Choć niezaangażowanym obserwatorom klimatycznej karuzeli może się to wydawać tylko kolejnym pustym oświadczeniem, dzisiejsze porozumienie otwiera nowy rozdział w stawianiu czoła największemu globalnemu wyzwaniu współczesności. 196 państw, a więc cała rodzina ONZ przyjęła wspólny tekst porozumienia (choć spływają wciąż rozmaite „ale”), który będzie prawnie wiążący i przyjmuje za cel utrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie poniżej 2 stopni Celsjusza w stosunku do ery przedindustrialnej.
Co to oznacza – dla świata, Europy i Polski?
Dla świata – bardzo wiele. W latach 80. XX w. dwa problemy ekologiczne zaczęły spędzać sen z powiek naukowcom, a w końcu także politykom i społeczeństwom. Pierwszym problemem była dziura ozonowa. Udało się ograniczyć jej powiększanie, a potem wzmocnić warstwę ozonową w atmosferze. Stało się to głównie dzięki szybkim politycznym decyzjom i współpracy kluczowych państw w ramach Protokołu z Montrealu (1987). Drugim problemem było globalne ocieplenie i z początku wydawało się, że podpisany dziesięć lat później Protokół z Kioto i międzynarodowa współpraca pomogą i w tej sprawie. Prawda była zupełnie inna, a proces negocjacji wokół konwencji ONZ do przeciwdziałania zmianom klimatu był serią rozczarowań, których kulminacją było spotkanie w Kopenhadze w 2009 r. (COP 15). To co osiągnęliśmy dziś w Paryżu, powinniśmy byli osiągnąć już sześć lat temu w stolicy Danii.
Podstawową wadą Protokołu z Kioto było jego zafiksowanie na porządku gospodarki światowej, który dziś wydaje się już muzealny. Świat Protokołu to jeszcze świat zimnej wojny, a właściwie trzy ówczesne światy – rozwinięte kraje kapitalistyczne, uprzemysłowione, choć biedniejsze, postkomunistyczne i „trzeci świat” państw rozwijających się. Wysiłki na rzecz ratowania klimatu – przez obniżenie emisji gazów cieplarnianych (głównie dwutlenku węgla i głównie w energetyce i przemyśle) – spoczęły na pierwszych dwóch „światach”. Tymczasem od 1990 r. takie kraje jak Chiny, Brazylia, Meksyk, Indonezja czy Republika Południowej Afryki rozwinęły się w bardzo szybkim tempie, a wraz ze wzrostem ich gospodarek w górę wystrzeliły emisje CO2. Zwolnione z obowiązków, domagające się prawa do rozwoju, były trudnym orzechem do zgryzienia nawet dla świadomych powagi sytuacji polityków. Dzięki porozumieniu z Paryża pozbywamy się największego tabu polityki klimatycznej, tzw. firewalla, oddzielającego państwa „rozwinięte” od „rozwijających się”. Redukować będą wszyscy, choć w różnym stopniu i tempie (dopasowanym do sytuacji i możliwości).
To oznacza, że cały świat obiera jasny kurs na gospodarkę niskoemisyjną, a docelowo bezemisyjną. Na ten polityczny sygnał czekały od lat gospodarki, całe gałęzie przemysłu, firmy, fundusze inwestycyjne, instytucje naukowe. Przyszłością jest zielona innowacja oraz technologie energetyczne i przemysłowe ograniczające emisje CO2. Przeszłością – w dłuższej perspektywie, ale z większą niż jeszcze wczoraj pewnością – staną się paliwa kopalne.
Dla Europy to bardzo istotne potwierdzenie słuszności jej dotychczasowej polityki klimatycznej. Zawieszona w próżni po 2009 r. – idąca do przodu wciąż jeszcze siłą wcześniejszego rozpędu, mocą dalekowzroczności części decydentów i dzięki zaskakująco pozytywnej w tym wypadku instytucjonalnej inercji unijnych instytucji – polityka klimatyczna i energetyczna UE ma teraz mocne oparcie.
Argumenty, które często wykorzystywali polscy politycy poprzedniego i obecnego rządu – o tym, że Unia wychodzi przed szereg i bez wiążącego globalnego porozumienia europejskie ambicje nie mają sensu – odchodzą do lamusa. Porozumienie jest, a teraz Unia musi ścigać się z innymi wyżnymi globalnymi graczami o palmę pierwszeństwa w niskoemisyjnej innowacji. Będąca w budowie „Unia Energetyczna”, która dzięki Komisji Europejskiej zyskała bardziej wszechstronny, w tym klimatyczny wydźwięk, niż nieco przedwczorajsza, prowęglowa i niewidząca świata poza rosyjskim gazem propozycja premiera Donalda Tuska, może teraz rozwinąć się w autentyczną wspólnotową platformę, której UE bardzo potrzebuje.
Co to oznacza dla Polski? To zależy, jak zdefiniujemy nasz narodowy „interes”. Dla rządu PiS to z pewnością zła wiadomość, skoro ekspert od polityki energetycznej, Piotr Naimski, życzył paryskiemu szczytowi jak najgorzej. Obstawanie przy węglu za wszelką cenę i obojętność wobec globalnych zmian będą trudniejsze do uzasadnienia. Podobnie trudniej sobie teraz wyobrazić i tak wątpliwą ideę „wyłączenia” Polski z unijnej polityki klimatycznej.
Dla polskiego społeczeństwa w długiej perspektywie to jednak oczywiście doskonała wiadomość. Zmiany klimatyczne dotykają nas już teraz, a w przyszłości będą dotykać z jeszcze większą siłą. Węglowy smog dusi polskie miasta, a nierentowny sektor węglowy obciąża gospodarkę, polegając głównie na historyczno-kulturowym przyzwyczajeniu. Dla innego myślenia o polskiej gospodarce, innowacyjnej i zrównoważonej, to także nowe otwarcie – choć na horyzoncie nie widać siły politycznej, która byłaby to w stanie wykorzystać.
***
Przed oenzetowskim forum, a także Unią Europejską, teraz mnóstwo pracy, by ten bardzo ważny polityczny konsensus przekuć w autentyczne działanie. Zobowiązania indywidualne muszą zsumować się do faktycznie ratujących nas przed groźnymi zmianami klimatu poziomu ograniczeń emisji. Fundusze wspomagające państwa najbiedniejsze w ich adaptacji do zmian klimatu i przestawianiu gospodarek muszą zgodnie z obietnicami popłynąć z krajów najbogatszych (w tym z Polski) szerokim strumieniem. Co pięć lat zobowiązania, mechanizmy i cele pośrednie będą rewidowane. To będzie długa droga, ale dziś możemy być naprawdę szczęśliwi, że ten pierwszy krok udało nam się wykonać.