W swojej relacji z podróży do Mongolii Andrzej Stasiuk pisze: „Było coś takiego w tym kraju, że chciało się w nim umrzeć, poddać się i patrzeć, jak nadlatują ptaki albo nadciąga delirium. Może pozory traciły w nim sens” [1]. Coś takiego jest również w Rosji portretowanej przez Aleksieja Germana jr. w filmie „Pod elektrycznym niebem”, coś, co każe jego bohaterom poddać się i czekać, aż nadejdzie koniec. Wojna, która zapewne niedługo wybuchnie. Śnieg, który zaraz zacznie padać. Co do tego bowiem, że katastrofa jest blisko, nikt nie ma żadnych wątpliwości.
Siedem kręgów piekła
Opowiadana historia skupia się (o ile w kontekście chaotycznej narracji słowo to nie jest nadużyciem) wokół domu, który w rosyjskim mieście buduje miejscowy milioner. Szkielet niefunkcjonalnej, ogromnej budowli, pomnik – jak mówią postronni – szalonych ambicji fundatora i architektów, góruje nad miastem niczym widmo. Jest rok 2017, mężczyzna umiera i prace nad monumentalną konstrukcją zostają wstrzymane. Jego spadkobiercy, brat i siostra, po kilku latach spędzonych za granicą przyjeżdżają do kraju z zamiarem uporządkowania spraw ojca. Odcięci nagle od swoich planów zaczynają tworzyć nowe scenariusze na przyszłość. Sprzedać wszystko i podróżować po świecie? Kupić lub wynająć mansardy? Otworzyć schronisko dla psów lub kogokolwiek, komu owo schronienie byłoby potrzebne? A może przejąć prowadzone przez ojca firmy i kontynuować jego pracę?
Bohaterowie Germana snują się po opuszczonym placu budowy jak zjawy, wygłaszając teatralnie mniej lub bardziej wzniosłe kwestie. Jest wśród nich kirgiski robotnik, który po zamknięciu budowy nie wie, co ze sobą zrobić, jest prawnik specjalizujący się w nieruchomościach, zblazowany architekt oraz niedoceniony naukowiec zmuszony dorabiać sobie jako przebrany za huzara przewodnik po muzeum. Jest też narkoman, który na Ukrainie stracił całą rodzinę i teraz, w przypływie jakiejś ćpuńskiej donkiszoterii, podkłada się miejscowej mafii, by ochronić porwaną dwunastoletnią dziewczynkę. To wszystko w gęstej jak śmietana mgle, wśród ruin dawnych pomników i pozostawionych bezładnie prętów zbrojeniowych. W świecie, który bardziej niż rzeczywistość przypomina raczej zły sen. Tak jakby te siedem rozdziałów składających się na opowieść Germana, jak siedem kręgów piekła, wyśniło się w rozgorączkowanej głowie rosyjskiego inteligenta.
Lenin i coca-cola
W latach 90. na obrzeżach Budapesztu powstało niezwykłe miejsce, które obecnie stanowi jedną z wielu atrakcji turystycznych tego miasta. Park Pomników, czyli teren zsyłki przeterminowanych marmurowych bohaterów, których budapeszteńczycy nie chcieli już oglądać na swoich ulicach, jest jak cmentarzysko minionej epoki. Scena, na której German umiejscowił swoich bohaterów, wygląda trochę jak ten węgierski park po inwazji turystów z Zachodu, gdzie głowy wyrytych w kamieniu Marksa i Lenina patrzą martwym wzrokiem na piętrzące się wokół puszki po coca-coli. W jednym z ujęć Sasza, córka zmarłego milionera, siedzi na wyciągniętym ramieniu kamiennego Lenina. Ta ręka, wskazująca – jak się wydaje – drogę ku przyszłości, należy już do czasów minionych. Wskazywana droga także została już dawno zasypana odpadkami kapitalistycznego świata. Tymczasem Sasza – podobnie jak pozostali bohaterowie Germana – utknęła gdzieś pomiędzy, w teraźniejszości, której nie sposób określić i w której nie sposób żyć.
Ta Germanowska rzeczywistość przypomina trochę świat opisywany przez Wiktora Pielewina i jego bohaterów zachłyśniętych świeżo zdobytym dobrobytem, sączących dumnie najlepszego szampana, ale bekających niestrawioną jeszcze gorzałą ubiegłej epoki. Bohaterów, których ideały topnieją w cieple wygodnych posad, przyjmowanych, by spłacić zaciągnięte długi. U Pielewina literaci zostają copywriterami, u Germana architekci projektują bogaczom wille w stylu mauretańskim. Pielewin nazywa swoich bohaterów, urodzonych w latach 60. beneficjentów nadchodzących zmian ustrojowych, generacją P, pokoleniem pepsi-coli, sączonej zbiorowo w iluzji, że wybór napoju był ich w pełni autonomiczną decyzją [2]. German zdaje się puszczać oko do tego chuligana współczesnej literatury rosyjskiej: „A co pan woli: coca-colę czy pepsi? Który koncern pan wspiera?” – pyta architekta młoda dziewczyna. „Częściej kupuję colę. Ale pepsi jest jakaś fajniejsza” – słyszymy w odpowiedzi.
