Gdyby sięgnąć do metaforyki kulinarnej, pozycje stołecznej Agencji Edytorskiej Ezop można by przyrównać do zdrowej przekąski. Sycącego co nieco o właściwych proporcjach składników odżywczych dla dziecięcej wyobraźni. I z rozsądną dawką ilustracyjnych węglowodanów, od których milusińskim nie psują się zęby.
„Małą zimę” Kęstutisa Kasparaviciusa i „Bogasia z Zielonej Łąki” Ingridy Vizbaraite wydano w ramach projektu „Nasza mała biblioteka” wspartego funduszami Komisji Europejskiej. Obie pozycje starannie przetłumaczone z języka litewskiego przez Małgorzatę Gierałtowską są próbką współczesnej literatury dziecięcej zza wschodniej granicy. W warstwie opowieści czy języka nie zdradzają jednak praktycznie żadnych śladów swojego pochodzenia, nie są „kulturowo odrębne”, czystej krwi litewskie. Nawet jeśli to kryterium rozstrzygnęło o ich prezentacji na rodzimym rynku, to wartość tych książek tkwi raczej gdzieś indziej. Stanowią po prostu miłą, nienapuszoną literacką propozycję do rodzinnego konsumowania podczas wydłużających się jesiennych wieczorów. Bez udziwnień, przewrotności, bez cienia modnej dziś dekonstrukcji klasycznych przesłań bajek dla dzieci (co samo w sobie bywa może ciekawym eksperymentem, ale skutkuje często niemiłym w skutkach zamętem w dziecięcej głowie).
Zarówno pastelowe ilustracje, jak i tekst „Małej zimy” wyszły spod jednej ręki uznanego w środowisku nadbałtyckich twórców artysty, zdobywcy wielu krajowych i międzynarodowych nagród. Na treść książki składa się kilka skondensowanych opowieści-obrazów o perypetiach uczłowieczonych zwierząt i ożywionych przedmiotach codziennego użytku. Opowiadania łączy motyw zimy i bieli. Ta ostatnia występuje czasami w znaczeniu symbolicznym (spragniona rozrywki suknia ślubna mamy, balon-zarozumialec); czasami buduje śmieszny koncept (gromada pand organizujących pranie swoich czarnych łatek); czasami działa wyłącznie jako sensoryczne skojarzenie. Poetycką prozę anonsuje dedykacja. Autor poświęcił swoją pracę żukowi, który miał obserwować go podczas przygotowań nad książką, by po pewnym czasie zniknąć bezpowrotnie w szparze zakurzonej podłogi. Nic dodać, nic ująć. Kasparavicius wyczuwa dziecięcą potrzebę magiczności. Powołuje do życia świat, w którym wszystko, co czułe i zabawne zarazem, jest możliwe. Magia opiekuńczych Łóżek, Parostatków, wybierających się na morskie wojaże w brzuchu ryby, grających kulą księżycową Fok-bibliofilek towarzyszy malcom do momentu, w którym wyrastają one z dziecięcych lat. I wówczas zanika jak żuk pod podłogą. Łóżka stają się tylko miejscem odpoczynku po ciężkim dniu pracy, parostatek mignie nam co najwyżej przed oczami, gdy w radiu usłyszymy starą piosenkę Krawczyka. A fakt istnienia fok i Księżyca przyjmujemy za przyrodniczą oczywistą oczywistość. Nic nie dziwi, nic nie cieszy. Wszystko spełnia swoją funkcję. Jak dorośle. Jak poprawnie. Zwyczajnie i nudno.
Opowieść o małym rycerzu Bogasiu, który w towarzystwie konika Rogasia wyrusza na poszukiwanie tajemniczego obłoku, wypada na tym tle nieco słabiej. Spowodowane jest to z jednej strony niedociągnięciami fabuły – niespójną konstrukcją fikcyjnego świata, po którym poruszają się bohaterowie, i mocno okrojoną psychologią postaci. Głównymi grzechami tej pozycji są: wtłoczenie szeroko pomyślanej historii małego wojaka w nadmiernie skąpą liczbę zdań, za krótkie opisy, „ścięte” dialogi. Odzwierciedleniem narracyjnych słabości staje się stworzona przez Mariję Smirnovaite nieco płaska grafika, która sprawia wrażenie jakby tekst nie zapłodnił dostatecznie wyobraźni ilustratora. Jeśli przymknąć oko na te braki, książka z pewnością ucieszy maluchy pozytywnym wydźwiękiem samej historii. Oto dzielny chłopiec, który porzuca dom-łąkę i zamieszkujących ją swoich podopiecznych, dokonawszy po drodze kilku zacnych czynów, dociera do kresu swej wędrówki i ratuje od śmierci z wyczerpania biały kwiat-obłoczek ze swych snów. Jak w życiu, osiągnięcie celu nie kończy jego perypetii. Z piętrzących się na jego drodze opresji wychodzi cało dzięki pomocy przyjaciół oraz korzyści z działań, które podjął bezinteresownie i w dobrych intencjach. Co znów potwierdza starą prawdę, że zaangażowanie się w dobry bieg spraw jest inicjatywą przynoszącą najwięcej korzyści temu, kto dobro świadomie wybiera i wspiera. Podobnie jak w „Małej zimie” wyczuwa się w opowiadaniu sporą dawkę serdeczności i czułego podejścia do spraw dzieci. Choćby w opisach łąki pełnej kwiatów, przyjacielskich owadów, światła i kolorów. W opowieści o wielkiej podróży Bogasia pobrzmiewają też dalekie echa europejskiego mitów o błędnych rycerzach, odwadze dążenia do mglistych celów czy zdania swojego losu na tajemnicze przepowiednie. W parze chłopiec–kwiat można doszukać się także analogii z „Małym Księciem”. I tu uratowana od śmierci roślina wydaje się wdzięczna swojemu wybawcy, choć przeniesiona na życiodajny grunt łąki z niewiadomych powodów tęskni za jałową, kaktusową pustynią, na której wyrosła.
Publikacje obu litewskich autorów nie staną się raczej kamieniami milowymi literatury dziecięcej XIX w. Nie ma w nich głębi starych, kanonicznych opowieści. Nie sytuują się też w mainstreamie bieżącej produkcji literackiej. Ale niech o tym, że warto mieć je w swojej bibliotece, przesądzi sprawdzona receptura na pomysł i odżywczy skład idei, które przyświecały ich powstaniu. A zatem… smacznego!
Książki:
Kęstutis Kasparavicius (tekst i ilustracje), „Mała zima”, tłum. Małgorzata Gierałtowska, Agencja Edytorska Ezop, Warszawa 2015.
Ingrida Vizbaraite, „Bogaś z Zielonej Łąki”, ilust. Marija Smirnovaite, tłum. Małgorzata Gierałtowska, Agencja Edytorska Ezop, Warszawa 2015.
Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.