„Panna Julia” (1888) należy do najbardziej znanych i najczęściej wystawianych dramatów Augusta Strindberga, a przedmowa do tego dramatu uchodzi za manifest nowoczesnego teatru. To tragiczna w skutkach historia flirtu hrabianki z lokajem osadzona w realiach nocy świętojańskiej. Utwór doczekał się również kilku adaptacji filmowych. Liv Ullmann, choć nigdy nie zagrała panny Julii (nie była to rola, do której by kiedykolwiek aspirowała) ani nie wzięła na warsztat żadnego utworu Strindberga, zdecydowała się zrealizować własną adaptację jego najsłynniejszego dramatu.
Magia świętojańskiej nocy
„Pannę Julię znowu ponosi. Całkiem dziś zbzikowała” – mówi w sobótkowy wieczór służący John (Colin Farrell) do kucharki Krystyny (Samantha Morton) [1]. Zostali z hrabianką sami w wielkim zamku. Panna Julia (Jessica Chastain) nie chciała towarzyszyć ojcu w uroczystym świętowaniu z krewnymi wigilii św. Jana. Dlaczego? Służba nie wie nic o żadnej kłótni, zatem powód musi być inny. Ingmar Bergman, przenosząc w 1985 r. dramat Augusta Strindberga na scenę sztokholmskiego Dramaten, wytłumaczył taki obrót spraw szramą na policzku hrabianki, niezdarnie ukrywaną pod warstwą pudru. Reżyser wykorzystał ostatecznie wykreśloną przez Strindberga kwestię, w której John (w oryginale Jean) opowiada Krystynie o tym, jak Julia w stajni „trenuje” swojego narzeczonego szpicrutą. Oszpecona hrabianka musi więc zostać w zamku, żeby ukryć hańbiącą ją ranę.
Julia postanawia zatem zapewnić sobie rozrywkę w domu. W kuchni rozpoczyna dziwną, dwuznaczną grę z lokajem. Nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań i prowokacji. John początkowo się broni, onieśmiela go bezpośredniość Julii, ale stopniowo dostrzega w tej sytuacji możliwość odmiany swojego losu; widzi rozedrganie emocjonalne hrabianki, dostrzega, że jest bardzo podatna na wpływ i wykorzystuje to. Coraz bardziej intymne zwierzenia oraz wypity alkohol prowadzą do zbliżenia. W noc świętojańską może zdarzyć się wszystko. Ważną, choć drugoplanową rolę gra w tej konstelacji Krystyna, której zdrowy rozsądek i opanowanie są przeciwstawione rozhisteryzowaniu Julii. Bogobojna pokojówka od razu przeczuwa, do czego może prowadzić niebezpieczna gra, jaką podejmuje John, ale nie przewiduje ona, że ta zabawa z ogniem skończy się dla hrabianki tak tragicznie. To świt weryfikuje rzeczywistość. Julia trzeźwieje (w przenośni i dosłownie), uświadamia sobie swoje tragiczne położenie, widzi, że sprawy zaszły za daleko, a John nie jest tym, za kogo uważała go jeszcze kilka godzin wcześniej. Wykrzykiwane obelgi, wyzwiska i przekleństwa nie mogą jednak cofnąć czasu. Julia zdaje sobie sprawę, że to, co wzięła za fascynację, było tylko popędem i iluzją popitą alkoholem. Ze wspólnych planów ucieczki i prowadzenia pensjonatu w Szwajcarii zostają jedynie wzajemne obrzydzenie, pogarda oraz nienawiść. Julia znowu się zhańbiła. Gardzi sobą i Johnem. Nie podoła konsekwencjom. Nie ma nawet siły, by zdecydować się na ostateczny krok, więc błaga Johna, by zmusił ją do samobójstwa. Dla lokaja to być albo nie być, więc nie ma skrupułów, by spełnić prośbę hrabianki; wręcza jej brzytwę i Julia niczym w transie idzie nad rzekę, znad której już nie wróci.
