Magdalena Grzyb w tekście „Feministka czyta Houellebecqa, czyli o mizoginii autora «Uległości» twierdzi, że oto „prawdziwe przesłanie [ostatniej] powieści” francuskiego autora jest następujące: „Michel Houellebecq nawołuje do powrotu do tradycyjnego modelu rodziny – w formie skrajnie opresyjnej (nawet nie konserwatywnej, ale ultrapatriarchalnej i seksistowskiej) – jako «leku» na kryzys demograficzny, społeczny i moralny Europy”.

Powyższe wynika zdaniem Autorki z faktu, że Michel Houellebecq nie znosi kobiet. Jak pisze o nim z pewnym rozdrażnieniem: „rażą mnie jego […] poglądy na temat kobiet. […] są wypaczone, przesiąknięte osobistymi urazami, a momentami bywają obraźliwe”. Skąd zdaniem Magdaleny Grzyb bierze się zatem mizoginizm Houellebecqa? Skąd jego pogarda?

Na to pytanie Autorka też odpowiada bez wahania: „Oczywiście za całą jego niechęcią do kobiet nazbyt niezależnych i wyemancypowanych, słowem: wszystkich współczesnych kobiet Zachodu, stoi figura Matki. Wyrodnej Matki Autora, której obrywa się w każdej powieści”.

Przyjrzyjmy się temu z bliska. Dlaczego na podglebiu mizoginii miałby wyrosnąć trujący kwiat prorodzinności? Odpowiedź w tekście nie pada wprost, ale jest zarysowana wystarczająco jasno: winny jest patriarchat. Wiadomo, podstawową funkcją tzw. tradycyjnej rodziny opartej czy to na wartościach katolickich, czy to islamskich jest pognębienie kobiety. Przeto, jeśli mężczyzno kobiety nienawidzisz, bierzesz natenczas i zakładasz taką rodzinę z ową znienawidzoną kobietą (a najlepiej z kilkoma – jak dozwala islam) i ją (je) tym unieszczęśliwiasz. Oczywiście, ceną jest konieczność bycia z ową (owymi) kobietami, ale czyż jest coś za darmo? Być może zresztą problem jest pozorny. Być może Magdalena Grzyb sądzi, że zdaniem Michela Houellebecqa utwierdzenie patriarchalnego modelu i zawrócenie (oby tylko symbolicznym!) kijem nurtu emancypacji spowoduje, że kobiety staną się na powrót znośne i powód niechęci zniknie? Być może Michel Houellbecq nie znosi tylko kobiet wyemancypowanych, a zniósłby je w kajdanach małżeńskiej przysięgi? Nieważne, nie wikłajmy się w to – przyjmijmy na potrzebę dalszej analizy, że wszystko z tym rozumowaniem jest w porządku. Zgódźmy się, że jak chce Autorka, „wszystkie współczesne kobiety Zachodu” ów stan emancypacji już osiągnęły. Zgódźmy się więc, w konsekwencji, że sposobem, w jaki człowiek wyraża swój mizoginizm, jest promocja tradycyjnego małżeństwa.

Jednak nawet przyjęcie tej śmiałej tezy nie rozwiązuje kwestii podstawowej. Mianowicie nie daje odpowiedzi na dwa pytania: czy rzeczywiście Michel Houellebecq kobiet (choćby tylko wyzwolonych) nie znosi? I czy nawołuje nas, Europejczyków, ażeby – jako rozwiązanie dręczących nas kryzysów – zastosować ultrapatriarchalny model rodziny?

Mam dla Państwa odpowiedzi na oba te pytania. Obie odpowiedzi nie są zgoła zgodne z odpowiedziami Autorki. Odpowiedź na pytanie pierwsze brzmi – nie wiem. Na drugie – nie, nie nawołuje. Do niczego nas w ogóle nie nawołuje.

