Jacek Świdziński już jakiś czas temu przestał być postacią anonimową. W zasadzie jest najszybciej wschodzącą gwiazdą polskiego środowiska komiksowego. Zresztą nie tylko komiksowego, bo coraz śmielej zaczyna istnieć w świadomości tych miłośników literatury, którzy z założenia nie uważają komiksu za głupszego kuzyna powieści. Nietrudno o dowody. W zeszłym roku zainaugurowano przyznawanie Nagrody Literacka im. Henryka Sienkiewicza dla autora najlepszej polskiej powieści pop. W pierwszej edycji zgarnął ją właśnie Świdziński za swoje „Zdarzenie. 1908”.
Autor jest związany z kolektywem komiksowym Maszin. Grupa od kilku lat systematycznie przenosi absurdalne formy komiksowe z zakamarków Internetu i zinów na salony sztuki nowoczesnej. Pośród różnych, mniej lub bardziej niszowych propozycji kilkuosobowego kolektywu znalazły się m.in. takie komiksy jak „Maczużnik” Michała Rzecznika i Daniela Gutowskiego, który może się kojarzyć z „Domem złym” Smarzowskiego, albo narysowane przez Mikołaja Tkacza „Przygody Nikogo”, album zacierający granicę pomiędzy kpiną a otchłannymi teoriami sztuki. Najdalej jednak, przynajmniej na razie, zaszedł Świdziński. Jego dwa ostatnie (i zarazem najgłośniejsze) komiksy – „A niech cię, Tesla!” i „Zdarzenie. 1908” – odbiły się głośnym echem w środowisku i poza nim. Nic dziwnego: to książki śmieszne, bardzo inteligentne i pokazujące, że Świdziński wypracował własny, niepodrabialny styl. Zarówno rysunku, jak i opowiadania.
Kreska autora „Wielkiej ucieczki z ogródków działkowych” jest minimalistyczna, karykaturalna i zapewne inspirowana rysunkami Bogdana Butenki czy Sławomira Mrożka. Świdziński nie odżegnuje się od tych wpływów. Przeciwnie, w jednej z wypowiedzi stwierdził, że właśnie taki sposób rysowania jest najbardziej „polski”. Jeśli zaś chodzi o opowiadane historie, to przypominają one znane wszystkim wielkie teorie spiskowe. Z tym że Świdziński prowadzi w nich nieustanną grę, balansując pomiędzy śmiechem a (jednak!) paranoiczną niepewnością. Z ręką na sercu, nie możemy być pewni, że to nie Tesla odpowiada za katastrofę tunguską albo że nasz sąsiad nie jest sowieckim agentem mającym niejasne powiązania z UFO. Komiksy Świdzińskiego są też bardzo przemyślnie skonstruowane. Różne nitki początkowo oderwanych od siebie narracji dopiero po czasie splatają się w jeden warkocz opowieści. Zresztą bardzo filmowej – na sympatię Świdzińskiego do Hollywoodu wskazuje więcej niż tylko pojawiająca się również w „Prestiżu” Christophera Nolana postać Nikoli Tesli. U autora „Wielkiej ucieczki…” wyraźnie widoczna jest fascynacja dynamicznym, amerykańskim montażem filmowym.
W „Wielkiej ucieczce z ogródków działkowych” Świdziński kontynuuje to, co robił w dwóch poprzednich książkach, ale inaczej rozkłada akcenty. Fakt stopniowego odsłaniania się tajemnicy jest tu mniej istotny niż dotąd. W „Wielkiej ucieczce…” brak wyrazistego elementu spajającego historię, jakim poprzednio byli Tesla albo katastrofa tunguska. I choć tym razem również dochodzi do katastrofy, jest ona tylko pretekstem. Brakuje również tak wyrazistych intertekstów jak w „Zdarzeniu. 1908”, w którym pojawili się Lew Tołstoj, Feliks Dzierżyński czy Dersu Uzała (albo raczej ich zabawne awatary). W najnowszym komiksie Świdziński ewidentnie snuje historię głównie po to, by pośmiać się z „polskości”. Wytyka przywary i pokazuje w krzywym zwierciadle zestaw postaci przerysowanych, ale dobrze nam znanych z codziennego obcowania ze społeczeństwem. Zestaw memów o życiu w Polsce i gagów, jakich nie powstydziłby się współczesny Bareja – bo tym mniej więcej jest „Wielka ucieczka…” – to pastisz tyleż bezlitosny, co swojski i dzięki temu w gruncie rzeczy sympatyczny.
