Przez polskie miasta przechodzą kolejne marsze. Trzeszczą prywatne znajomości. Nawet w mediach społecznościowych część liberalnych znajomych sugeruje, by zrywać znajomości z osobami o poglądach prawicowych. Wielu przeciwników PiS-u uważa styl działania ekipy Kaczyńskiego za potwierdzenie swoich najgorszych obaw (ze względu na język, pośpiech w podejmowaniu decyzji, poczucie bezkarności rządzącej większości, osłabianie instytucji takich jak Trybunał Konstytucyjny itd.). Wskazują oni na rozbieżności między retoryką PiS-u z kampanii wyborczej – „dobrą zmianą” – a praktycznym obliczem jego polityki. Trudno nie zauważyć, że obóz prawicowy patrzy na nich z podobną podejrzliwością. W tym zmaganiu dwóch zwaśnionych obozów umykają najważniejsze pytania o przyszłość Polski.
PR-owy majstersztyk
Change, Veränderung, changement, allagí… Magiczne hasło „zmiana” zrobiło w ostatnich latach karierę w większości państw zachodniej demokracji. Dodatkowo, przekonanie o konieczności zainicjowania przemian w polskim systemie politycznym żywi aż 72 proc. rodaków. To więcej niż w styczniu 1989 r., tuż przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu! (Za: CBOS 2015). Być może dlatego w polskiej polityce 2015 r. słowo „zmiana” gorączkowo odmieniano przez wszystkie przypadki.
Już w roku 2014 przetoczyła się przez Polskę fala zasadniczej krytyki pod adresem III RP. Wskazywano choćby na wymykające się statystykom, subiektywne poczucie wzrostu nierówności dochodowych, nieprzekładalność sukcesu Polski w kategoriach makro na perspektywę mikro itd. Początkowo, wobec nieumiejętności ekipy rządzącej, by tę krytykę przepracować, retorykę zmiany zagospodarowali – z sukcesem – antysystemowy Paweł Kukiz i jego ruch Kukiz’15. Na tym samym haśle wzrastały inne nowe ugrupowania, jak Nowoczesna i Razem.
Według Kaczyńskiego jedynym sposobem, by zaprowadzić „dobro”, jest wywrócenie każdej instytucji „złego” państwa. A także wspierających je paragrafów, czyli przepisów obowiązującego prawa III RP | Karolina Wigura
W Tocqueville’owskiej rewolucyjnej Francji hasła stworzone przez tzw. literatów przejęli politycy, którzy zburzyli dawny ustrój. Zaś w Polsce AD 2015, wobec silnej społecznej potrzeby zmiany, w wyborach zatryumfowało ugrupowanie, które dysponowało najlepiej wyćwiczoną machiną PR i charakteryzowało się największą determinacją. Tym ugrupowaniem był PiS.
Zmiana w jego wydaniu okazała się – w sensie retorycznym – połączeniem dostosowania się do gustów polskiego wyborcy w roku 2015 (stąd obietnice np. obniżenia wieku emerytalnego, absurdalne i z punktu widzenia ekonomii, i wysokości przyszłych emerytur) – choć wymieniano także szereg racjonalnych intuicji, dotyczących potrzeby szerszych, tzw. systemowych zmian w Polsce. Ukuto też PR-owy majstersztyk – mówiono już nie o „zmianie”, lecz o „dobrej zmianie”. Wreszcie utożsamiono zmianę jako taką z Andrzejem Dudą (w kampanii prezydenckiej) i Prawem i Sprawiedliwością (w wyborach jesiennych). Tyle o retoryce kampanijnej. Po 12 listopada zaczęliśmy natomiast oglądać, na czym „dobra zmiana” polega w praktyce.