„It is a man’s man’s man’s world”

Nie mam pojęcia, czy Michel Houellebecq nie znosi kobiet, czy też je ubóstwia. Czy ceni bardziej wyzwolone sawantki, czy nazbyt skromne opiekunki domowego ogniska. Nie wiem tego ja, nie wiedzą Państwo, być może nie jest tego pewien nawet Houellebecq. Ba, nie wie tego również sama Magdalena Grzyb. A skoro nie wie, to czemu pisze, że wie? Z prostego powodu. Pomylił jej się oto Michel Houellebecq z postaciami bohaterów jego książek.

Przypomnijmy sobie więc tych męskich bohaterów.

„Poszerzenie pola walki” – bezimienny bohater, protagonista współczesnego nerda trwający w celibacie wymuszonym własną neurozą. Krytycyzm i rozwinięty zmysł analityczny nie pomagają mu uczynić życia satysfakcjonującym. Przeszkadzają raczej. Utwierdzają w przekonaniu, że współczesność to piekielne targowisko konsumerskiej próżności, a seks stał się po rewolucji lat 60. kolejnym towarem konsumowanym bez umiaru i miłości przez tych, którzy mają po temu odpowiednie warunki. Nasz bohater takowych nie ma – nie jest ani piękny, ani bogaty. Poza tym i tak nie uważałby udziału w tym rynku za coś wartościowego, o co warto walczyć i się starać.

„Cząstki elementarne” – dwie słabo się zazębiające opowieści równoległe o przyrodnich braciach. Bruno i Michel wiodą społecznie bardzo odmienne życia (szary urzędnik i zdolny genetyk), których wspólnym mianownikiem jest brak miłości (a nawet szerzej – jakichkolwiek gorących uczuć). Próbują sobie z tym radzić poprzez interesujący zestaw sublimacji i kompulsji. Żadnemu poradzić się nie udaje, obaj kończą marnie. Między wierszami sugeruje się nam, że gdyby ich matka nie była hipiską, sprawy mogłyby się mieć lepiej. Ale niekoniecznie.

„Platforma” – rozbudowany list samobójczy Michela, fana seksturystyki, który chciał ją pozbawić dwuznacznego odium i uczynić podwaliną sieci hotelowej w Tajlandii. Imperium buduje ze swoją partnerką (Valéry) poznaną na jednej z seksturystycznych wypraw. Relacja z Valéry jest na tyle poprawna i szczera, na ile dozwala na to swoisty, dość paskudny, kontekst. Pomysł nie doczekuje się realizacji, gdyż islamscy ekstremiści przeprowadzają udany i krwawy zamach bombowy w nowo otwartym hotelu. Valéry ginie, niemieccy turyści zostają skutecznie odstraszeni, Michel dalej żyć też nie zamierza.

„Możliwość wyspy” – dystopiczna opowieść o Danielu – wziętym komiku. Zestaw cech i własności Daniela zbudowany niemal w całości z protagonistów poprzednich książek: paryski dobrze sytuowany mieszczanin, depresyjny, oziębły emocjonalnie, inteligentny cynik. Nudzi mu się i brak mu élan vital. Pozostaje równolegle w dwóch nieudanych relacjach z kobietami – jednej nie potrafi (nie chce) dać miłości, której ta oczekuje; drugiej ofiarowuje emocje, które są dla niej nic niewarte. W zestawie otrzymujemy komplementarną opowieść o dwóch klonach Daniela – żyjących w odległym postapokaliptycznym świecie. Wątek klonowania jako ostatecznej ucieczki od emocji, który pojawia się już w „Cząstkach elementarnych”, tutaj zostaje wprowadzony wprost do narracji.

„Mapa i terytorium” – historia Jeda. Jed dzięki wystawie, na której zaprezentował cykl obrazów „Proste zawody” (na jednym z nich Bill Gates i Steve Jobs rozmawiają o przyszłości informatyki), staje się sławny i bogaty. Być może pomaga też to, że wstęp do katalogu napisał sam Michel Houellebecq. W tle (ale istotnym) mamy relację Jeda z umierającym ojcem (Jed sobie z nią nie radzi, nie potrafi potraktować ojca podmiotowo) oraz z Olgą (też sobie nie radzi i też traktuje kobietę fatalnie).

