0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Słysząc > Diagnostyka różnicowa, czyli...

Diagnostyka różnicowa, czyli Orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Jacka Kaspszyka

Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski

W ubiegły weekend (20 i 21 listopada) Orkiestra Filharmonii Narodowej w Warszawie pod kierunkiem swojego dyrektora artystycznego Jacka Kaspszyka wykonała zestaw utworów, który można by określić jako diagnostyczny, o tyle że – w dobrym sensie – przypominał poniekąd program egzaminu w szkole czy na akademii muzycznej.

Na początek usłyszeliśmy „Preludium i fugę Es-dur” BWV 552 Jana Sebastiana Bacha w orkiestracji Arnolda Schönberga i „Symfonię koncertującą B-dur” Hob. I:105 Józefa Haydna, a po przerwie „Melodie polskie” op. 47 nr 2 Mieczysława Weinberga (Wajnberga) oraz „IV symfonię «Tansman. Epizody»” op. 85 Henryka Mikołaja Góreckiego.

Z jednej strony mieliśmy zatem tradycyjny układ chronologiczny (barok, klasycyzm, neoromantyzm i współczesność), z drugiej przegląd różnych form, faktur i idiomów muzycznych: od utworu polifonicznego począwszy, przez klasyczną formę sonatową, po cykl miniatur orkiestrowych i monumentalną nowoczesną symfonię, mającą też pewne znamiona etiudy (np. repetycyjność). Kolejnym kluczem do rozumienia takiego doboru utworów jest istotna rola solistów: symfonia koncertująca Haydna, jak sama nazwa wskazuje, stanowi swojego rodzaju koncert na cztery instrumenty z towarzyszeniem orkiestry; w symfonii Góreckiego również mamy trzy spore partie solowe. W Schönbergowskiej wizji Bacha i u Weinberga brakuje solistów de nomine, niemniej jednak partytury te obfitują w krótsze, ale ważne „odzywki” różnych instrumentów. Zwraca też uwagę fakt, że żaden z wykonanych utworów nie należy do żelaznego repertuaru polskich orkiestr i są one dalekie od programowej sztampy.

„Preludium i fugę Es-dur” Orkiestra FN zarejestrowała niedawno na płycie wydanej przez Warner Classics i trzeba przyznać, że ma ten utwór „zrobiony”. Trudna orkiestracja Schönberga, wykorzystująca dużą i urozmaiconą obsadę instrumentów, w połączeniu z bardzo zaawansowanym kontrapunktem, w dużej mierze pięciogłosowym, stawia miejscami poprzeczkę równie wysoko, jak choćby fuga wieńcząca II akt „Śpiewaków norymberskich” Wagnera, dla niejednej orkiestry stanowiąca sprawdzian nie do zaliczenia. Słychać, że zespół FN sporo popracował nad tym utworem na potrzeby nagrania, a poszczególne sekcje opanowały swój materiał; niestety po zestawieniu w całość trochę zginęło, co może mieć różne źródła.

„Preludium i fuga Es-dur” zostały napisane pro organo pleno, to znaczy na organy z włączoną większością głosów dla uzyskania majestatycznego brzmienia. Pleno (łac. ‘pełnym [brzmieniem]’) nie jest jednak w nomenklaturze organowej tożsame z tutti (wł. ‘wszystkie [głosy]’) – w pleno brzmienie wyjściowe korygowane jest poprzez odpowiedni dobór głosów: wydobycie jednych, pominięcie innych. Jednocześnie organista w trakcie gry ma znikome możliwości manipulowania głosami, czego przezwyciężeniem mogła być orkiestracja Schönberga; tak rozbudowany i złożony utwór wielogłosowy daje niepowtarzalną okazję, by pokazać możliwości wykonawcze poszczególnych instrumentów w różnych konfiguracjach. Jacek Kaspszyk uległ natomiast swojej namiętności do płaskiego, przytłaczającego forte i nie pokusił się w wielu miejscach o wyzyskanie błyskotliwej instrumentacji Schönberga, jakby orkiestrowe tutti musiało polegać na „uruchomieniu” wszystkich instrumentów naraz, i to możliwie głośno. Warto docenić głos pedałowy, realizowany przez instrumenty basowe, który był słyszalny i stanowił solidną, proporcjonalną bazę dla orkiestry.