Niewolnik i typ tragiczny
W jednym z wywiadów Liv Ullmann podkreślała, że jej zamysłem było, aby włożyć w usta Julii to, co być może myślała, ale Strindberg nie pozwolił jej tego zwerbalizować. Reżyserka nie zdecydowała się na radykalne odejście od wizji dramatopisarza, choć przeniosła akcję ze Szwecji do Irlandii końca XIX w., gdzie podziały klasowe były dosyć wyraźne. Kuchnia, będąca główną scenerią dramatu, to terytorium Johna i Krystyny. Julia wkracza na nie jako pani, ale i obca osoba, nieprzynależąca do tej przestrzeni. Tutaj rządzi Krystyna, a nie Julia, co sprawia, że do relacji Julia-John dołącza i służąca, przez co tworzy się dziwny trójkąt…
Co dzisiaj może zainteresować w historii tragicznego w skutkach mezaliansu hrabianki z lokajem? Raczej niewiele. Z perspektywy zmian społecznych nie jest to już tak bulwersujący skandal. Przedstawiciel nowej rasy w osobie Johna, którego opisuje w przedmowie do dramatu Strindberg („Z brutalnością niewolnika i właściwą dla władcy oschłością może patrzeć na krew bez jednego drgnienia” [2]), jest obecnie w większości. Bezwzględność i dążenie do celu są dzisiaj warunkami powodzenia. Jednostki takie jak Julia, przewrażliwione, zagubione i z założenia słabsze, zostają wyparte, nie mają szans na przetrwanie („typ tragiczny, dający obraz rozpaczliwej walki przeciw naturze, tragiczny jako dziedzictwo romantyzmu” [3]). Ullmann świadomie kładzie nacisk na wrażliwość i zagubienie Julii. Z każdą kolejną minutą filmu widać, że hrabianka jest nieprzystosowana do świata, w którym żyje. Jej głównym pragnieniem jest zniknięcie/zapadnięcie się pod ziemię (sen o spadaniu jest tego najlepszym przykładem), ucieczka od świata, gdzie musi ciągle udowadniać swoją siłę i walczyć o należną jej pozycję. Nie znaczy to jednak, że jest niewinną istotą; potrafi być równie bezwzględna jak ludzie, którzy ją otaczają, czerpie satysfakcję ze swojej początkowej przewagi nad Johnem i wykorzystuje ją. Jej flirt ze służącym jest nie tylko kaprysem, ale i próbą (ostatecznie nieudolną) potwierdzenia swojej wyższości i siły.
Klasyka nie zachwyca
Dobry tekst, gwiazdorska obsada i uznana aktorka-reżyserka, która ze względu na swoje skandynawskie pochodzenie najlepiej powinna znać specyfikę dramatu Strindberga. Wydawać by się mogło, że film nie może się nie udać. Niestety, nie jest to dzieło spójne, a przez to brakuje mu wyrazistości. Wizja reżyserki nawet nie zbliża się do klasycznej już (i bardzo wiernej dramatowi) adaptacji Alfa Sjöberga z 1951 r. Brak wyrazistego pomysłu na tę adaptację stawia Ullmann w rzędzie pozostałych reżyserów przeciętnych filmów, mniej lub bardziej nawiązujących do Strindbergowskiej „Panny Julii”. Nie wystarczyła wierność tekstowi, nie wystarczyli aktorzy grający skądinąd nieźle, choć nie do końca świadomie i przemyślanie. Dlaczego zatem film się nie udał? Problem ze Strindbergiem jest zwykle taki sam: materia filmowa nie wytrzymuje natężenia emocji, które dramatopisarz ujął w formie sztuki teatralnej. Intensywność przeżyć uwięziona w jedności czasu i miejsca, które doskonale sprawdzają się na scenie, nie zawsze wypada dobrze w filmowym kadrze. Choć trzeba wspomnieć, że Ullmann posłużyła się w filmie retrospekcją, której w dramacie nie ma, oraz zakończyła film iście prerafaelickim kadrem przywodzącym na myśl „Ofelię” Johna Millaisa. Zbyt długie ujęcia i przejścia niszczą dynamikę filmu. Zamiast dialogów widz słyszy z ekranu monologi i tyrady wypowiadane naprzemiennie przez Julię i Johna. Postaci nie do końca do siebie pasują, jakby nie potrafiły się porozumieć. Choć Chastain i Farrell grają ekspresyjnie (czasami nawet aż za bardzo, co drażni i jest niebezpiecznie bliskie kiczu), niewiele z tego wynika. Nie potrafią stworzyć dialogu – każde wygłasza jedynie swoje kwestie; obronną ręką wychodzi z tego bardzo oszczędnie grająca Krystynę Samantha Morton. Brakuje elementu, który spajałby film w koherentną całość i jednocześnie stanowiłby o jego unikatowości. Mocny tekst Strindberga mógłby się obronić i wybrzmieć z właściwą sobie siłą, gdyby towarzyszyła mu konkretna wizja reżyserska, której zabrakło.
Biorąc na warsztat tekst Strindberga, Ullmann chciała zapewne opowiedzieć o zagubionej dziewczynie, która padła ofiarą nie tylko własnej dumy i pewności siebie, ale też wrażliwości oraz zagubienia w świecie pełnym zasad i konwenansów. Niestety efekt reżyserskich zabiegów nie wydaje się do końca odzwierciedlać zamysły: klasyka w tym wypadku nie obroniła się sama. A szkoda, bo dramat Strindberga to dobry i nadal zaskakujący swoją drapieżnością tekst. Warto, by przekonali się o tym nie tylko miłośnicy teatru.
Przypisy:
[1] A. Strindberg, „Panna Julia”, przeł. Z. Łanowski, wstęp: L. Sokół, [w:] A. Strindberg, „Wybór dramatów”, BN II 185, Wrocław 1977, s. 112.
[2] Tamże, s. 102.
[3] Tamże, s. 100.
Film:
„Panna Julia”, reż. Liv Ullmann, Norwegia, Wielka Brytania 2014.
[yt]yOcC_PeWn78[/yt]