Słowo „umocnić” brzmi trochę, jakby rodzina była twierdzą, w której trzeba się lepiej okopać albo do której dostarczyć lepszego oręża w walce z wrogiem. A wrogiem jest wszystko, co rodzinę osłabia. Litania jest długa, powtarzana regularnie podczas licznych mszy, na które coraz mniej licznie przybywają wierni. Otóż rodzinę osłabiają: rozwody, homoseksualiści, „wymysły medyczne” w rodzaju in vitro i przestępstwa wspierane przez obecne władze (ale nie przez przyszłe), takie jak aborcja czy antykoncepcja. Osłabiają rodzinę też takie produkty ostatnich lat, jak feminizm, gender i cywilizacja śmierci. I z tym wszystkim chcą walczyć biskupi, dlatego jadą do Watykanu, licząc, że do swej krucjaty przekonają papieża.
Misja to będzie niełatwa, bo papież na każdym kroku okazuje się jaskółką zmian, których na razie biskupi zdają się nie dostrzegać. Albo udają, że papież jaskółką nie jest. Albo interpretują jego słowa po swojemu. Grunt, żeby status quo się nie zmienił. A dochodzą głosy, że papież otwiera serca na rozwodników, przeprasza głośno i bije się w pierś za grzechy księży pedofilów, coraz uważniej słucha tych doradców, którzy przekonują, że Kościół powinien otworzyć się na żyjących w konkubinatach czy związkach jednopłciowych. Ale przede wszystkim papież co i rusz przypomina o misji Kościoła: o bezinteresownej pomocy potrzebującym, o wspieraniu szukających wsparcia, o potrzebie intensywnej pracy duszpasterskiej.
I te słowa polski Kościół odbiera po swojemu. Odmawia swojej uwagi tym, którzy według Kościoła na uwagę nie zasługują, jak rozwodnicy, homoseksualiści, kobiety po aborcji, zwolennicy in vitro czy antykoncepcji. Odmawia też dyskusji i zwykłego wysłuchania głosu innych potrzebujących. Jednocześnie nie widzi, że tych innych, wyłamujących się ze stereotypowego wizerunku karnego chrześcijanina klepiącego pacierze i obdarowującego hojnie kościelną skarbonkę, jest coraz więcej. A tych, którzy może inni nie są, ale myślą podobnie jak inni, to już w ogóle przyrasta. I że ta rodzina, którą Kościół tak chce umacniać, coraz rzadziej wygląda jak ze świętego obrazka, a coraz częściej jak z serialu „Modern Family”. Że wizerunek, którego jadą bronić polscy biskupi i chcą, by papież też go bronił, jest trochę jak z wioski Amiszów. Albo jak ze starej fotografii, na którą ktoś nieudolnie stara się nałożyć kolor, by wyglądała bardziej współcześnie.
Polska rodzina się zmienia, problemy i wyzwania, z jakimi się boryka, są coraz poważniejsze. Ale one nie znikną tylko dlatego, że Kościół powie, że są „be” i pogrozi ekskomuniką. Polski Kościół nie wspiera potrzebujących w ich kłopotach, potrzebach i nieuchronnych zmianach, jakim podlegają. On te kłopoty, zmiany i potrzeby wymazuje, by nic nie niszczyło idealnego obrazka, jaki ksiądz chce oglądać podczas niedzielnej mszy.
Jednocześnie Kościół sam nie mierzy się – a już na pewno nie publicznie – z problemami, które go męczą i zmianami, jakie w nim zachodzą. Milczy albo odmawia przeprosin w sprawie księży pedofilów, w sprawie alkoholizmu u księży czy regularnego łamania przez nich celibatu. Seksualność Kościoła nie istnieje jako temat, grzechy Kościoła również. Za to seksualność wiernych to centrum zainteresowania polskich biskupów, wszystko inne schodzi na drugi plan.
Od kilku lat mam wrażenie, że jedynie seksem Polaków zajmują się księża, no i polityką. I to właściwie w sprawie seksu polscy biskupi jadą do Watykanu. Niby umacniać rodzinę, ale z hasłami cudzołóstwa, aborcji, antykoncepcji i kalendarzyka małżeńskiego na ustach. Bardzo chciałabym, aby do wszystkich wiernych dotarły słowa papieża, które skieruje do polskich biskupów. Jednocześnie boję się, że zamiast oryginału, dotrze do nas jedynie interpretacja. A z tą jest jak z kolejnymi tłumaczeniami Biblii – zależą od dobrej woli tłumaczącego. W przypadku polskich biskupów w dobrą wolę nie wierzę.