III RP jako zło…
Jedno z najciekawszych zdań wypowiedzianych ostatnio przez Jarosława Kaczyńskiego mówi, że zadaniem ekipy PiS-u jest zerwanie zasłony, na której źli ludzie wyświetlają fałszywy film. Publicyści zauważyli, że wymowa tego stwierdzenia może prowadzić do wniosku, iż państwo skolonizowane jest przez „złe moce”, skorumpowane przez „złych ludzi”. Nie chodziłoby zatem jedynie o przyziemną walkę z nieudolnymi politykami czy układem w danym środowisku. Polityka powinna być manichejską walką dobra ze złem.
Jedynym sposobem, by zaprowadzić dobro, jest wywrócenie kolejno każdej instytucji złego państwa. I dodajmy – także wspierających je paragrafów, czyli przepisów obowiązującego prawa III RP. Powracający jak bumerang w ostatnich tygodniach argument wypowiedziany przez Kornela Morawieckiego, że naród (czy też jego reprezentanci) stoi ponad prawem, jest bliski przeświadczeniu obecnie rządzącej ekipy, iż prawo III RP jest nie tyle wadliwe, co po prostu moralnie złe, niemal jak ustawy państw totalitarnych, które prawem były, a jednak były tego określenia niegodne. W tej optyce nie ma miejsca na przesadne oceny. Prawo należy zatem także „wywrócić”, najlepiej poczynając od konstytucji.
Utożsamianie Kaczyńskiego ze złem wcielonym nie pozwala dojrzeć, iż niezależnie od tego, jak wygląda plan Kaczyńskiego, nie zostanie on zrealizowany. | Karolina Wigura
Nie jest to nowość w polityce polskiej prawicy. Także lata 2005–2007 można zinterpretować jako próbę przywrócenia „momentu rewolucyjnego”, rozumianego jako powrót do plastyczności rzeczywistości (tak, aby móc następnie od nowa ją ukształtować). Wtedy była to próba po 2 latach zarzucona i udaremniona przyspieszonymi wyborami. Dziś PiS ruszył do pracy szybciej i bardziej zdecydowanie – w tym sensie miałby rację Filip Memches
…i Kaczyński jako demon
Niektórzy komentatorzy życia politycznego odpowiedzą, że rozumowanie tu przedstawione jest wadliwe, bowiem Kaczyński w istocie jest cynikiem i walka dobra ze złem jest jedynie hasłem, mającym zasłonić jego jedyne prawdziwe dążenie – do zdobycia całej władzy. Z punktu widzenia konsekwencji, jakie „dobra zmiana” będzie miała dla Polski, to, czy Kaczyński jest cynikiem, czy nie, nie ma wielkiego znaczenia.
Zresztą znacznie częściej występującą w ostatnim czasie charakterystyką Kaczyńskiego, kreśloną piórem przeciwników, jest ta nadająca mu cechy iście diaboliczne. Mówi się o nim, że przygotował drobiazgowy plan przekształcenia Polski w „Węgry Orbana”, „miękką dyktaturę”, a nawet „totalitaryzm” i państwo rodem z lat 30. XX w.
Jednak utożsamianie Kaczyńskiego ze złem wcielonym w istocie pozostaje zgodne z tą samą logiką, co przekonanie środowiska PiS-u, że polskie państwo jest domeną złych mocy. Tomasz Sawczuk pisze w dzisiejszej „Kulturze Liberalnej”, że PiS-owska utopia nie istnieje. Można także powiedzieć inaczej. Ta iście polska demonologia nie pozwala dojrzeć, iż niezależnie od tego, jak wygląda plan Kaczyńskiego, nie zostanie on zrealizowany.
Wielcy teoretycy politycznej zmiany, jak Edmund Burke, tłumaczyli, z jakiego powodu typ rewolucyjnego konserwatyzmu, jaki reprezentuje także PiS, prowadzić może do katastrofy. Otóż zupełnie czym innym jest reformować istniejące instytucje, a czym innym burzyć je i budować od nowa. To pierwsze działanie jest trudne i może zająć pokolenia. Jednak to drugie jest sprzecznością samą w sobie, m.in. dlatego, iż samo wyznaczenie momentu, od którego przestaje się niszczyć, a zaczyna budować, jest szalenie trudne. A także – bo niszczenie pociąga za sobą takie koszty polityczne, że już na budowę może nie starczyć sił… Zresztą może ono unicestwić same podstawy przyszłego procesu konstrukcji. Innymi słowy, nie da się budować, zakładając długofalową destrukcję.
W kolejnych latach czeka nas raczej nie upadek demokracji, ale chaos. Prawdopodobnie stracimy co najmniej najbliższe kilka lat. Stracą je też najmłodsze pokolenia Polaków. | Karolina Wigura
Poza tym, wielkie namiętności wzięły już górę nad rozumem nie tylko u samego Kaczyńskiego, lecz także w jego ekipie. Radykalne stwierdzenia samego prezesa o „współpracownikach gestapo” i „gorszym sorcie” – w połączeniu z obrazem wideo – nietrudno interpretować jako przejaw tracenia przez niego nerwów. Pospieszne ruchy wokół Trybunału Konstytucyjnego, odwiedziny w Centrum Kontrwywiadu NATO itd., świadczą natomiast o tym, że ekipa, która miała przeprowadzać dla swoich wyborców sensowną zmianę (nie ma powodu, by zakładać, że nie ma w rządzie ludzi o dobrych intencjach), zaczęła zamiast tego walczyć ze wszystkimi i na wszystkich frontach. To zresztą słowa Piotra Skwiecińskiego z jego niedawnego tekstu w portalu „wPolityce.pl”. Brak rzetelnych wytłumaczeń dla podjętych działań – tak w kraju, jak i zagranicą – sprawił, że PiS po raz pierwszy od miesięcy znalazł się w defensywie i przestał narzucać tematykę i język debaty publicznej.
Co dalej?
W kolejnych latach czeka nas więc raczej nie upadek demokracji, ale chaos w funkcjonowaniu reformowanych ad hoc instytucji państwowych, pogarszanie się wizerunku kraju za granicą czy pojedynki z konkretnymi przedstawicielami różnych grup zawodowych (odpowiednikami „doktora G.”).
Czy chaos jest lepszy niż upadek demokracji? Nie. Niezależnie od wyniku następnych wyborów, prawdopodobnie stracimy co najmniej najbliższe kilka lat. Nie tylko dlatego, że chaos będzie miał poważne konsekwencje i że będzie trzeba po nim długo sprzątać.
Zmiana, aby była naprawdę dobra, nie może polegać na realizacji pomysłów jednej partii. Tak długo, jak w Polsce panuje atmosfera wzajemnej pogardy, nie ma jednak sposobu na poprawę sytuacji. | Karolina Wigura
Także i przede wszystkim, bo w Polsce pilnie potrzebne są mądre systemowe reformy, z których niemal kompletnie zrezygnowała ekipa PO-PSL – w edukacji, w służbie zdrowia, w administracji publicznej itd. Tymczasem wiele wskazuje na to, że w najbliższych latach czekają nas jedynie takie zmiany jak likwidacja gimnazjów, likwidacja NFZ, połączenie Ministerstwa Sprawiedliwości i prokuratury. Piotr Zaremba w dzisiejszym tekście dla „Kultury Liberalnej” przekonuje, że składają się one na większą zmianę, niepokojąco przypomina to jednak punktową modernizację à la Platforma Obywatelska. Co więcej, prawdopodobne że kolejna ekipa rządząca odwróci połowę tych reform o 180 stopni, bo nie będzie wokół nich żadnego społecznego konsensusu.
Zmiana, aby była naprawdę dobra, nie może polegać na realizacji pomysłów jednej partii. Aby przygotować wartościowe projekty reform, potrzebowalibyśmy jednak procesu porozumienia między dwoma zwaśnionymi Polskami. Tak długo, jak w Polsce panuje atmosfera wzajemnej niechęci, czasem wręcz pogardy, nie będzie to możliwe. Polsce grozi wieloletni modernizacyjny pat.