Wystarczy drobna zmiana, aby z najzwyklejszego przedmiotu uczynić rzecz wyjątkową, aby – dajmy na to – w prosty sposób zmienić kartkę pocztową w dzieło sztuki. Świetnie rozumieli to oddający się pocztówkomanii surrealiści. W ich zbiorach znalazło się wiele kolażowych widokówek, między innymi ta, na której amerykański farmer z dumą prezentuje znacznie od siebie większy arbuz. W oryginale pocztówka promować miała płodność zaoceanicznych pól. I tak by było, gdyby nie znaczące przesunięcie: figurujący w oryginale podpis „Oto jakie arbuzy rosną w Kalifornii” w wersji surrealistycznej zastąpiło „Zygmunt Freud odkrywa libido” [1].
Zaczynam od kartki pocztowej, bo ogniskują się w niej trzy wielkie surrealistyczne miłości – do kultury popularnej, kolażu i psychoanalizy. Zwłaszcza ta ostatnia stała się dla nadrealistów ważnym punktem odniesienia. W deklarowanych fascynacjach obłędem z pierwszego „Manifestu” z łatwością daje się rozpoznać inspiracje psychiatrią. Nie można przy tym nie wspomnieć, że w latach 20. francuska psychoanaliza była dopiero w powijakach, a jej rzecznikami byli głównie przedstawiciele awangardy; na łamach sztandarowego „La Révolution Surréaliste” ukazywały się pierwsze tłumaczenia prac Freuda. Niektórzy awangardyści, jak Bataille i Leiris, oddawali się w ręce Adriana Borela, jednego z pionierów katartycznej metody leczenia i przyszłego współzałożyciela Société Psychanalytique de Paris. Inni z kolei, jak Breton i Aragon, zamiast ułożyć się na kozetce, woleli raczej zasiąść u jej wezgłowia.
W dużej mierze to właśnie za sprawą Bretona i Aragona surrealizm obrał kurs na psychoanalizę. Anegdota głosi, że dwaj niedoszli psychiatrzy poznali się w 1917 r., gdy w szpitalu wojskowym w Val-de-Grȃce odbywali praktykę lekarską. Na odesłanych z frontu żołnierzach Breton miał wówczas testować techniki pobudzania wolnych skojarzeń. Techniki te już wkrótce staną się motorem jego własnych literackich eksperymentów. Zapis automatyczny wykorzysta m.in. w napisanych razem z Philippe’em Soupaultem „Polach magnetycznych”. Niedługo po tym, jak poznał Aragona, Breton został oddelegowany do osławionego Salpêtriére, szpitala psychiatrycznego, w którym kilkanaście lat wcześniej pod skrzydłami Charcota kobiecą histerię studiował jego intelektualny mistrz, Freud.
Aragona fascynacje psychoanalizą wydały plon nie mniejszy niż w wypadku papieża surrealizmu. Na początku lat 20. pracował on nad drobnymi tekstami, które – początkowo publikowane w odcinkach – złożyły się ostatecznie na zbiorek „Wieśniak paryski” (lub „Paryski chłop”, „najciekawszą prozę surrealistyczną”, w skromnych fragmentach przełożoną i tak zatytułowaną przez Adama Ważyka [2]; autorem przekładu, który w drugim wydaniu trafia do rąk polskiego czytelnika, jest Artur Międzyrzecki). „Wieśniaka…”, zbierającego relacje z wędrówek po paryskich zaułkach, wymienia się jednym tchem obok dwóch innych tekstów surrealistycznych – „Nadji” Bretona i „Ostatnich nocy paryskich” Soupaulta, wraz z którymi tworzy tzw. trylogię miejską. Aragon dołączył tym samym do nie tak znowu elitarnego grona flanerów nadsekwańskiej literatury odmalowujących nowoczesny Paryż.
Jeśli wierzyć komentatorom, równolegle z „Wieśniakiem…” powstawało opowiadanie o wdzięcznym tytule „Le con d’Irène” – „Cipa Ireny”. Trudno chyba o lepszy wyraz zainteresowań psychoanalizą niż powieść erotyczna. Z gatunkiem tym mierzył się też, rzecz ciekawa, Bataille. W 1928 r. pod pseudonimem Lord Auch (Pan Sraczy) opublikował on, w symbolicznym nakładzie 134 egzemplarzy, najeżoną psychoanalitycznymi tropami „Historię oka”, powstającą między seansami u Borela. W tym samym roku Aragon wypuścił swoje pikantne opowiadanie, również fałszywie atrybuowane (autorem miał być niejaki Albert de Routisie) i również ilustrowane pornograficznymi litografiami André Massona.