Rosja w stanie przejściowym
Kręcona w 2012 r. rosyjsko-ukraińsko-polska koprodukcja to – w kontekście ostatnich wydarzeń politycznych – dzieło przedwojenne. W wywiadzie udzielonym Tadeuszowi Sobolewskiemu German przyznaje, że w swoim najnowszym dziele zdecydował się na zastosowanie klucza impresjonistycznego, dzięki czemu chciał uniknąć wskazywania, jaka jest lub powinna być Rosja, a jedynie uchwycić płynący czas. Tym, co łączy jego bohaterów, jest właśnie owo zawieszenie pomiędzy przeszłością a przyszłością i całkowita nieumiejętność odnalezienia się w teraźniejszości. Jeden z nich, śniąc co noc długie sny o przeszłości, odwiedza w nich swojego zamordowanego przed laty przyjaciela z dzieciństwa. „Marat, wpadaj” – prosi go smutny chłopiec z psem. „Nikt inny nie widzi mnie w swoich snach. Nikt mnie nie pamięta”. Zza kadru słychać głos żony Marata, która przywołuje męża do siebie. Jednak rozdarty mężczyzna podchodzi jeszcze do kolegi, zapewnia go, że jest. W świecie, którego już nie ma, i mieście, które nie istnieje.
Filmowa rzeczywistość jest jednocześnie post- i preapokaliptyczna. Teraźniejszość oznacza w niej jedynie pamięć o minionej katastrofie i czekanie na tę, która ma nadejść. | Katarzyna Pochmara-Balcer
W prologu filmu narrator przyznaje: „Żyliśmy w różnych epokach. Jedna zastępowała drugą, sypiąc iskrami. Dobre czy złe, ale te epoki zagarniały w siebie część naszego życia […].Wkraczaliśmy w każdą nową epokę z pomieszaniem rozumu, rozkrzyżowani pomiędzy wielką przeszłością i równie wielką przyszłością”. Dlatego ta filmowa rzeczywistość jest jednocześnie post- i preapokaliptyczna. Teraźniejszość oznacza w niej jedynie pamięć o minionej katastrofie i czekanie na tę, która ma nadejść. Być może to właśnie od tego napięcia naelektryzowane jest niebo i chmury Germana.
W przeszłości żyje także portretowana przez Germana inteligencja narzekająca na globalizację, młodzież nieznającą Sołżenicyna i niebo, które kiedyś było po prostu niebem, a nie kolejnym miejscem służącym do umieszczania reklam. Jednocześnie jednak wszyscy na coś czekają. Na kolejną wielką wojnę, śnieg czy japońskich turystów, którzy w niedochodowym muzeum zostawią swoje pieniądze. Co ciekawe, wszystkie te rzeczy zdają się mieć podobną wagę. W końcu, jak twierdzi jedna z postaci, „wszystko się wymieszało. Przeszłość, przyszłość, rzeczywistość i fantazja. Ludzie są tacy różni”. „Świat jest skomplikowany” – słyszymy też kilkakrotnie. Nie jest łatwo trwać na ruinach tego, co minione. Nieżyjący milioner jest trochę jak Nietzscheański bóg, który umarł i zostawił świat niedorobiony, jak wielki plac budowy. Pozostawieni bez pracy i celu robotnicy, architekci i prawnicy muszą nauczyć się żyć bez oparcia, w rzeczywistości, w której nikt już nie powie im, co robić, ani nie wskaże właściwej hierarchii. Ale ta śmierć, wokół której koncentruje się fabuła filmu, oznacza również koniec „wielkich narracji”, którymi w kolejnych epokach karmił się rosyjski lud. Prawosławie, komunizm czy imperialne ambicje władzy tworzyły bezpieczne, bo określone z góry ramy egzystencji. Budowanie nowego sensu na tych zgliszczach wydaje się jeszcze trudniejsze niż próba odnalezienia się w pustce, która pozostaje po umarłym bogu. Tutaj przestrzeń należy wpierw uporządkować, by nie potykać się wiecznie o rdzewiejące resztki dawnych ideałów.
***
„Pod elektrycznymi chmurami” jest swoistą wiwisekcją upadku, malowanym w impresjonistycznym duchu portretem atrofii. I chociaż obraz Germana pozostaje ze wszech miar lokalny, a jego ramy czasowe są określone z dużą precyzją, diagnoza współczesności, której dokonuje reżyser, pozostaje do pewnego stopnia wizją uniwersalną, zarówno na osi czasowej, jak i geograficznej. Nie pierwszy raz w historii ludzie mają poczucie schyłku, a globalizacja – ex definitione – dociera wszędzie. Nie sposób też oprzeć się wrażeniu, że apokalipsa, na którą wszyscy czekają, dokonuje się cyklicznie, a zataczająca kręgi historia po raz kolejny niepokojąco elektryzuje powietrze. Jednocześnie jednak wydaje się, że film Germana jest jedną z wielu podejmowanych od wieków prób zgłębienia (mitycznej już) dekadenckiej duszy rosyjskiej. I choć nie każdego musi ona przekonywać, trzeba uczciwie przyznać, że „Pod elektrycznymi chmurami” to zdecydowanie więcej niż piękne zdjęcia bardzo brzydkiego świata.
Przypisy:
[1] Andrzej Stasiuk, „Wschód”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 167.
[2] Wiktor Pielewin, „Generation «P»”, tłum. Ewa Rojewska-Olejarczuk, W.A.B., Warszawa 2002.
Film:
„Pod elektrycznymi chmurami”, reż. Aleksiej German jr., Polska, Rosja, Ukraina, 2015.