„A jeśli miłości byś nie miał….”

Houellebecq opowiada nam w gruncie rzeczy wciąż tę samą historię: nieszczęsnego, choć nieźle utrzymanego półtrupa. Człowiek ten, co gorsza, nie ma nadziei na zmianę swego losu. Jako emocjonalna monada nie potrafi otworzyć okna na Drugiego, a to skazuje go na trwanie w letargu. Niektórzy bohaterowie w wewnętrznych monologach stan ten wiążą ze swoją konstytucją osobistą. Inni – o swój los obwiniają społeczeństwo i jego reguły. Czasem matkę, ale bywa, że i ojca. Mają też zawsze w zanadrzu bon moty oparte na pogardzie pomieszanej z pobłażaniem – zarówno dla siebie, jak i dla innych. Fabuła powieści to opisy mniej lub bardziej żałosnych prób „wierzgania przeciwko ościeniowi”. Zawsze opartych na eskapizmie – nigdy na konfrontacji. Po pierwsze: znieczulanie (mechaniczne nałogi, mechaniczny seks, mechaniczne racjonalizacje). Po drugie: ucieczki w miejsca jak najodleglejsze od tu-i-teraz: akces do społeczeństwa klonów-celibatariuszy, albo odwrotnie – do pozbawionej złudzeń, szczerze uśmiechniętej rodziny seksturystów. Względnie ucieczka od świata do mentalnego eremu albo w rolę paradygmatycznego błazna. Ewentualnie nihilistyczna „zabawa” zbrodnią lub sentymentalna i nieporadna próba oddania swego „ego” osobie, co do której racjonalnie zdecydowaliśmy, że ją pokochamy. Nieodmiennie nic z tego nie wychodzi, bo uciekinier pozostaje dla siebie jedynym punktem odniesienia w trakcie tych prób. A to powoduje, że uciec nigdzie nie może.

Można więc odwrócić myśl Magdaleny Grzyb i zaryzykować tezę, że dla Houellebecqa kobiety (czy też precyzyjniej i szerzej – osoby bliskie i bliskość jako taka) są ważne i to nawet bardzo, skoro przez defekt emocjonalny i niezdolność do empatii traci się tak łatwo w jego opowieściach szansę na nadanie sensu swojej egzystencji. To, że postaciami centralnymi u Houellbecqua są mężczyźni, wcale nie znaczy, że cieszą się szacunkiem lub choćby sympatią Autora albo że ich jakoś wyróżnia w porównaniu z kobietami. Miejsce ustawienia lunety nie świadczy o tym, że krajobraz na pierwszym planie uważamy za istotowo ważniejszy albo wartościowszy.

Nie wiem, czy Houellebecq identyfikuje się ze swoimi męskimi bohaterami. Takie założenie byłoby równie jaskrawym uproszczeniem, jak to, które stało się udziałem Magdaleny Grzyb. Bohaterowie z zasady stają się ofiarami powieściopisarzy – bo tym się pokrótce różni beletrystyka od publicystki, że przekuwa tezy w ludzkie losy. Fakt, że autor każe protagonistom nosić takie, a nie inne kostiumy, nie znaczy przecież, że sam je po nich donasza w życiu prywatnym.

Z jedną tezą Magdaleny Grzyb muszę się jednak zgodzić – Houellebecq patrzy na kobietę relacyjnie. Nadaje jej określoną twarz właśnie poprzez obraz relacji, w które ją angażuje. Tu jest spadkobiercą wielkiej francuskiej powieści realistycznej. Problem w tym, że Autorka nie zauważa kwestii fundamentalnej. Mężczyzn, będących głównymi bohaterami jego książek, Houellebecq też definiuje przez relacje z innymi. A dokładniej – przez ujawnianie ich organicznej nieumiejętności utrzymywania tych relacji. Trudno o bardziej jasny komunikat – żadna „kariera”, autoironia, bezpieczeństwo, fizyczna atrakcyjność nic nie daje, jeśli tych relacji – czy to z rodzicami, czy z partnerami – budować nie umiemy.

