Wrześniowe targi o kwoty uchodźców zdawały się nie mieć końca. Niezależnie od tego, czy ktoś był za, a inny przeciw wpuszczeniu do Europy szerokiego strumienia uciekinierów i imigrantów, to patrząc realistycznie i znając rozkład europejskich sił, trudno było spodziewać się decyzji innej niż ta, która została podjęta. Grupki, stronnictwa, mniejsze czy większe sojusze jak zwykle ciągnęły w swoją stronę, aby jak najwięcej (a tym przypadku bywało, że i jak najmniej) ugrać dla swojego kraju. Wyszehrad był sceptyczny. Węgry od początku krzyczały, że „nie” (aż dziwne, ze Orbán nie zakrzyknął „po moim zimnym trupie!”) i budowały mur; Czesi już w maju deklarowali, że uchodźców nie chcą, a ich prezydent, Miloš Zeman, jednym tchem powtarzał, że oznaczają oni „getta, choroby i terroryzm”. Słowacja – dość tradycyjnie – wydawała się w swoich reakcjach najbardziej „letnia”, na początku deklarując, że owszem przyjmie, ale tylko chrześcijan, lecz później złagodziła ton, pozostała jednak po stronie „anty”. Debaty, podchody, zakulisowe rozgrywki trwały w najlepsze, aż nastał dzień głosowania.

I partnerzy murem stanęli przeciwko kwotom, a Polska… Zagłosowaliśmy inaczej (czego w zasadzie trudno się było nie spodziewać) i… No właśnie – i co nam zrobicie? Komentarze padały różne. I tak – szybki przegląd głównie czeskiej prasy i rodzimych artykułów internetowych – można wyczytać, że Polska (w zależności od natężenia niechęci i politycznego zabarwienia) „zawiodła”, „zdekonstruowała”, czy wręcz „zdradziła” Grupę Wyszehradzką. Wniosek, jaki pojawił się niemal w każdym czeskim dzienniku (bo Czesi owemu lamentowi nad końcem wspólnej historii i rozpadem domniemanej obowiązkowej solidarności przewodzili), był jeden: tak oto, na naszych oczach rozpadła się Grupa Wyszehradzka. A to niby czemu?

Chyba warto w tym miejscu przypomnieć – i o tym zdają się nie pamiętać Czesi – że Grupa Wyszehradzka nie jest i nigdy nie była (ba, być nie miała) tworem jednolitym. Choć łączy nas położenie geograficzne i wspólna przeszłość, to jednak nasze interesy bywają rozbieżne (nader często) i niejednokrotnie już na forum regionalnym czy europejskim mówiliśmy różnymi głosami. Wyszehrad to nie komiksowa Fantastyczna Czwórka, która ma zjednoczonymi siłami walczyć ze złem i tyranią, by w końcu ocalić Europę. Przed czym, nie do końca wiadomo, bo przecież nie przed Niemcami, których czeskie media postrzegają w całej „aferze” z uchodźcami niemal jako wrogów. Choć podobnie jak w przypadku komiksowych superbohaterów, nasza Czwórka również jest rezultatem pewnego eksperymentu, to patrząc długofalowo, trudno ów eksperyment uznać za nieudany. Pierwsze kryzysy były dziełem Czechów, Słowacja zawsze jakoś odstawała, trudno też nie stawiać pytania o swego rodzaju nielojalność dzisiejszego węgierskiego rządu, który stawia na ciągły spór z UE i zbliżenie z Rosją. Ale przecież nie musimy być identyczni. Nie musimy myśleć tak samo. Nie musimy nawet w ten sam sposób definiować tego, co jest, a co nie jest w naszym interesie. Nie po to powstał Wyszehrad. Możemy – ba, nawet musimy – ciągle się spierać, bo jesteśmy różni, mamy odmienne mentalności, a co za tym idzie i odmienne potrzeby. Rozwijamy się w różnym tempie i jako samodzielne twory prowadzimy nasze polityki tak wewnętrzne, jak i zagraniczne.

Co mamy? Efekty. Wśród nich NATO, UE, umiejętność podejmowania przynajmniej debaty w wielu kwestiach regionalnych, regularne spotkania członków grupy i świetnie działający Fundusz Wyszehradzki. Mamy całą masę wspólnych inicjatyw, które nas zbliżają, które w mikroskali mają określone skutki. I tak możemy, a nawet musimy się różnić. I wolno nam tak głosować przeciw sobie, jak i samodzielnie skarżyć podjęte decyzje, choćby do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (co zapowiadają Czechy i Słowacja w związku z „przyznanymi” kwotami uchodźców). Ta różność, nawet w sprawach ważnych, nie umniejsza znaczenia współpracy, ani momentów jedności. W końcu nawet w wyimaginowanym świecie Fantastycznej Czwórki zdarzało się, by ktoś komuś przywalił w nos, a ten otrzepał się i działali dalej. Dlaczego u nas miałoby być inaczej?