Próba erotycznej prozy Aragona – znów podobnie jak u Bataille’a – nie ograniczyła się do poluzowania gorsetu obyczajowych rygorów, choć do oskarżeń o apologię prostytucji i wolnej miłości pisarz zdążył się już przyzwyczaić. Matryca powieści erotycznej była mu potrzebna, aby sprawdzić przedstawieniowe możliwości języka. Usiłował on zwerbalizować doświadczenie erotyczne lub, przeciwnie, ukazać, jak broni się ono przed ubraniem w słowa. Przez zmagania Aragona z językiem przeziera jednocześnie pytanie o to, czym jest samo doświadczenie erotyczne, a właściwie co się w nim objawia. Jeśli bowiem nieprzejrzysty, niepoznawalny jest desygnat, czemu daje się słowo? Wyjścia z impasu Aragon szuka w zmiennych rejestrach – od niegramatycznych fragmentów, w których narracja ześlizguje się w rzucane jeden za drugim wulgaryzmy, po charakterystyczne dla écriture automatique ciągi wolnych skojarzeń. Ostatecznie pisarz musi przyznać, że jego wysiłki kończą się niepowodzeniem: „To, co ogarniam, w porównaniu z tym, czego nie ogarniam, nie wygląda imponująco” [3]. Plajta jest nieuchronna jednak tylko wtedy, gdy podejmuje się pracę świadomości, by wysłowić niepojmowalne. Jak uczy psychoanaliza, nieświadome ujawnia się w lapsusach, przejęzyczeniach, odruchach, wówczas, gdy świadomość zostaje wyłączona. To, co się nam wymyka, należy pozostawić samemu sobie, aby doszło do głosu, pozwolić, aby to język nami (nas) pisał. Idiolekt erotyki, zauważa Aragon, jest „nie mój” [4], a raczej nie może być mój, jeśli ma wypowiedzieć to, czego „ja” nie pojmuje, a co stanowi jego najgłębszą część.
Przypomnienie krótkiej przygody Aragona z powieścią erotyczną na marginesie całkiem na pozór odmiennego „Wieśniaka…” nie jest przypadkowe. Łatwiej zrozumieć, dlaczego niektóre partie obu tekstów powstawały równolegle, jeśli spojrzy się na nie od strony obsesyjnie powracającej w twórczości surrealisty myśli: na ile rzeczywistość widzialna jest rzeczywista, na ile zaś przesłania rzeczywistość bardziej od niej rzeczywistą? Doświadczenie erotyczne daje przedsmak owej nadrzeczywistości. Pragnienie jej zdekamuflowania, zarejestrowania w osuwającym się w bełkot języku wyznacza kierunek młodzieńczych prób literackich Aragona. Poetykę surrealistyczną porzuci dopiero na początku lat 30., by jako członek Francuskiej Partii Komunistycznej zwrócić się w stronę realizmu krytycznego. Dzisiaj w portalach aukcyjnych dosłownie za parę złotych można kupić przykurzone peerelowskie wydania jego realistycznej prozy.
Zanim jednak ochoczo wszedł on w rolę artysty piszącego dla mas, konsekwentnie zmagał się z problemem poznania. Duża w tym zasługa psychoanalizy. Ze swoją topiką głębi i ześrodkowaniem na ukrytych procesach determinujących nasze zachowania rozprawy Freuda musiały odcisnąć się również na Aragonowskim projekcie. W „Wieśniaku…” ten kontekst myślowy zdradzają takie fragmenty jak ten mówiący, że „natura jest moją nieświadomością” [5]. Nie chodzi tutaj bynajmniej o naturę zredukowaną do świata zewnętrznego, ale niejako naturę natury, nadrzędny wymiar rzeczywistości zjawiający się w stanach obocznych.
Wałęsanie się po paryskich pasażach i zaniedbanych ogrodach zamienia się w wypatrywanie dróg prowadzących do nadrealności schowanej za, by tak to ująć, świadomą rzeczywistością. Stawkę wyznacza odpoznanie miejskiego krajobrazu, zadziwienie tym, co znajome, lecz naraz ukazujące się jako obce. Trzymając się psychoanalitycznego klucza lekturowego, można by powiedzieć, że Aragon proponuje wariację na temat Freudowskiego niesamowitego. Jego Paryż nie jest Paryżem wieży Eiffle’a i katedry Notre Dame, ale Paryżem oglądanym (a raczej podglądanym) od tyłu, zza kulis, oczami prostytutek i drobnych handlarzy. Surrealista nie spaceruje głównymi traktami, ale zapuszcza się w zadymione kawiarnie, odrapane łaźnie i podrzędne lupanary. Taki perwersyjny Paryż to zarazem Paryż Rastifa de la Bretonne, do którego „Wieśniaka zdeprawowanego” czy „znieprawionego” odsyła tytuł surrealistycznej książki. Inaczej jednak niż u oświeceniowego libertyna Aragonowi nie chodzi o moralizowanie, lecz o rozpoznanie w paryskim rynsztoku ostróg pobudzających wyobraźnię, narkotyku wprawiającego w stany oboczne, zdolne odsłonić nadpoziom rzeczywistego.