Przykłady? Proszę bardzo: studentka kulturoznawstwa, która prowadzi badania na temat rozmów ludzi w pociągach. Włóczykij i „antysystemowiec” opowiadający coraz to bardziej fantastyczne farmazony. Starsza, poczciwa pani będąca dobrym duchem wspólnoty mieszkaniowej w bloku z wielkiej płyty. Typowy memowy „Janusz”, który proponuje studentowi ASP („studiuję multimedia”) ozdobienie łuku-bramy na swojej działce „elementami stylu empire z motywami z historii Polski w formie malowanej iluzji płaskorzeźby”, a następnie ścina pod osłoną nocy przysłaniający mu słońce słup reklamowy. Tacy są główni bohaterowie nowego komiksu Świdzińskiego. Prawda, że kogoś nam przypominają? A jak tu nie lubić tych, których się zna, nawet pomimo ich śmieszności i wad?
Tyle tylko, że pośród całego przymrużenia oczu i podśmiewania się z przywar zdarzają się w „Wielkiej ucieczce z ogródków działkowych” fragmenty mocniejsze. Ta sama grupa bohaterów błądzi po lesie i nie może znaleźć żywej duszy, która pomogłaby im się z niego wydostać. W końcu znajdują oni opuszczoną wioskę i wspólnie orzekają, że z pewnością pod ich nieobecność w cywilizowanym świecie wybuchła wojna. Włamują się zatem do jednego z domów i zaczynają kraść, zwłaszcza jedzenie. W starszej pani budzi to moralny sprzeciw, działkowicz jednak przywołuje ją do porządku: „Przypominam pani, że w 1948 przy głosowaniu nad Deklaracją Praw Człowieka Polacy wstrzymali się od głosu. Po prostu wiemy, jakie jest życie”. Ten sam bohater w innym miejscu stwierdza: „Wojna jednak wszystko zmienia. Wszystko stawia na głowie. Na przykład ja. Moje nazwisko kończy się na «ski». Gdyby nie druga wojna, mieszkałbym teraz w dworku, głaskał pawia albo nenufary. Byłbym dobrym panem”. Te fragmenty też są śmieszne, ale operują o wiele czarniejszym humorem.
Świdzińskiemu nie można odmówić trafności obserwacji i wyczulenia na cudze śmiesznostki. Poza tymi zaletami ma on jednak jeszcze jeden talent, być może najważniejszy: słuch językowy. Lakoniczne wypowiedzi w dymkach wystarczają mu w zupełności, żeby obdarzyć każdego z bohaterów charakterystycznym tylko dla niego sposobem mówienia. Co więcej, rozmowy postaci „Wielkiej ucieczki z ogródków działkowych” rzeczywiście brzmią jak kompilacja najzabawniejszych, podsłuchanych przez Świdzińskiego dialogów. Podsłuchanych i oddanych razem z każdą charakterystyczną inwersją, przejęzyczeniem czy stylistyczną niezręcznością. Już sam talent językowy pozwala zatem myśleć o autorze „Zdarzenia. 1908” raczej jak o pisarzu niż „tylko” rysowniku, co na pewno może być dla niektórych czytelników nobilitacją. A że rysownikiem też jest Świdziński wyjątkowo zręcznym, to „Wielką ucieczkę…”, podobnie jak inne jego komiksy, można tylko polecać.
Komiks:
„Wielka ucieczka z ogródków działkowych”, scenariusz i rysunki: Jacek Świdziński, Kultura Gniewu, Warszawa 2015.
Czytaj także recenzję „Zdarzenia. 1908” Jacka Świdzińskiego:
Bartek Biedrzycki „Wydarzenie 2014”
Minimalistyczna kreska Jacka Świdzińskiego tylko na pierwszy rzut oka przypomina amatorskie niewprawne rysunki. W rzeczywistości jeszcze nikt nigdy nie wyraził tak wiele przy pomocy tak niewielu środków. A wszystko to opowiadając historię, w której spotkamy między innymi Feliksa Dzierżyńskiego, Lwa Tołstoja i Nikolę Teslę.