Nie było niespodzianką, że II ekspozycja w fudze (smyczki) wypadła lepiej niż I ekspozycja (instrumenty dęte), które potrzebowały dłuższej rozgrzewki, a w III ekspozycji – choć w innym składzie – brzmiały już lepiej. W preludium rytmom punktowanym w stylu uwertury francuskiej zabrakło trochę wyrazistości i taneczności, a w żwawym fugacie znamiennie ujawnił się stały problem tej orkiestry: lekko opóźnione wejścia, które w szybszym tempie trudno jest skompensować, co skutkuje wrażeniem zadyszki i zagonieniem końcówek fraz. Muzycy zdają się niekiedy iść za humorystycznym wskazaniem „lepiej za późno niż nierówno”: kto wejdzie za wcześnie, ryzykuje kompromitującą wpadkę na forum całego zespołu, natomiast asekuranctwo większej masy muzyków prowadzi do rozmycia zarówno metrum, jak i odpowiedzialności. Ta ostatnia jednak zasadniczo spoczywa na dyrygencie. Jeśli precyzyjnie nie pokazuje wejść, to jego wina, że jest nierówno. Jeżeli pokazuje, a orkiestra i tak „się czai”, po czym jej część wchodzi za późno, to też jego wina, bo – jako stały dyrygent i kierownik artystyczny – mógłby kiedyś zwrócić uwagę na ten problem i spróbować coś z nim zrobić, a najlepiej – rozwiązać.

Ten sam kłopot wyraźnie ujawnił się w „Symfonii koncertującej” Haydna. Jego utwory, które niezbyt często pojawiają się w repertuarze Orkiestry FN, dzięki klarownej formie i niewybujałej orkiestracji są dobrym materiałem dydaktycznym i treningowym. Mają potencjał korzystnego wpływu na dyscyplinę metryczną i artykulacyjną w zespole, mogą także pomóc w dopracowaniu formuły kontaktu z dyrygentem, czyli par excellence w zgraniu się. Ta konkretna symfonia dodatkowo wprowadza aż czworo solistów – skrzypce, obój, wiolonczelę i fagot –  których partie wykonali etatowi muzycy Filharmonii. To kolejny powód, dla którego obecność tego utworu w programie jest sensowna i wartościowa: na muzyków musi to wpływać mobilizująco.

I najwyraźniej wpłynęło – Maria Machowska, grająca solo na skrzypcach, dała uzasadnione nadzieje, że jako nowa koncertmistrzyni Orkiestry ma szansę sprawdzić się o wiele lepiej niż jej poprzedniczka Ewa Marczyk, którą Machowska bije na głowę wrażliwością na barwę i frazę. Podobnie jak Aleksandra Ohar-Sprawka (wiolonczela), swoją partię satysfakcjonująco wykonała Aleksandra Rojek (obój) – przynajmniej w połowie, jako że pozostałą połowę jej partii zagłuszyła orkiestra, za co trudno zresztą obwiniać solistkę. Leszek Wachnik, którego pamiętamy chociażby z poruszającego prawykonania „Koncertu na fagot” Witolda Rowickiego, zgrzeszył może nieco ekspansywnością –  zachowywał się chwilami nie jak jeden z czworga w grupie concertino, lecz jak jedyny solista – ale nie zaszkodziło to ogólnemu wyrazowi utworu.

Drugą część koncertu wypełniły dwa utwory polskich klasyków XX w. „Melodie polskie” Weinberga to utwór ciekawy z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze rzadko grywany, a po drugie niezbyt reprezentatywny dla twórczości kompozytora, ponieważ lżejszy w wyrazie, zauważalnie neoromantyczny, pogodny, a jednocześnie zachowawczy harmonicznie i formalnie jak na Weinberga. Gdyby Orkiestra Filharmonii Narodowej częściej bisowała, ten utwór znakomicie nadawałby się na bis – zwłaszcza że wykonywanie go sprawiało muzykom ewidentną przyjemność. Nie jest to takie znowu częste w przypadku tego zespołu, a szkoda, bo daje korzystny efekt wykonawczy i momentalnie udziela się publiczności. Do tego stopnia, że uniesieni falowaniem polskich tańców ludowych słuchacze mogliby nie zauważyć brzmienia fletów i rogów po raz enty urągającego randze tej „najważniejszej polskiej orkiestry” (w odróżnieniu zresztą od skutecznej reszty instrumentów dętych drewnianych).

