Kilka lat temu pewien amerykański oficer przyniósł do Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie zbiór fotografii. Album znalazł się w jego posiadaniu kilkadziesiąt lat wcześniej, leżał w szufladzie jakiegoś biurka we Frankfurcie. Dość prędko zorientowano się, że musiał należeć do Karla Höckera – adiutanta obozu Auschwitz. Najkrócej i najbrutalniej rzecz ujmując, można powiedzieć, że jest to album Karla Höckera i jego kolegów powstały w pracy i w czasie fajrantu.

Na zdjęciach nie ma śladu obozu, kominów, więźniów. Są oficerowie w mundurach, doskonale prezentujący się przed okiem aparatu, w różnych pozach i konstelacjach, najczęściej uchwyceni w trakcie rozmowy, czasem ważnej, jak widać po poważnych minach, czasem lekkiej i żartobliwej. Jest też kilku lekarzy w kitlach (błyskawicznie rozpoznajemy doktora Mengele po jego ironicznym, złośliwym uśmieszku), jest i pies. Część fotografii pochodzi z Solahütte. Był to drewniany dom w stylu bawarskim nad Sołą, kawałek za obozem, gdzie naczelnicy, adiutanci, pracownicy obozu w Auschwitz mogli odpocząć przez kilka dni w nagrodę za szczególne zasługi (takie jak choćby zastrzelenie kilku uciekających więźniów ciemną nocą). Wszystkie mają wartość porażającego dokumentu, nawet jeśli widzieliśmy już wiele fotografii z tego okresu. Takich świadectw jest oczywiście więcej. Pamiętników, relacji byłych więźniów, relacji komendantów. Są wspomnienia Rudolfa Hössa, naczelnika obozu Auschwitz. Wszystkie te dokumenty dają nam pewien obraz piekła, ale na pewno nie jest to pełny obraz. Tylko ci, którzy naprawdę doświadczyli tej gehenny, wiedzą, czym ona była.

Dlaczego więc album zdjęć Karla Höckera jest w jakiś sposób dokumentem wyjątkowym? Trudno powiedzieć od razu, w pierwszym momencie, gdy ogląda się zdjęcia na stronie Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie (które to na swoim portalu udostępnił „New Yorker”). Po pewnym czasie coś zaczyna nas jednak niepokoić.

Być może podobne odczucia miał Paul Bargetto, reżyser teatralny z Nowego Jorku, który razem z polskimi aktorami założył grupę teatralną Trans-Atlantyk i postanowił wspólnie z nią oraz z dramatopisarką Małgorzatą Sikorską-Miszczuk uchwycić sens owego niepokoju. Artyści podjęli więc próbę odtworzenia sytuacji ze zdjęć, wcielili się w role fotografowanych ponad 70 lat temu osób. Metoda wydaje się prosta. Przedstawienie oparte na dokumentach, relacjach, listach to przykład teatru dokumentalnego czy też teatru faktu. Cała grupa wyruszyła w długą podróż, przez ponad pół roku zagłębiała się w lektury, czytała relacje byłych więźniów, wspomnienia Rudolfa Hössa. Pojechała do muzeum obozu w Auschwitz. Zadawała sobie pytania i próbowała zrozumieć, kim byli ludzie ze zdjęć. Na podstawie tych podróży powstało przedstawienie teatralne, wystawiane początkowy w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Później można było je oglądać podczas Festiwalu Malta w Poznaniu, Festiwalu Non-Fiction w Sopocie czy podczas Festiwalu Interpretacje w Katowicach.