Jak ma nawoływać, skoro nie nawołuje?

Uważam, że „Uległość” to kolejny przykład takiej właśnie intelektualnej konstrukcji. Bohaterowi znowu nic się nie chce, znowu traci szansę dawaną mu przez tą, która (być może) potrafiłaby go kochać. Pozwala jej odejść, odpuszcza pracę i zamyka się w trupim labiryncie kunktatorskich kalkulacji. Rozwiązaniem pozaświatowym, które ma mu pomóc, jest zapisanie się na wyznawcę monoteistycznej religii, dającej profity na różnych poziomach egzystencji. Zostanie akolitą katolickim ostatecznie odrzuca, bo nie radzi sobie ze związanymi z tym wyrzeczeniami, a i profity są niepewne. Poza tym (co kluczowe) nieufność budzi pozycja Boga-Człowieka. Znowu Człowiek? Znowu relacyjność? Tego się boi, tego nie chce, na to nie da się nabrać. Zostanie akolitą islamskim wydaje się mu łatwiejsze i dużo bardziej racjonalne. Pozaświatowy i pozaludzki Bóg, który zamiast chrześcijańskiej relacyjnej miłości oczekuje od wyznawców po prostu uległości, jest łatwiejszy do przełknięcia. Tak rozumiany islam pomoże także uzasadnić uprzedmiatawiający stosunek do innych ludzi. Czyli znowu ułuda, samooszustwo, klęska. Żadnych rozwiązań Houellebecq tutaj nie pokazuje. Z pewnością nie są nimi ani wahabicki islam, ani paternalistyczny i poligamiczny model podstawowej komórki społecznej.

Wartość powieści Houllebecqa, mimo pewnej powtarzalności w sferze koncepcyjnej, polega na polifonii i braku jednoznaczności poszczególnych warstw i wątków. Bardzo różnie można odczytywać ich sens i znaczenie – naprowadza na to sam autor, co do którego nigdy do końca nie wiadomo, czy jest poważny, ironiczny, czy po prostu bezczelnie błaznuje.

Swoboda nie oznacza jednak zupełnej dowolności. A dowodzenie na kanwie twórczości Houllebecqa, że namawia on czytelnika do realizowania w życiu ultrakonserwatywnych wartości rodzinnych i że gardzi kobietami, to właśnie taka dowolność. Katon uznałby, że zawsze warto przypomnieć, iż Kartagina powinna zostać zniszczona (w tym przypadku Kartagina konserwatywnego paternalizmu), uważam jednak, że doszywanie tego zawołania akurat do recenzji „Uległości” jest sporym intelektualnym nadużyciem.

michel-houellebesq-uleglosc_okladka

Książka:

Michel Houellebecq, „Uległość”, przeł. Beata Geppert, wyd. W.A.B., Warszawa 2015.

* Powyższy tekst został zmieniony. W pierwotnej wersji błędnie przypisano Cyceronowi autorstwo słów „A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”.  Autorem tych słów był oczywiście Katon Starszy. (Edycja:  07.12.2015 r.)

 


Czytaj również tekst Magdaleny Grzyb:

„Feministka czyta Houellebecqa, czyli o mizoginii autora «Uległości»”

Tak jak feminizm nawołuje do rekonstrukcji instytucji rodziny jako źródła nierówności i podległości kobiet, tak Houellebecq nawołuje do powrotu do patriarchalnego modelu rodziny jako „leku” na kryzys moralny Europy. Oto prawdziwe przesłanie „Uległości”.