem –wystarczy być człowiekiem. To jednak złudzenie. Rzut okiem na uchodźcę nie pozostawia wątpliwości – nie wystarczy.
5. To nie uchodźcy stworzyli kryzys, z którym mamy dziś do czynienia. To Europa znajduje się (od dość dawna, jak sądzę) w politycznym kryzysie. Jego kontury nie były chyba dla nikogo dotąd w pełni jasne i zapewne wciąż jeszcze nie są. Z jednej strony, w efekcie owego gigantycznego bigosu, który nazywamy globalizacją, bytem coraz bardziej anachronicznym okazuje się państwo narodowe. W coraz mniejszym stopniu jest ono suwerenne i coraz mniej palących kwestii potrafi skutecznie rozstrzygnąć. Z drugiej strony, nie widać dla niego żadnej realnej alternatywy. Unia Europejska, która mogłaby zapewne w jakiejś perspektywie się nią stać, zawodzi – jak nietrudno dziś zauważyć – na całej linii. I, zdaje mi się, zawodzi nie wskutek czyjejkolwiek niekompetencji czy złej woli, ale właśnie dlatego, że od samego początku pomyślana była jako ciało a- czy też postpolityczne. Problem staje się coraz bardziej palący – dobrego wyjścia nie widać.
– Cóż, Cyrylu, znów ludzkość na krawędzi.
– Niestety, panie mecenasie, na krawędzi. Czy umyć głowę?
Tadeusz Różewicz