20150120_0258

„będziemy się zatrzymywali / przy tym słowie, / to słowo będzie / nas zatrzymywało”

Przedstawienie ma prostą konstrukcję. W tle sceny wyświetlane są zdjęcia, aktorzy zaś starają się je odtworzyć, ustawiają się w identycznych pozach, starają się zrobić te same miny. Jednak to, co się wydarza na scenie, gdy w tle za aktorami wyświetla się ogromna fotografia, wywiera silne wrażenie. Widownia nie jest bierna, jesteśmy częścią procesu albo możemy nią być, jeśli tylko spróbujemy się otworzyć, spojrzeć na całość bez uprzedzeń, wczuć się w historie rekonstruowane przez aktorów, aż wreszcie, pomyśleć o osobach ze zdjęć jak o ludziach, takich samych, jak my. Przedstawienie oscyluje między fikcją, faktem a terapią.

Paul Bargetto znalazł znakomitych aktorów, ich gra jest inteligentna. Widać, że nie są tylko narzędziami w rękach reżysera, lecz także współtworzą przedstawienie, które jest wynikiem przemyśleń każdego z nich. Pierwsza fotografia przedstawia właściciela albumu z doktorem Mengele. Aktorki przyglądają się zdjęciom, jakby widziały po prostu dwóch mężczyzn: „Jakie ma usta…”, komentuje pierwsza. „Kobiece usta, do całowania”, zwierza się druga i dodaje: „Höcker wydaje mi się delikatny. Ale też zdecydowany, odpowiedzialny”. Na ile jesteśmy w stanie przyjrzeć się zdjęciom bez odniesienia do minionej rzeczywistości? Jak w wierszu „Jedwabne” Adama Zagajewskiego: „Jedwabne suknie i pończochy, / jedwabne stroje dawnych dam – / ale to słowo będzie już teraz / brzmiało inaczej, / będziemy się zatrzymywali / przy tym słowie, / to słowo będzie / nas zatrzymywało”. Nie jesteśmy w stanie uciec od pewnych skojarzeń. Aktorzy musieli wykonać podwójną pracę – najpierw zapoznać się dobrze z całą historią, a potem ją zapomnieć.

20150120_0362

Możemy zobaczyć, jak podekscytowany Höcker dzwoni do żony, aby jej powiedzieć, że dostał awans. Będzie adiutantem obozu w Auschwitz, a żonie jest przykro, bo znów nie przyjedzie na święta… Przynajmniej tak wygląda jedna z możliwych interpretacji, jaką proponuje teatr Trans-Atlantyk. Widzimy, jak Höcker tresuje psa, w którego wciela się aktor biegający z wywieszonym językiem po sali.

Rudolf Höss w swoich wspomnieniach przedstawił sylwetki poszczególnych zwierzchników i adiutantów obozu. Jak mantra przewija się tu zdanie, jakim to każdy z nich był dobrym, porządnym człowiekiem, dobrym mężem, dobrym ojcem swoich dzieci. Dopiero gdy jeden z nich, Alfred Hasselberg, SS-Sturmbannführer, zostawił psa zimą na dworze, przez co ten niemal zamarzł, „jego podwładni – ci sami, którzy w poprzednich tygodniach zabili tysiące Polaków i Żydów – nie mieli wątpliwości, że Hasselberg jest złym człowiekiem” [1]. I to jest chyba właśnie ten moment, który niepokoił grupę teatralną Trans-Atlantyk, i który zaniepokoił również mnie.

„Myślałem wtedy, że robię coś dobrego”

Istnieje wiele prac starających się opisać i zrozumieć mechanizm Zagłady. Nie zamierzam ani ich tutaj powtarzać, ani stawiać żadnej nowej, spektakularnej tezy na temat mechanizmu czy przyczyn powstania nazistowskiego totalitaryzmu. Może raczej powiem coś, o czym warto pamiętać, a co staje się silnym uczuciem, a jednocześnie kluczowym elementem przedstawienia. Naczelnicy, adiutanci, lekarze, sekretarki – wiele osób, pracujących w obozie Auschwitz-Birkenau – kierowali się w swoim postępowaniu przede wszystkim… miłością. Siłą sprawczą ich działania była miłość. Miłość, a nie – jak moglibyśmy przypuszczać – nienawiść. Wszyscy ci ludzie, ogromna ludzka machina, działali na rzecz specyficznie zdefiniowanego dobra. Nie myślę tutaj o miłości romantycznej, nie jest to bynajmniej agape, jest to raczej eros, ogromna siła. Z naszej perspektywy widzimy zaślepienie, agresję, nienawiść. W większości przypadków jednak ludzie zatrudnieni w obozach działali w swoim przekonaniu na rzecz dobra swojego kraju, by zrealizować ideę, by zadowolić Führera, którego traktowali niczym ojca.

„Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane” – stare przysłowie przemówiło do mnie. Tylko i wyłącznie w imię miłości człowiek jest w stanie poświęcić swoje życie. Naczelnicy, adiutanci obozów w Auschwitz, Treblince, Sobiborze mieli nieraz wątpliwości, ale uczyli się wyłączać ludzkie odruchy w przekonaniu, że tak właśnie muszą postąpić, że nie mają innego wyjścia, bo ostateczny cel jest tak istotny, nie ma innej drogi. „Ja nie mogłem przyznać się do wątpliwości”. Ich posłuszeństwo i przekonanie o działaniu w słusznej sprawie przeważyły. Jon Ronson, brytyjski reporter, wiele lat po słynnym doświadczeniu Zimbardo, badającym dynamikę relacji między więźniami i strażnikami, dotarł do dwóch uczestników tamtego eksperymentu. Przyznali, że mieli świadomość, co Zimbardo chce udowodnić, i starali się mu tylko jak najbardziej w tym pomóc. „Myślałem wtedy, że robię coś dobrego” – usłyszał Ronson [2]. Aktorzy Trans-Atlantyku też mieli opory przed wcielaniem się w oficerów SS, ale gdy reżyser zapytał, czy mogliby to zrobić dla niego, dla kogoś bliskiego, z miłości, „out of love”, ich podejście do pracy nad przedstawieniem nabrało nowego znaczenia i treści.

[yt]A7ohaeJVivk[/yt]

„Potrzeba zapomnienia stopniowo / zamieniała się w potrzebę pamiętania” [3]

Władysław Bartoszewski miał zwyczaj każdą niekomfortową sytuację w codziennym życiu porównywać do Auschwitz, na co żona wybuchała, że przecież to nie może być jedyny punkt odniesienia. On kwitował to krótkim: „Ale przyznasz, że tutaj nie ma pieców krematoryjnych”. Mnie ani żadnej osobie z mojego pokolenia nie wypada się tak wyrazić, każdy odwołuje się do własnego doświadczenia. Powoli odchodzą ostatni świadkowie czasów wojny. Pozostają ich relacje, wspomnienia. Odziedziczone rany (tak, rany są dziedziczne) czy odziedziczony ból (vide ostatnia książka Mikołaja Grynberga „Oskarżam Auschwitz”).

20150120_0114

Takie niezagojone rany, ból i straszliwa historia milionów Żydów, gdy nie dość udokumentowane, urastać mogą do legendy. „Strata – może zaszyć się i żyć własnym życiem. Czym neuroza jest dla jednostki, tym tworzenie mitologii jest dla społeczności” [4]. Potrzebowałam sama pojechać do muzeum obozu. Po wielu miesiącach lektur i przemyśleń byłam zaskoczona, jak niewiele informacji znalazłam na miejscu. Przy wejściu na głównej tablicy widnieje bardzo ogólnie i krótko spisana historia okoliczności powstania obozu Auschwitz-Birkenau. Za ogólna i za krótka. Zbyt mało informacji znalazłam na temat sprawców, zbyt mało informacji faktograficznej w ogóle.

