W 350-osobowym Kongresie Deputowanych, izbie niższej hiszpańskiego parlamentu, możliwe są trzy schematy koalicyjne: rząd mniejszościowy konserwatystów (Partia Ludowa, PP – 28 proc. głosów, 123 mandaty, aż 63 mniej niż za poprzedniej kadencji), „Wielka Koalicja” socjalistów (PSOE, 22 proc. głosów, 90 mandatów) i konserwatystów oraz sojusz Podemos (21 proc. głosów, 69 mandatów) z socjalistami. Ten ostatni liczyłby tylko 159 mandatów i potrzebowałby dodatkowych głosów z mniejszych partii, a te są możliwe do uzyskania wśród katalońskich i baskijskich niepodległościowców.
Bez ustępstw na rzecz Katalończyków pakt partii socjalistycznych nie byłby możliwy nawet, gdyby Pablo Iglesias, lider Podemos, nie zadeklarował, że warunkiem rozmów koalicyjnych z PSOE jest organizacja referendum w sprawie Katalonii. Iglesias uważa, że jest to jedyne rozwiązanie kryzysu związanego z dążeniami niepodległościowymi prowincji, choć Podemos przedstawia się jako jedyna partia zdolna do zatrzymania prowincji w granicach Królestwa Hiszpanii, a to dzięki nowym propozycjom dla autonomistów niezadowolonych z relacji z Madrytem.
Natomiast w Katalonii impas panuje już od września. Przed wyborami do lokalnego parlamentu „Razem dla tak” (JxSí), czyli blok proniepodległościowych socjalistów i konserwatystów, jasno zadeklarował, że głos na niego będzie głosem za niepodległością i zastępczym quasi-referendum wobec blokady przez Madryt legalnego plebiscytu. Opcja niepodległościowa wygrała w tym quasi-referendum, ponieważ na JxSí i drugą listę niepodległościową, radykalnych socjalistów z Kandydatury Jedności Ludowej (CUP), padło w sumie 47,74 proc., zaś partie opowiadające się przeciwko niepodległości dostały 39,17 proc. głosów. Partie niezajmujące wyraźnego stanowiska w tej sprawie uzyskały 11,45 proc. głosów.
W rezultacie JxSí ma 62 mandaty w 135-osobowym parlamencie katalońskim i brakuje im sześciu, żeby dokonać ponownej inwestytury prezydenta Artura Masa, konserwatysty, który od kilku lat opowiada się za niepodległością i ruszyć z zaplanowanym na 18 miesięcy procesem odłączania się od Hiszpanii. Brakujące głosy Mas mógłby uzyskać w CUP. Członkowie tego ugrupowania jeszcze bardziej żywiołowo opowiadają się za niepodległością, ale nie chcą jednak zgodzić się na prezydenturę Masa, którego uważają za odpowiedzialnego za dekompozycję katalońskiej opieki społecznej i oskarżają o udział w aferach korupcyjnych. Negocjacje toczyły się przez wiele tygodni i na początku grudnia zostały de facto zamrożone w oczekiwaniu na wyniki wyborów krajowych, które mogłyby np. wynieść do władzy Podemos, opowiadające się za referendum w Katalonii.
W międzyczasie CUP wymogła jednak na JxSí przyspieszenie procesu separacji od Hiszpanii i przyjęcie wstępnej deklaracji niepodległościowej. 20 października, na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego parlamentu katalońskiego, przyjęta została uchwała, która deklaruje rozpoczęcie 18-miesięcznego procesu odłączania się od Królestwa Hiszpanii i natychmiastowe wyłączenie Katalonii spod jurysdykcji Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli cały proces zostanie doprowadzony do końca, byłby to drugi raz w przeciągu ostatnich 80 lat, kiedy Katalończycy oficjalnie ogłaszają niepodległość (pierwszy nastąpił w 1931 r.).
