Połowa lat 20. ubiegłego wieku. Sir Adrian Carton de Wiart, brytyjski arystokrata i żołnierz z zamiłowania, zajeżdża przed bramę pałacu Radziwiłłów w Mankiewiczach. Niedawny szef misji wojskowej w Warszawie, który obserwował przebieg walk Polaków z Ukraińcami i bolszewikami, szuka swojego miejsca na czas pokoju. Znajduje je właśnie w posiadłości Radziwiłłów – w Prostyniu nad Lwą, na małej wyspie otoczonej puszczą. Po latach zapisuje: „Natychmiast podjąłem decyzję, wiedziałem, że to jest dokładnie to, czego chcę, i zapytałem księcia Karola o wysokość czynszu. Wydał się bardzo dotknięty moim pytaniem i powiedział, że jeśli miejsce mi się podoba, to jest moje… za darmo” [1]. Polesie stanie się jego domem na lat 15 i opuści je dopiero latem 1939 r. Historia sir Cartona de Wiarta to tylko jeden z wielu reportaży, które składają się na ostatnią książkę Małgorzaty Szejnert opowiadającą o zachodniej części białoruskiego Polesia, przed II wojną światową przynależącego do Polski.
Mit w kratkę
Opowieść o brytyjskim arystokracie doskonale wpisuje się w popularne wyobrażenia o Kresach Wschodnich i nieco bajkowej krainie nad Piną i Prypecią. Pobrzmiewa w niej tęsknota za rajem utraconym, życiem dworów pełnym niegdysiejszego powabu, egzotyką łowów na pińskich mokradłach i bogactwem dzikiej przyrody. Oficerski charme, arystokratyczny szyk i czar polowań. Chciałoby się za Antonim Ferdynandem Ossendowskim powiedzieć: „W środku Europy, w XX w. ostał się dziwny, egzotyczny kraj! […] kraj mało znany, pod wieloma względami zagadkowy, trudno dostępny i w znacznej swej części niezaludniony!” [2]. Błędem jednak by było czytać „Usypać góry. Historie z Polesia” przez pryzmat kresowej nostalgii i mitu idyllicznej II RP. Wybitna dziennikarka i pisarka przywołuje te i inne obrazy tylko po to, by ukazać ich niejednoznaczność i wielowymiarowość oraz by za pomocą utartych tropów zaprowadzić czytelnika w rejony słabo rozpoznane.
Poznajemy więc dzieje pińskiej flotylli rzecznej i ambitne plany jej dowódcy, zwieńczone jednak dniami bez chwały we wrześniu 1939 r. Czytamy o przemysłowych przedsięwzięciach ziemianina Aleksandra Skirmunta, by za chwilę zastanawiać się, czy można go uznać za dobrodzieja, czy raczej za wyzyskiwacza. Konfrontujemy się z pytaniem, co znaczyło być „dobrym panem”, a historię dworów poznajemy wraz ze skomplikowanymi relacjami, jakie łączyły je z chłopskim otoczeniem. Jest więc tu też miejsce na przemoc obecną pomiędzy różnymi grupami i zawłaszczenie sąsiedzkiego mienia i historii. Jak to miało miejsce w Pińsku w 1919 r., gdzie w egzekucji na rozkaz polskiego pułkownika rozstrzelano grupę żydowskich mieszkańców, czy w przypadku dworu w Perkowiczach, spalonego i splądrowanego w 1920 roku, a po II wojnie światowej i wyjeździe właścicieli zajętym przez instytucje szkolne. Na arkadyjskim obrazie Polesia kładą się więc cieniem napięcia i konflikty, które miały tu miejsce, a jasny mit Kresów przeplata się z tym ciemnym.
Zależności
Wspomniany długoletni pobyt weterana wojen burskich Adriana Cartona de Wiarta w poleskiej dziczy i jego obserwacje na temat przedwojennej Polski jedocześnie łatwo można by wpisać w modne kategorie postzależnościowe, pokazujące Polaków jako kolonizatorów. Relacje wyższości i niższości dałoby się tu zresztą badać piętrowo – w stosunku brytyjskiego oficera do II Rzeczypospolitej, kraju leżącego „gdzieś blisko Rosji” [3], jak i w stosunku polskich ziemian do Polesia i jego mieszkańców. I choć historie przytaczane przez Małgorzatę Szejnert – czy to o amerykańskiej podróżniczce Louise Arner Boyd, która z pasją eksplorowała Polesie, czy te o Henryku Skirmuncie, który stronił od miejscowych, a chłopskie prawosławne dzieci próbował nawracać na katolicyzm – chciałoby się niekiedy umieścić na drabinie kolonialnych zależności, to sama autorka nie prowadzi swojej narracji w tę stronę i nie próbuje uparcie udowadniać, jak robi to choćby Przemysław Czapliński, że: „Nasze Kresy to dziedzictwo prawie czterystuletniej kolonizacji i niewolnictwa, to przeciążona ponad miarę hipoteka «pańskiej» kultury, a także historia głębokiej niesolidarności między bogatymi i uboższymi Polakami” [4].
Poszukiwania
Czym zatem jest zbiór „Usypać góry”? Jaka myśl patronuje tym reporterskim eksploracjom? Wydaje się, że głównym celem Małgorzaty Szejnert jest ukazanie wciąż płynnej tożsamości mieszkańców Polesia i ich prób zakorzenienia się w religii, historii i języku. To dlatego podczas lektury reportaży można odnieść wrażenie, że ważniejszymi bohaterami niż dostojni Radziwiłłowie i Wysłołuchowie, cadyk Weizmann, sir Carton de Wiart czy urodzony w Pińsku Ryszard Kapuściński są w nich współcześni mieszkańcy i badacze Polesia, tacy jak Fiodor Klimczuk – który tłumaczy Nowy Testament na język swej wsi – Symonowicze, archiwista Edward Złobin, który sporządził spis kolejnych nazw wszystkich pińskich ulic czy mieszkańcy powiatu stolińskiego, którzy zgodnie z tradycją lepią świecę dla cerkwi. Wszyscy oni muszą codziennie konfrontować się z problemem, który najlepiej scharakteryzował cytowany przez autorkę Oleg Okulenka: „na Białorusi, jeśli człowiek nie ma silnego oparcia w rodzinie, nie pomoże mu szkoła, państwo, kultura ani nawet te największe Kościoły, które mają kłopoty ze swoim językiem, hierarchią, celebrą. Na Białorusi bardzo trudno odnaleźć siebie” [5]. Dzięki reportażom Szejnert to trudne doświadczenie staje się zrozumiałe również i dla nas.
Przypisy:
[1] Adrian Carton de Wiart, „Happy Odyssey”, Barnsley 2011.
[2] Antoni Ferdynand Ossendowski, Polesie, Zysk i S-ka, Poznań 2010, s. 11.
[3] Małgorzata Szejnert, „Usypać góry. Historie z Polesia”, Znak, Kraków 2015, s. 242.
[4] Przemysław Czapliński, „Ziemie Utracone w pamięci Polaków”, „Pomocnik Historyczny: Kresy Rzeczpospolitej”, nr 2, 2015 (wydanie internetowe).
[5] Małgorzata Szejnert, „Usypać góry. Historie z Polesia”, s. 148.
Książka:
Małgorzata Szejnert, „Usypać góry. Historie z Polesia”, Znak, Kraków 2015.