„Jean Améry sprzeciwia się określeniu »totalitaryzm«, które oznacza wrzucenie do jednego worka wszelkich partyjnych dyktatur (…)”, pisze Imre Kertesz w swojej książce „Język na wygnaniu”, „jego nie totalitaryzm bił batem i nie totalitaryzm wieszał na łańcuchu (…), ale mówiący z berlińskim akcentem porucznik Proust” [5]. Na samym początku przedstawienia teatru Trans-Atlantyk aktor, który wciela się w Karla Höckera, siada naprzeciw nas i odpowiada na krótkie, proste pytania: jak się nazywasz? ile masz lat? skąd jesteś? czym się zajmowałeś, zanim wstąpiłeś do SS?… Postać udziela jasnych odpowiedzi: ma 33 lata, został właśnie adiutantem obozu w Auschwitz, wcześniej pracował w banku w Lubece (po wojnie wróci do tej samej pracy). Obozów koncentracyjnych nie zbudował totalitaryzm, ale konkretni ludzie o konkretnych imionach i nazwiskach. Tymczasem w Muzeum Żydowskim w Berlinie sprawców opisuje się jako narodowych socjalistów. To, że byli narodowymi socjalistami nie zmienia faktu, że byli jakiejś narodowości, z jakiegoś kraju, byli w określonym wieku, mieli określone biografie. A to nie jest „wszystko jedno”.

„Naucz się samodzielnie myśleć, mieć własne poglądy”

Dopiero rok temu można było po raz pierwszy zobaczyć film dokumentalny „Ciemności skryją ziemię”, przedstawiający wyzwolenie obozów koncentracyjnych przez aliantów, nad którym 70 lat temu pracował Sidney Bernstein wspólnie z Alfredem Hitchcockiem. Dzieło nigdy tak naprawdę nie powstało. To, co dane jest nam oglądać, to film o filmie, czyli jak dokumentalny materiał powstawał i dlaczego nigdy nie powstał. Sytuacja geopolityczna zmieniła się, materiał był zbyt prowokacyjny, a przecież należało odbudować relacje między Niemcami a Wielką Brytanią i resztą Europy. Sytuacje geopolityczne są jak pogoda – w tej części świata, jak wiadomo, bywa ona bardzo zmienna. I znajdzie się ktoś, kto zinterpretuje historię po swojemu, nada jej odpowiedni wygląd, dopasuje do własnych tez. Paul Bargetto w swoim przedstawieniu pokazuje kilka możliwych wariantów różnych sytuacji ze zdjęć. To, co oglądamy, to fikcja. Reżyser stara się nam uzmysłowić w ten sposób, co może się stać, gdy przestaniemy trzymać się faktów.

album_hockera_ikona_wpisu

Przedstawienie „Album Karla Höckera” spełnia aż dwie ważne funkcje. Przypomina nam, że konkretni zwykli ludzie stworzyli innym ludziom piekło i że robili to, bo działali w imię miłości. Wykazali się absolutnym ślepym posłuszeństwem wobec jednego zadania, jednej idei. „Człowiek w istocie jest nie-naturalny albo powinien być” [6]. To słowa Hannah Arendt, jedna z wielu konkluzji, do których doszła filozofka po przestudiowaniu totalitaryzmu nazistowskiego i sowieckiego. Nie-naturalny, czyli różny od natury, czyli myślący, zastanawiający się, świadomy. Rudolf Höss napisał w pożegnalnym liście do swojego syna: „Naucz się samodzielnie myśleć, mieć własne poglądy”. Można powiedzieć, że to okrutny paradoks przytaczać w tym kontekście jego słowa. Ale właśnie one z ust tego konkretnego oprawcy ukazują nam ich głębokie znaczenie. Höss dopiero w więzieniu spotkał się po raz pierwszy w życiu z ludzkim współczuciem – potraktowano go jak człowieka, okazywano mu empatię. Nie wiem, co dokładnie poczuł, znamy tylko jego spisane wspomnienia, ale wiemy, że przyznał się do winy, i znamy list, który napisał do syna.

