Urzędniczych absurdów w naszym kraju jest wiele i od pewnego momentu przestałem się nimi przejmować. Od czasu do czasu przyjdzie pośmiać się z jednego i oburzyć na inny, ale na co dzień popadłem już w konformizm. Wypełniam posłusznie papierki, dostarczam tu i ówdzie zaświadczenia, że „nie jestem wielbłądem”, o ile oczywiście nie kosztuje mnie to zbyt wiele wysiłku. Tym bardziej jeśli trafię na „życzliwą” panią Kasię czy Hanię, która „w zasadzie nie powinna tego przyjąć”, ale ze względu na dziecko czy aktualnie chorą żonę „zobaczy, co da się zrobić”. Ostatnio jednak poczucie bezsilności i absurdalności, związane z walką o becikowe, wytrąciło mnie z tego stanu równowagi i zwróciło uwagę na murowanego faworyta w plebiscycie na absurd roku – tylko czy wciąż jeszcze urzędniczy, czy raczej prawodawczy?
Uzyskanie becikowego do niedawna wymagało jedynie wykazania, że dziecko naprawdę pojawiło się na świecie, czyli przedłożenia aktu urodzenia. Dwa lata temu jednak jakiś polityk (lub politycy) wpadł na pomysł wprowadzenia rozwiązania janosikowego i pozbawienia becikowego zamożniejszej połowy społeczeństwa czyli tych, których dochód na osobę przekracza 1922 zł netto. Aby zostać zaliczonym do tej uboższej połówki, trzeba złożyć spory stosik oświadczeń i zaświadczeń. Okazuje się, że proste zaświadczenie o dochodach z roku, który podlega ocenie, jest dalece niewystarczające.
Jak czytamy bowiem w komentarzach w internecie: „Trzeba […] pamiętać, że jeśli w roku 2013 [komentarz dotyczy osób starających się o becikowe w 2014 r.; przyp. aut.] uzyskaliśmy nowe źródła dochodu (np. nowa umowa o pracę, nowa własna firma itp.), powinniśmy złożyć w tej sprawie odpowiednie oświadczenie. Te dochody wówczas także będą brane pod uwagę. Podobnie – jeśli po roku 2012 straciliśmy któreś źródło dochodu, należy złożyć w tej sprawie oświadczenie – wówczas dochody te nie będą brane pod uwagę przy rozpatrywaniu wniosku o becikowe”.
Dlaczego trzeba wykazywać dochody z roku poprzedzającego narodziny dziecka lub jeszcze wcześniejszego, a jednocześnie dostarczać oświadczenia dotyczące bieżącej sytuacji? Nie wiadomo, ale skutek jest taki, że w Miejskich Ośrodkach Pomocy Rodzinie trwa intensywna analiza, odciągająca pracowników od dotychczasowych obowiązków. Bank, który udzielał mi kredytu mieszkaniowego na 6-cyfrową kwotę, nie badał mojego dochodu tak dokładnie, jak służby publiczne celem rozważenia decyzji o przyznaniu becikowego wysokości tysiąca złotych.
To jednak jeszcze nie koniec. Pośród oświadczeń, które musiałem złożyć, znalazły się m.in. oświadczenie: o niepobieraniu świadczenia pieniężnego z tytułu… deportacji do pracy na rzecz Trzeciej Rzeczy lub Związku Radzieckiego lub renty dla osób, które utraciły wzrok w wyniku działań 1939-1945, o niekorzystaniu z ryczałtu energetycznego z tytułu służby w zastępczej służbie wojskowej jako przymusowo zatrudniony w kopalniach węgla czy uranu w okresie stalinowskim. Wszystkie te nieopodatkowane ekstra dochody mogą bowiem stanowić przeszkodę w uzyskaniu becikowego. Życzyć wypada naszym seniorom zdrowia, ale czy także potomstwa po osiemdziesiątce?
Kiedy rodziło się moje poprzednie dziecko, w moim macierzystym MOPR wnioski o becikowe przyjmowała jedna osoba w jednym, niezbyt obleganym okienku. Obecnie poczekalnia stała się miejscem żywym, pełnym gwaru małych dzieci, z kącikiem zabaw, gdyż spora część czekających to właśnie „becikowcy”. Czeka się około godziny i większość klientów wychodzi z przekleństwem na ustach, dowiadując się, że będą musieli znów tu wrócić. Dyskusja jest żywa i pełna niewybrednych słów pod adresem urzędników i tych albo tamtych władz.
„Szlachetna” w zamiarze decyzja polityczna spowodowała, że MOPR-y zostały obciążone koniecznością badania sytuacji finansowej każdej rodziny, w której pojawia się nowa pociecha, a tych jest około 374. tys. rocznie [1]. Z pewnością zapobiega to redukcjom etatów w działach świadczeń rodzinnych tych instytucji, ale dla podatnika oznacza koszty. Czas spędzony na polowaniu na zaświadczenia i wystawaniu w MOPR (czynnym zazwyczaj do godz. 15 lub 16) to także czas, w którym niektórzy rodzice muszą „urwać się z pracy” (cierpi więc narodowe PKB). Ze słabo uzasadnionych powodów (pojawienie się dziecka raczej nie zwiększa dochodów na osobę, przeważnie dzieje się odwrotnie) dublowana jest praca urzędów skarbowych, tylko po to, by uzyskać nowsze dane.
Socjogeneza urzędniczych patologii i absurdów w naszej części świata doczekała się już obszernej literatury, w tym beletrystyki, od Gogola poczynając. Nie ma więc sensu pisać o niej jeszcze więcej. Bardziej zastanawiająca od pracy urzędów jest dla mnie ignorancja polityków, stojących u początków tego rozwiązania. W czasach rozwiniętego marketingu politycznego, badania tego, jak nawet drobne symbole, gesty i zachowania polityków wpływają na zmiany preferencji elektoratu, zastanawiające jest zignorowanie faktu, że co roku 375 tys. rodzin (czyli 750 tys. wyborców) styka się z takim oto administracyjnym absurdem, za który, słusznie czy nie, oskarża obecną władzę. A to, że obywatel wyrabia sobie pogląd o władzy głównie w oparciu o jego doświadczenia w kontakcie z agendą publiczną, z którą właśnie coś załatwia, zauważył ponad pół wieku temu Juergen Habermas [2].
Nie chcę wskazywać w gorącym okresie przedwyborczym, kto był autorem tego „janosikowego” pomysłu, ale potwierdza się ludowe powiedzenie, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Jeżeli nawet moja skromna osoba, doktor socjologii, potrzebuje czasu, żeby przyswoić sobie reguły rządzące tą procedurą, to co mówić o osobach słabiej wykształconych lub o rodzinach z grup społecznie „defaworyzowanych”? Ciekawe, ilu rodzinom (a szczególnie samotnym matkom) z racji różnych deficytów (intelektualnych, czasowych, charakteru pracy itd.) nie udało się przebić przez tę procedurę i becikowego nie otrzymały. Takiej selekcji nie przechodzą zwykle najsłabsi.
I jeszcze inne powiedzenie, mniej ludowe, bo autorstwa Nicollo Macchiavellego, da się odnieść do tej sytuacji: reputacji politycznej nie buduje się na środkach, lecz na efektach.
Przypisy:
[1] Dane za GUS, rok 2014.
[2] Por. J. Habermas, „Strukturalne przeobrażenia sfery publicznej”, Wyd. Nauk PWN, Warszawa 2007, s 383-399.