Jeszcze 10 lat temu tylko 14 proc. Katalończyków opowiadało się za niepodległością, 41 proc. za zachowaniem status quo, a 32 proc. za rozwiązaniami pośrednimi, federalistycznymi. Dziś poparcie dla niepodległości sięga 50 proc. Co stało się w międzyczasie? Prasa zagraniczna, pobieżnie analizując ten temat, skupia się na efektach kryzysu finansowego. Jest to bez wątpienia ważny czynnik, ale poparcie dla niepodległości zaczęło rosnąć już przed kryzysem i wciąż przyspiesza, mimo że gospodarka Hiszpanii powoli wychodzi z zapaści ekonomicznej. Ta interpretacja pomija też zupełnie ogromną wagę, jaką Katalończycy przywiązują do języka i kultury oraz historii lokalnego oporu przeciwko frankizmowi. Epatowanie przez niektórych polityków madryckich symboliką i retoryką z okresu dyktatury oraz próby ograniczenia przez nich modelu szkolnictwa opartego na języku katalońskim głęboko oburzają większość Katalończyków.
Karta Rajoya
Partia Ludowa premiera Mariano Rajoya wie, że walczy o własny elektorat, który jest bezwzględnie wrogi ustępstwom na rzecz Katalończyków. Wyborców podbiera jej nowa partia Ciudadanos (liberalni konserwatyści, którzy ostatecznie zdobyli tylko 21 proc. głosów i 40 mandatów), opowiadająca się za likwidacją struktur autonomicznych i centralizacją Hiszpanii. Rząd w Madrycie kieruje więc w stronę Katalończyków nie gesty pojednania, ale ostre słowa.
We wrześniu minister obrony Pedro Morenés zasugerował, że interwencja zbrojna nie jest wykluczona („armia nie wejdzie do Katalonii, jeśli wszyscy będą przestrzegać prawa”), a minister spraw zagranicznych, José Manuel García Margallo, stwierdził, że w Katalonii doszło do „rewolty”, którą należy „zdusić”. Równolegle od początku kadencji rząd nie stroni od działań wymierzonych w katalońską politykę językowo-kulturową, szczególnie w sferze edukacji.
Być może działa to pozytywnie na wyborców wewnątrz Hiszpanii, ale umiarkowani Katalończycy zaczynają w sondażach wymieniać „politykę strachu rządu centralnego” jako jeden z powodów przechodzenia na pozycje niepodległościowe. Katalońscy independentyści żartują, że jeśli uda im się uzyskać niepodległość, to Mariano Rajoyowi należy postawić pomnik w Barcelonie, bo bez jego uporu i niezgody na negocjacje oraz referendum, niepodległość nigdy nie cieszyłaby się poparciem połowy mieszkańców prowincji. Strategia Mariana Rajoya jest krytykowana nawet przez poprzedniego premiera z Partii Ludowej, José Maríę Aznara.
Mimo napiętej sytuacji i wielu ognistych słów rzucanych na przełomie września i października, rząd nie zdecydował się na użycie siły, czy to policyjnej, czy politycznej, wobec kroków podjętych przez parlament w Barcelonie. Zamiast tego odesłał spektakularną uchwałę separatystyczną do Trybunału Konstytucyjnego i objął dokładną kontrolą finanse prowincji.
Rozpoczęła się wielomiesięczna rywalizacja między dwoma rządami o kontrolę nad katalońskimi instytucjami publicznymi. To dlatego independentyści w uchwale separatystycznej „wyjęli się” spod kompetencji Trybunału oraz poświęcili sporo uwagi sposobowi przeniesienia instytucji katalońskich (przede wszystkich skarbu oraz tych związanych z wypłatą emerytur i opieką społeczną) pod zwierzchność rządu w Barcelonie. Z tych samych powodów rząd madrycki wydał w sierpniu ustawę, dzięki której rząd może przejąć bezpośrednią kontrolę nad „mossos d’esquadra” – katalońską policją, w normalnych warunkach podległą rządowi w Barcelonie, w celu m.in. „obrony wartości konstytucyjnych”.
