Absolwent szkoły średniej
…w zakresie wiedzy
Nie wie wszystkiego, bynajmniej, ale kiedy czegoś nie wie, to czuje się trochę nieswojo. Nawet jeśli „nie było o tym w szkole” i ma „prawo” nie wiedzieć. Dotarło już bowiem do niego, że uniwersytet nie jest kolejną szkołą, następnym „etapem kształcenia”. Nie oczekuje więc od swoich nauczycieli akademickich, że na przemian wzdychając i robiąc sarkastyczne uwagi, będą obniżać poziom nauczania – sam gotów jest przysiąść i doczytać. Ale uwaga! Nie może zadowolić się jakąś Ściągą czy Wikipedią (skądinąd, jej polska edycja w zakresie nauk społecznych i humanistycznych jest beznadziejna). Najlepiej, jeśli o wskazówki poprosi swojego wykładowcę – wielu z nich będzie tym zachwyconych. Jeśli natomiast uważa, że na uniwersytecie wykładowcy i studenci nie mogą tego od siebie nawzajem wymagać, nie powinien podejmować studiów.
Rozumie jednak, że nauka nie jest „wyszczególnioną aktywnością człowieka” i że uczyć się może i powinien właściwie cały dzień. Uczy się więc z różnych źródeł, potrafi ocenić ich wagę i wiarygodność. Uczy się sam, bo ludzie w końcu dzielą się na samouków i nieuków. Uniwersytet może na nim wymóc na egzaminie takie lub inne „umiejętności” czy „kompetencje”, ale już nie wymusi poznawczej postawy wobec życia, chęci „czytania wielkiej księgi świata”, jak niegdyś mówiono. Za późno – ona ma charakter emocjonalny, a to właśnie w szkole średniej emocje kierują wyborami młodych ludzi. Ci, którzy ją kończą bez rozbudzonej pasji poznawczej, studiów uniwersyteckich podejmować nie powinni, powinni mieć natomiast możliwość zdobycia wykształcenia zawodowego na poziomie szkoły wyższej.
…w zakresie umiejętności
Potrafi konstruować całościowe wypowiedzi na zadany temat, choćby to była tylko przysłowiowa część panny Maryni. Przedstawia przyczyny i skutki, szeregując od tych najważniejszych do najmniej ważnych; więcej, potrafi wyjaśnić, jak jedne wiążą się z drugimi. Posiada bowiem zdolność budowy narracji, która w naukach humanistycznych i społecznych jest nie mniej ważna niż same fakty. Owszem, musi mieć ku temu odpowiednią wiedzę, ale też musi umieć ją przedstawić, posiadać umiejętność „robienia rzeczy słowami”. Ci, którzy na egzaminacyjne pytania potrafią odpowiedzieć wyłącznie „w punktach”, przez myślniki, nie będą mogli tym wymaganiom sprostać. Cóż z tego, że w szkole zazwyczaj to wystarczyło!
Co więcej, umie nie tylko referować wiedzę, ale też argumentować i wydawać dobrze uzasadnione sądy. Nie obawia się więc przedstawić własnego zdania, kiedy jest ono efektem namysłu, ale też zatrzymuje je dla siebie, jeśli ma ono tylko zwrócić na niego uwagę albo ukryć jego niewiedzę. Nie należy tu bowiem mylić krytycyzmu z refleksyjnością; krytycyzm wieku młodzieńczego, jakkolwiek społecznie cenny, jest zwykle płytki i niestały, ot tak, jak wybory polityczne maturzystów w ciągu ostatnich dwóch lat. Refleksyjność natomiast nie jest postawą samej negacji, jest raczej oznaką uwagi i powagi. Ktoś, kto nie rozumie, że od samego wyboru ważniejsze jest jego uzasadnienie, nie jest najlepszym kandydatem na studia uniwersyteckie. Egzaminy testowe tego, niestety, nie sprawdzą.
…w zakresie innych kompetencji
Bierze aktywny udział w zajęciach. Jest do nich przygotowany, przeczytał bowiem lekturę, a nawet sięgnął do jakiejś dodatkowej literatury, żeby przypomnieć sobie rzeczy oczywiste, które wypadają z pamięci. Nie czeka, aż prowadzący wskaże na niego palcem albo wyczekująco popatrzy. Nie tylko odpowiada na pytania, ale też odnosi się do wypowiedzi koleżanek i kolegów. Udział w dyskusji uważa bowiem za swego rodzaju towarzyski obowiązek – zajęcia przecież tylko wtedy są dobre, kiedy angażują ich uczestników, a osoba pasywna jest na nich niczym pasażer na gapę. Dla urodzonych introwertyków i mizantropów można tu zrobić wyjątek – niech się już tylko wykażą wiedzą na egzaminie. Pozostałym szkoła powinna dać jednak podstawy kultury dyskusji, bo to na niej opiera się edukacja uniwersytecka.
Nie tylko dyskusji, także współpracy. W coraz większym stopniu – czy nam się to podoba czy nie – przedsięwzięcia badawcze mają bowiem charakter kolektywny. (Przypominam, że uniwersytet wypełniać ma swą misję, łącząc badania i dydaktykę). Kandydat na studia zatem, „dążąc do zdobycia wiedzy, potrafi współpracować z innymi”. W rzeczywistości nie potrafi, na co często zwracają uwagę zagraniczni wykładowcy. Oczywiście, studenci różnych wydziałów znacząco różnią się od siebie – na socjologii, gdzie sam uczę, jest zupełnie nieźle. I znów, nie od każdego należy oczekiwać umiejętności przywódczych i entuzjazmu z bycia częścią większej całości, ale od wszystkich można wymagać wypełniania swoich zobowiązań i odpowiedzialności za cały zespół.
Egzamin maturalny większości z tych „efektów kształcenia” nie sprawdza i sprawdzić nie może. Już choćby z tego względu uniwersytety, a właściwie ich wydziały, powinny przeprowadzać własne egzaminy wstępne. Przykład mojego macierzystego Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, który w bieżącym roku akademickim zorganizował po raz pierwszy test kompetencyjny, daje powody do optymizmu. Ale to już temat na osobny artykuł.