O wartości „Wieśniaka…” stanowi przede wszystkim język. Nie tyle jego wdzięk, ile raczej niezręczność, irytująca zwłaszcza w miejscach, gdzie kolejne ciągi skojarzeń prowadzą do dezorientacji. Materialny konkret w okamgnieniu przeistacza się w swobodną fantazję. Szeroki uśmiech musi wywołać fragment, w którym Aragon kpi sobie z oczekiwanego przez czytelników „uśmierzającego tak więc” [6], sygnału pozwalającego ustrukturyzować lekturę i odnaleźć się na bezdrożach opowieści. Nic prostszego, z tym że rezygnacja z linearności lektury stanowi warunek konieczny otwarcia na niespodziewane, na moment, gdy głowa przestanie sterować piórem. Aragon ma swój niewątpliwy wkład w rozgrywającą się w XX-wiecznej humanistyce rewolucję histeryczną, zmianę paradygmatu pisma: odwrót od chłodnego języka racjonalistycznego w stronę żywiołowego języka ciała. Styl ten do perfekcji doprowadzą pogrobowcy surrealizmu, tacy jak Bataille, Leiris czy Artaud, a w ślad za nimi prominentni reprezentanci formułowanych pod szyldem poststrukturalizmu teorii krytycznych, w tym głównie nurtu feministycznego. Intronizacja poetyki histerii, pisma ciała, „najwyższego środka ekspresji” [7], do której rękę przyłożył Aragon, z inwektywnych „wypocin” uczyniła markę.
Zamiast zakończenia krótka dygresja na temat Luisa Cardozy y Aragón, pisarza słabo kojarzonego nie tylko nad Wisłą. Zaskakująca symetria między nim a Aragonem obejmuje nie tylko imię, lecz także – jak dowodzi dopiero co przełożone na polszczyznę nieobszerne „Fez, święte miasto Arabów” – skłonności do mistycyzowania, mitologizowania rzeczywistości. „Fez…” to po trosze proza podróżnicza, po trosze esej, po trosze manifest polityczny, najważniejsze jednak, że prezentuje jedno z największych marokańskich miast jako przestrzeń doskonałej równowagi. Niesamowitość unosi się tu w powietrzu. Choć odurza, nie przykrywa nowoczesności, ale wchodzi z nią w niespotykany mariaż. Jak pisze Cardoza: „W tej atmosferze aparat telefoniczny nabiera ponadnaturalnego czasu niczym latający dywan czy cudowna lampa z najpiękniejszych baśni świata” [8]. Poszedłbym o zakład, że wyłaniające się z tej podróżniczej relacji równanie – mistycyzm plus elektryfikacja – równie kompletne wydałoby się Aragonowi.
Nie udało mi się niestety odnaleźć wzmianki, czy obu pisarzom przyszło się spotkać. Biorąc pod uwagę zachwyt surrealistów nad sobowtórami, reprodukcjami i grą lustrzanych odbić, to potencjalne rozpoznanie własnej symetryczności byłoby z pewnością doświadczeniem niezwykłym. W każdym razie wiele wskazuje, że mogło do niego dojść. Gwatemalski pisarz jako paryski student medycyny związał się z surrealistyczną bohemą, niewykluczone więc, że spotkał również Aragona, może nawet się z nim przyjaźnił. Być może poznali się na jednym z pokazów w Salpêtriére, gdy podziwiali wijące się w spazmach histeryczki. Być może w latach 30. regularnie gościli na tych samych zebraniach komunistów. W obu wypadkach zaangażowanie polityczne domknęło bowiem fascynacje nowoczesnymi mitologiami, wypełniło tę zagadkową symetryczność. Ale, jak w posłowiu do „Wieśniaka…” zaznacza Jan Gondowicz, to już inna Historia.
Przypisy:
[1] Agnieszka Taborska, „Spiskowcy wyobraźni. Surrealizm”, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007, s. 30.
[2] Zob. Louis Aragon, „Paryski chłop”, przeł. Adam Ważyk [w:] „Surrealizm. Antologia”, teksty wybrał i przeł. Adam Ważyk, Czytelnik, Warszawa 1976, s. 249–264.
[3] Tegoż, „Cipa Ireny. Z cyklu «Obrona nieskończoności»”, przeł. Józef Waczków, Czytelnik, Warszawa 1994, s. 82.
[4] Tamże, s. 26.
[5] Tegoż, „Wieśniak paryski”, przeł. Artur Międzyrzecki, posł. Artur Międzyrzecki, Jan Gondowicz, wyd. 2, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2015, s. 139.
[6] Tamże, s. 166.
[7] Louis Aragon, André Breton, „Pięćdziesięciolecie histerii (1878–1928)”, przeł. Adam Ważyk [w:] „Surrealizm. Antologia…”, s. 119.
[8] Luis Cardoza y Aragón, „Fez, święte miasto Arabów”, ze wspomnieniem o autorze Octavio Paza, przeł. Marzenna Gottesman, Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2015.
Książki:
Louis Aragon, „Wieśniak paryski”, przeł. Artur Międzyrzecki, posł. Artur Międzyrzecki, Jan Gondowicz, wyd. 2, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2015.
Luis Cardoza y Aragón, „Fez, święte miasto Arabów”, ze wspomnieniem o autorze Octavio Paza, przeł. Marzenna Gottesman, Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2015.