Katalońska mapa drogowa
Jeśli zgodnie z planem dojdzie w ciągu kilkunastu miesięcy do ogłoszenia przez kataloński parlament niepodległości, to bardzo wiele zależeć będzie od przywódców innych państw, którzy mogą uznać albo nie uznać powstania nowego kraju. Obecnie deklarują wymijająco, że jest to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Za prawem Katalończyków do samostanowienia i gotowością do uznania niepodległości odezwały się jednak pojedyncze głosy – premierzy Litwy i Łotwy w roku 2013 czy parlament Danii i Szwajcarii w roku 2015. Reguły dyplomacji nie pozwalają na otwarte wypowiadanie na temat wewnętrznych spraw Hiszpanii, ale jeśli Katalończykom uda się w demokratycznie wiarygodny sposób doprowadzić swoje zamierzenia do skutku, to Europa może postąpić pragmatycznie i uznać Republikę Katalońską, podobnie jak było np. ze Słowenią, której niepodległość uznano w czerwcu roku 1991, mimo wcześniejszych oficjalnych zapowiedzi, że tak się nie stanie.
Najważniejszym tematem jest członkostwo w Unii Europejskiej. Politycy katalońscy powtarzają, że nowy kraj nawet na moment nie wyjdzie z Unii, choć pokazują jednocześnie alternatywne scenariusze, np. wejście w skład EFTA. Rząd w Madrycie i większość komentatorów zagranicznych są innego zdania. Rzadko słyszy się, że niewykluczona jest sytuacja, w której Katalończycy będą i jednocześnie nie będą częścią Unii Europejskiej. Hipotetyczna Republika Katalońska mogłaby np. dalej korzystać z euro, tak jak teraz robią to Watykan i Czarnogóra.
Ciekawsze jest jednak to, że nie istnieje sensie technicznym możliwość pozbawienia Katalończyków europejskiego obywatelstwa – musieliby sami zrzec się obywatelstwa hiszpańskiego. Jeśli Unia chciałaby natomiast wyłączyć terytorium i instytucje Katalonii spod działania swoich traktatów, to musiałyby improwizować (nie istnieją bowiem mechanizmy, które by to przewidywały) oraz przede wszystkim uznać jej niepodległość. Również wprowadzenie kontroli granicznych wymagałoby uznania Republiki Katalońskiej przez Francję i/lub Hiszpanię. W rezultacie scenariusz, w którym Republika Katalonii zostaje faktycznie wyłączona z UE wymagałby uznania przez Madryt jej niepodległości, czyli również legalności całego procesu niepodległościowego.
Co dalej?
Koalicja Podemos, PSOE i partii regionalnych miałaby szansę na wytworzenie warunków do realizacji mniej konfliktowej drogi rozwiązania różnic między Madrytem i Barceloną oraz, przede wszystkim, do otwarcia drogi do referendum, bez którego kwestia katalońska będzie jeszcze długo kipieć w hiszpańskiej polityce, niezależnie od poprawy sytuacji ekonomicznej. Ustępstwa wobec Katalończyków mogą być jednak zbyt trudne do przełknięcia dla socjalistów, z których wielu jest przywiązanych do jedności państwa hiszpańskiego. PSOE proponuje zamiast tego bardziej federalistyczny model państwa, preferowany przez większość Katalończyków 10 lat temu, ale w ciągu ostatnich lat odrzucony na rzecz aspiracji niepodległościowych. Co więcej, koalicja o takim kolorycie ideologicznym realizowałaby prawdopodobnie politykę ekonomiczną i społeczną, z którą łatwo utożsamiałby się zdecydowanie lewicowy wyborca kataloński.
Inny wariant, czyli „wielka koalicja” PSOE i PP byłaby trudna do przełknięcia dla jednej, jak i drugiej partii, bo niesie ryzyko zmiecenia ich ze sceny politycznej w następnych wyborach przez Podemos i Ciudadanos, które jeszcze bardziej podkreśliłyby narrację walki z duopolem PP–PSOE. „Wielka koalicja” mogłaby jednak skuteczniej blokować aspiracje niepodległościowe, bo obie partie zgadzają się w niechęci do separatyzmu. Najbardziej prawdopodobny zdaje się jednak rząd mniejszościowy Mariana Rajoya. W tym wypadku Katalończycy mogliby rozwinąć skrzydła. Mając naprzeciw słaby rząd w Madrycie, łatwiej byłoby im wygrywać konflikty polityczno-instytucjonalne, wokół których będzie się w najbliższych miesiącach lub latach rozgrywać walka o Republikę Katalońską.