„IV symfonia” Góreckiego to utwór efektowny, dla niektórych wręcz efekciarski (bo epatujący ogromnym wolumenem, bombastyczną instrumentacją i skrajnymi kontrastami), niestawiający jednak największych problemów wykonawczych, może poza kwestiami synchronizacji, utrudnionej przez wielką obsadę. Pod tym względem swoje wpadki miały zarówno perkusja (zwłaszcza bębny), jak i smyczki (skrzypce i wiolonczele), ale całość trzymała się w ryzach i ramach. W części środkowej rzucała się w uszy dziwna koncepcja partii fortepianu. Może to pomysł dyrygenta, a może „syndrom pianisty z orkiestry”, który zwykle jest mało eksploatowany i eksponowany, więc nęci go, by korzystając z okazji, pokazać, co potrafi.  Tak czy inaczej wykonanie części wolnej zdawało się przekombinowane, przesycone mikrofrazowaniem, na które w tym utworze nie ma za wiele miejsca.

Ogólne wrażenia po tym koncercie są całkiem dobre, ale to – w pewnym przewrotnym sensie – nie do końca dobrze. Orkiestra Filharmonii Narodowej staje się bowiem coraz większą niespodzianką. Potrafi budzić oczekiwania, rozczarowywać, cieszyć, złościć – ostatecznie jednak coraz bardziej dziwi. Z jednej strony umie poradzić sobie z wymagającym Bachem w XX-wiecznej orkiestracji, a z drugiej potyka się na znacznie łatwiejszych partyturach koncertów fortepianowych Chopina. Z jednej strony dysponuje grupą sprawnych solistów, a z drugiej nigdy nie wiadomo, jak zostaną zrealizowane krótkie fragmenty solowe w najbardziej typowym repertuarze.

Jacek Kaspszyk swego czasu wyprowadził orkiestrę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej na prostą i był jej najsprawniejszym szefem od czasów Jana Krenza i Jerzego Satanowskiego aż do chwili obecnej. Mianowanie Kaspszyka dyrektorem artystycznym Filharmonii Narodowej dawało nadzieję na przezwyciężenie trudności, z którymi zespół boryka się od lat, lecz najwyraźniej – pomimo korzystnych zmian w repertuarze koncertowym – ciągle coś uniemożliwia mu poradzenie sobie ze schedą po Antonim Wicie.

Trudno stwierdzić, czy winowajcą jest brak pomysłu lub energii u dyrygenta, dynamika współpracy z zespołem lub w obrębie zespołu, niedostatek kompetencji lub motywacji poszczególnych muzyków, czy też sprawy organizacyjno-finansowe albo wreszcie zbieg wszystkich tych czynników w różnych proporcjach. Być może na efekty współpracy Kaspszyka z Orkiestrą należy jeszcze po prostu cierpliwie poczekać. No, ale zanim jedna czy druga strona przystąpi do rozwiązywania problemów, musiałaby najpierw przyznać, że je w ogóle ma, a krytyczne uwagi dochodzące stąd czy zowąd są co najwyżej ich następstwem, nie zaś przyczyną.

 

Koncert:

Filharmonia Narodowa, Warszawa, 20 listopada 2015.

Muzyka: Jan Sebastian Bach/Arnold Schönberg, Józef Haydn, Mieczysław Weinberg, Henryk Mikołaj Górecki; dyrygent: Jacek Kaspszyk; soliści: Maria Machowska, Aleksandra Ohar-Sprawka, Aleksandra Rojek, Leszek Wachnik; Orkiestra Filharmonii Narodowej.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 359

(47/2015)
24 listopada 2015

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj