Pośród wielu powiedzeń złotoustego Józefa Piłsudskiego znajdujemy również takie, że Polacy to „naród wspaniały, tylko ludzie…” – są różni. Pominięta przeze mnie część oryginału niezbyt nadaje się do cytowania w świątecznej atmosferze. Chcę głęboko wierzyć, że Jarosław Kaczyński, szef PiS – ale co ważniejsze, polityk rządzący Polską z tylnego fotela – nie podziela okrutnej opinii Marszałka. Wydaje się jednak, że i on nie ma dobrego zdania o części polskich obywateli. Nie zamierzam więc przypisywać mu stylu myślenia Piłsudskiego, niemniej insynuacje o „gorszym sorcie Polaków”, w połączeniu z innymi mało sympatycznymi wypowiedziami, potwierdzają obserwację, że pewnych postaw i opinii zwyczajnie nie znosi. Kiedyś chciał „rządzić ponad dwoma trumnami” – Dmowskiego i Piłsudskiego, tymczasem z wolna staje się zakładnikiem obu.

Trudno zgadnąć, czy utrzymane w tym duchu wystąpienia są wyrachowaną kalkulacją, czy może prezesowi PiS w przypływie emocji tak się po prostu powiedziało. Jakkolwiek by nie oceniać Jarosława Kaczyńskiego, to należy on do polityków wyjątkowo zdolnych, dlatego nie bardzo wierzę w to, że wypowiedź o gorszym sorcie była przypadkowa. Jeśli więc nie jest przypadkowa, to z jaką intencją została powiedziana? Żeby podzielić społeczeństwo? Po co?

Wśród osób życzliwych PiS-owi można od niedawna wyczuć pewną konsternację. Część – podobnie jak Paweł Lisicki – próbuje bronić polityki partii, ale ponieważ nie bardzo wiedzą, w którą stronę to wszystko zmierza, brakuje im rzeczowych argumentów. Część zachowuje milczenie, czekając, co będzie dalej. Jeszcze inni przyjmują postawę krytyczną, podobnie jak Jadwiga Staniszkis, która przeistacza się w jednego z najbardziej bolesnych krytyków rządzącego ugrupowania i wywodzącego się z jego szeregów prezydenta.

Jeśli zatem jedną z intencji wypowiedzi o gorszym sorcie było podzielenie społeczeństwa na lepszych i gorszych, to okazuje się, że podział ten nie przebiega po linii dotychczasowej politycznej geometrii. Potwierdzają to również niedawne antyrządowe demonstracje. Dotychczas w ujęciu Kaczyńskiego ten podział rysował się z grubsza biorąc następująco: z jednej strony są establishmentowe elity, a z drugiej polski lud. Trzeba oddać Kaczyńskiemu, że w przeciwieństwie do wielu polskich inteligentów, nie boi się ludu, nie boi się również populizmu. Przy czym warto pamiętać – co niestrudzenie przypomina niezrównany prof. Andrzej Walicki – że demokracja liberalna oparta jest z jednej strony na wolności, a z drugiej właśnie na ludzie, populizm jest więc w nią wpisany. Co prawda wielu polskich inteligentów poświadczało, że jest po stronie ludu, a nawet – jak mówił jeden z nich – „po stronie chama”, ale kiedy przyszło co do czego, to naraz wycofywali się z tych deklaracji. Lud nagle zyskał gębę homo sovieticus, „ciemnogrodu” albo „moherowych beretów”.

Ponieważ Kaczyński zdaje sobie sprawę z głębokiego urazu, jaki chowają z tego powodu członkowie klasy ludowej, to nie zamierza cofać się ani na krok. Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że do tej pory wielokrotnie dobrze odczytywał społeczne nastroje – inteligencką obawę przed ludem i niechęć ludu do elit. Problem polega jednak nie tylko na tym, że wbijając klin pomiędzy te kategorie, powoduje pogłębianie podziałów.

Z psychologicznego punktu widzenia jego zachowanie wobec elit jest wytłumaczalne. Zanim bowiem powiedział słowa o gorszym sorcie, sam był niekiedy traktowany niesprawiedliwie, właśnie jako człowiek gorszego sortu. Wypowiedź sprzed kilkunastu dni, autorstwa byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, że Jarosław Kaczyński rzekomo nie rozumie państwa prawa, ponieważ gdy studiował, studia prawnicze trwały tylko cztery lata, to jeden z wielu przykrych przykładów, które to potwierdzają. Niemniej sam Kaczyński, w imię wyższych celów, powinien zapomnieć o tych dawnych i aktualnych zniewagach.

Warto, aby pamiętał, że Polska jest ważniejsza niż resentymenty. Z punktu widzenia jego politycznych zamiarów polityczne postępowanie PiS nie daje się więc obronić. Warto też, by znalazło się kilka osób, które mu podpowiedzą, że przy takim spiętrzeniu emocji, społecznego zaangażowania i polityzacji, nie tylko nie uda mu się przeprowadzić zaplanowanych reform, ale dodatkowo potwierdzi w oczach Zachodu półperyferyjny status Polski. Nie chodzi nawet o opinie europejskich mediów, ale o to, jak zostaną one wykorzystane do dezawuowania rządu. Ta niezrozumiała gra może spowodować też, że kraj podryfuje w stronę neoliberalizmu. Nie wiemy jednak jeszcze, na ile ten rząd ma do zaoferowania prawdziwie prospołeczne i zarazem odpowiedzialne wizje, a na ile skrywa elementy neoliberalnego myślenia, które niektórzy już mu wytykają. Źle by się również stało, gdyby nowa polityka kulturalna i historyczna okazały się ważniejsze niż polityka społeczna czy prawdziwa praca na polu kultury.

Pewien mój przyjaciel mówi Gombrowiczem, że kiedy widzi członka jednej partii, to od razu nachodzi go ochota, żeby uciec przed nim do członka innej partii. I na odwrót. W czasie ostatnich wyborów wiele osób uciekło przed neoliberalną polityką, ciepłą wodą w kranie, brakiem perspektyw i betonowo-szklaną wizją Polski. I zagłosowało na PiS, mimo że wcześniej bały się o tym nawet pomyśleć. Ich sympatia jest zatem chwilowa, wkrótce wielu z nich może odmówić Kaczyńskiemu poparcia. Stąd dysponując większością w parlamencie, PiS stanie się partią pozbawioną społecznej legitymizacji. Wtedy zaś zabraknie tego, na czym zdaje się zależeć Kaczyńskiemu – oparcia w ludzie.

Na koniec, na prawach klamry, pozwolę sobie jeszcze raz zacytować Józefa Piłsudskiego: „Polacy nie są zorganizowanym narodem, wobec czego znaczy u nich więcej nastrój niż rozumowanie i argumenty; sztuką rządzenia Polakami jest zatem wzniecanie odpowiednich nastrojów”. Nastrój mamy obecnie fatalny. I nawet jeśli zdarza się niekiedy Polakom niemiłe usposobienie, to można sądzić, że życzyliby sobie lepszego humoru.