Mylą się ci, którzy – jak chociażby Amartya Sen – uznają politykę jednego dziecka za nieskuteczną, a spadek dzietności w Chinach przypisują innym czynnikom, takim jak wzrost poziomu wykształcenia kobiet czy ich masowe wejście na rynek pracy. Spadek dzietności był spowodowany przede wszystkim brutalną ingerencją w sferę najbardziej intymnych relacji międzyludzkich. Owszem, od samego początku polityka jednego dziecka nie obejmowała mniejszości narodowych (stanowiących 8–9 proc. ogółu społeczeństwa, czyli ponad 100 mln ludzi), a chłopom zezwolono na posiadanie dwójki, jeśli pierwsza urodziła się dziewczynka. Zamożni Chińczycy z kolei potrafili to prawo obejść. Jednak większość społeczeństwa musiała się poddać rygorowi.

Gdy w 1979 r. politykę tę wprowadzano w życie, przebywałem akurat w Chinach i obserwowałem jej koszmarny początek, okupiony tragiczną śmiercią wielu noworodków. Jednak po ponad 30 latach możemy stwierdzić, że z punktu widzenia władz przyniosła ona zamierzone rezultaty. Liczbę narodzin ograniczyła o nawet kilkaset milionów – najwyższe szacunki dochodzą do 350 mln nienarodzonych Chińczyków. Miała jednak także dwa groźne dla kraju skutki uboczne.

Po pierwsze, społeczeństwo zaczęło się gwałtownie starzeć. Szacunki prowadzone przez chińskie think tanki przewidują, że gdyby nic się nie zmieniło w polityce demograficznej, to około roku 2030 w Chinach byłoby już około 30–35 proc. ludzi w wieku powyżej 65 lat. Po drugie na realizację tej polityki wpływ miała tamtejsza tradycja, faworyzująca potomków płci męskiej. Dlatego obecnie nawet oficjalne dane podają, że na 114–116 mężczyzn przypada w Chinach 100 kobiet. Jak na razie różnicę tę wypełniają Wietnamki, sprowadzane do kraju przez gangi, czy chętnie wychodzące za Chińczyków Rosjanki z Kraju Zabajkalskiego, ale na dłuższą metę to stan rzeczy nie do utrzymania. Niektórzy reżimowi specjaliści już od co najmniej 10 lat alarmowali, że politykę w miarę upływu czasu trzeba będzie zmodyfikować.

Do niedawno ogłoszonej zmiany dochodzono, jak zwykle w Chinach, stopniowo. Już przed dwoma laty wprowadzono przepis zezwalający na drugie dziecko rodzicom, z których jedno jest jedynakiem. A jest ich po tylu latach funkcjonowania tego prawa coraz więcej. Problem może jednak sprawić zachęcenie młodych Chińczyków do rozmnażania, a to z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nakaz posiadania jednego tylko potomka wszedł w mentalność społeczną, a ta potrzebuje co najmniej 10–20 lat na zmianę. Po drugie, skończyły się już „tanie” Chiny. Panuje powszechne przekonanie, że utrzymanie i wykształcenie drugiego dziecka może być problemem, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy wzrost gospodarczy kraju powoli wyhamowuje. Dlatego – zwłaszcza w najdroższych miastach – wiele młodych małżeństw na więcej niż jedno dziecko i tak się nie zdecyduje.

Pamiętajmy jednak, że to nie demografia jest największym wyzwaniem Chin na najbliższe lata. Rozumie to tamtejsza władza, która w komunikacie z ostatniego partyjnego plenum polityce jednego dziecka poświęciła zaledwie jedną linijkę. Jego większa część była poświęcona konieczności dokonania głębokich nowych reform, skupionych wokół pojęć zielonej gospodarki, alternatywnych źródeł energii i innowacyjności. Jest to zapowiedź wymuszonej zmiany modelu rozwoju. Poprzedni, ekstensywny i ekspansywny model przynosił 10-procentowy wzrost gospodarczy w ciągu roku przez kilka dekad, lecz za cenę rozpędzenia groźnych procesów – korupcji, uwłaszczenia nomenklatury, bezprecedensowego i niewyobrażalnego w Europie zniszczenia środowiska naturalnego czy skrajnego rozwarstwienia społecznego.

Za najgroźniejszy efekt gwałtownego rozwoju uznaję jednak skażenie mentalności. Chińczycy doświadczyli zbyt wielu gwałtownych zmian, wymagających dostosowania świadomości społecznej. Tymczasem te zmiany zachodzą najwolniej i Chiny nie są spod tej reguły wyłączone. Powyższe zapowiedzi interpretuję jednoznacznie jako odejście od propagowanych do niedawna wielkich haseł chińskiego snu (chinese dream, czyli wyzwania rzuconego american dream) i renesansu narodu chińskiego. Po krachu na giełdzie w lecie tego roku Chiny stanęły przed ogromnymi wyzwaniami, największymi od początku reform w 1978 r. W odpowiedzi musiały się cofnąć i znów zamknąć w sobie. Najbliższa pięciolatka będzie więc poświęcona problemom wewnętrznym. Nie oznacza to całkowitego porzucenia chińskiego renesansu i chińskiego snu, które będzie podtrzymywać ich pomysłodawczyni, obecna piąta generacja polityków Komunistycznej Partii Chin. Potwierdziło to bezprecedensowe spotkanie przywódców Chin i Tajwanu w Singapurze. „Renesans” ma bowiem dotyczyć wszystkich Chińczyków, gdziekolwiek są.

Jednakże jest oczywiste, że w najbliższym czasie Chiny muszą przede wszystkim skupić się na sobie. Z zewnątrz nic i nikt im nie zagraża, mogą mieć za to poważne problemy wewnętrzne. Społeczeństwo domaga się zmian. Poluzowanie polityki jednego dziecka dowodzi tylko, że sprawy zaszły bardzo daleko.