20150120_0287

Przedstawienie grupy Trans-Atlantyk pełni także funkcję terapii, której najwyraźniej potrzebujemy jako społeczeństwo dotknięte wojną. Posiadamy sporą wiedzę na temat zagłady Żydów. Ale same lektury nie leczą ran. Sztuka jest taką przestrzenią, gdzie to może się zdarzyć. W Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK mogliśmy oglądać wystawę autorstwa polskich, izraelskich i niemieckich artystów (Jane Korman, „Dancing Auschwitz. Part 2”, Doświadczenie Auschwitz, MOCAK, 2014). Poruszył mnie tam krótki film. Były więzień wraz ze swoją rodziną zaczynają zupełnie spontanicznie tańczyć, ze sobą, osobno, obok siebie. Jest w tym coś autentycznego, wyzwalającego. Widać, że przeszli długą drogę, że to był proces, wspólna praca, której zwieńczeniem był wspólny taniec, dla nich być może oznaczał katharsis.

Podobną rolę odgrywa album fotografii autorstwa Andrzeja Nowakowskiego: „Auschwitz: poza horyzontem zdarzeń”, który ukazał się w poprzednim roku nakładem wydawnictwa Universitas. Autor we wstępie zadaje sobie dokładnie te same pytania, które postawiła sobie grupa teatralna Trans-Atlantyk, i stara się udzielić własnych odpowiedzi: „Być może Auschwitz skrywa tajemnicę, która oby nigdy nam się nie objawiła. Jak uczyć młodzież prawdy o Auschwitz? Jakiej prawdy? Prawdy nie do pojęcia?…” Album zawiera zdjęcia wszystkich oprawców. Fotografie opatrzone zostały krótkimi biogramami. Nigdzie dotąd nie znalazłam tak kompetentnie zebranych informacji wraz ze zdjęciami w jednym miejscu. Obok znalazły się również zdjęcia wykonane przez Andrzeja Nowakowskiego, jego osobisty zapis wędrówek po obozie. Fotograf wydobył z ogromnej przestrzeni maleńkie, niezauważalne detale. „Obiektyw unieruchamia czas. Niekiedy, zatrzymany w kadrze, pojawia się szczegół, którego wcześniej nie dostrzegłem. Mały, nieistotny, niewart uwagi, i tak bez znaczenia… jak owe miliony much… Czy tak rozumieć trzeba Auschwitz? Może po prostu trzeba tego nie rozumieć i nie próbować zrozumieć. Ale to wydaje się niemożliwe…” [7].

To rzeczywiście nie jest możliwe, ale niemożliwe jest też niepytanie.

Przypisy:
[1] „Wspomnienia Rudolfa Hössa komendanta obozu oświęcimskiego”, oprac., wstęp i przypisy Jan Sehn, Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, przekł. z jęz. niem. Jana Sehna i Eugenii Kocwy oraz zespołu pod kierunkiem Kazimierza Leszczyńskiego Wydawnictwo Prawnicze, 1960, s. 140.
[2] Jon Ronson, „So You’ve Been Publicly Shamed”, Riverhead Books, 2015.
[3] Anna Halberstadt, „Vilnius Diary”, Box Turtle Press, 2014, tłum. aut.
[4] Wolfgang Schivelbusch, „The Culture of Defeat: On National Trauma, Mourning, and Recovery”, Picador, 2004, s. 26.
[5] Imre Kertész, „Język na wygnaniu”, W.A.B., Warszawa 2004, s. 63.
[6] Hannah Arendt, „Korzenie totalitaryzmu”, przeł. Daniel Grinberg, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, 2008, s. 638.
[7] Andrzej Nowakowski, „Auschwitz: poza horyzontem zdarzeń”, Universitas, Kraków 2015.

 

Przedstawienie:

„Album Karla Höckera”, reż. Paul Bargetto, Teatr Trans-Atlantyk.

 

Teatr Trans-Atlantyk to międzynarodowa grupa teatralna, powstała w Warszawie w 2014 r. z inicjatywy Paula Bargetto – amerykańskiego reżysera i dyrektora festiwalu teatralnego undergroundzero w Nowym Jorku.

 

20150120_0225