Bankructwo i potężna recesja w najbliższych latach raczej nam nie grożą, bo wszystkie istotne wskaźniki stabilnościowe mamy na poziomach nieporównywalnie lepszych niż Grecja przed kryzysem. Ale skandynawski sukces gospodarczy pozostanie dla nas prawdopodobnie modelem niedoścignionym.
Pierwszym dużym programem gospodarczym realizowanym przez nowy rząd będzie program 500+, czyli subsydia finansowe dla osób posiadających dzieci. Jego koszty szacuje się na ok. 20 mld zł rocznie, co oznacza, że skala wsparcia dla rodzin zwiększy się mniej więcej o połowę. Kolejne zapowiadane programy to obniżenie wieku emerytalnego, co według wyliczeń poprzedniego rządu, wykorzystanych również w projekcie prezydenta Andrzeja Dudy, ma kosztować ok. 10 mld zł rocznie, oraz podniesienie kwoty wolnej od podatku, które z kolei pociąga za sobą wydatki między 10 a 20 mld zł rocznie. Do tego dochodzą mniej spektakularne obietnice, jak zwiększenie finansowania dla służby zdrowia.
Po stronie dochodowej wydatki te mają być pokryte z podatków sektorowych (banki i sieci handlowe) oraz wyższej ściągalności VAT i CIT. Ten drugi element jest decydujący i nowi decydenci pokładają w nim ewidentnie bardzo duże nadzieje. Minister finansów Paweł Szałamacha zapowiedział opracowanie Strategii Odbudowy Dochodów Podatkowych Państwa, a z wypowiedzi jego oraz wicepremiera Mateusza Morawieckiego można sądzić, że rząd liczy na wynikające z wyższej ściągalności podatków korzyści idące w dziesiątki miliardów złotych. Na razie jednak, jedyny konkret, jaki jest, to 7 mld zł z podatków sektorowych oraz 9 mld zł jednorazowego dochodu z aukcji częstotliwości LTE w 2016 r. Tylko dzięki LTE budżet na 2016 r. udało się „dopiąć”. Reszta obiecywanych dochodów pozostaje w sferze planów. Dlatego największy problem z finansami publicznymi to lata 2017–2018, a nie tegoroczny budżet. To za 2–3 lata presja wydatkowa będzie największa, a strona dochodowa wciąż wygląda niepewnie.
Rządowe plany gospodarcze przypominają renowację wnętrza i karoserii samochodu, w sytuacji gdy konieczna jest modernizacja silnika. | Ignacy Morawski
Gdybym miał dokonać oceny planów fiskalnych punkt po punkcie, to znalazłbym kilka aspektów pozytywnych i kilka negatywnych. Ponieważ realizacja tych pozytywnych jest wciąż odległa w czasie, bilans nie wypada zbyt dobrze. Pozytywnie należy ocenić plan podniesienia ściągalności podatków, choć można mieć duże wątpliwości, na ile jest to realne. Dobrze oceniam też plan podniesienia kwoty wolnej, co należało zrobić już dawno – przyznał to sam Trybunał Konstytucyjny. Jeżeli chodzi o sztandarowy program 500+, moja ocena jest ambiwalentna: niska dzietność uzasadnia radykalne kroki w dziedzinie polityki rodzinnej, choć mam zastrzeżenia co do oceny efektów tego programu. Znacznie lepiej byłoby rozpocząć mały program eksperymentalny, a później ewentualnie go rozszerzać. W przypadku podatków sektorowych moja obawa dotyczy tego, czy nie będą one kijem wymierzonym w kapitał zagraniczny. To byłoby szkodliwe, ponieważ kapitał zagraniczny nie tylko finansuje w Polsce inwestycje, ale również zapewnia transfer wiedzy i technologii. Ewidentnie bezsensowe jest zaś obniżanie wieku emerytalnego – ruch ten niewątpliwe zaszkodzi gospodarce na wiele sposobów. Bardzo źle oceniam również brak planu obniżenia deficytu sektora finansów publicznych.
Problem z planami rządowymi polega jednak na czymś innym. Przypominają one renowację wnętrza i karoserii samochodu, w sytuacji gdy konieczna jest modernizacja silnika. W moim przekonaniu podejmowane obecnie decyzje nie składają się na strategię, która przybliżałaby nas w jakikolwiek sposób do szwedzkiego modelu gospodarki, będącego ideałem dla zwolenników welfare state. Szwecja bowiem to nie tylko wysokie wydatki budżetowe. Szwecja to przede wszystkim synonim dobrze funkcjonującego rynku pracy, innowacyjności oraz stabilności makroekonomicznej. We wszystkich tych obszarach polityka fiskalna odgrywa istotną rolę. Spójrzmy bardziej szczegółowo na te obszary.
Po pierwsze, w Polsce pracuje zbyt mało ludzi zdolnych do pracy oraz zbyt mało ludzi pracuje w miastach, szczególnie w tych dużych. Nie dostrzegam planów zmian tego stanu rzeczy, wręcz przeciwnie – obniżenie wieku emerytalnego tylko pogłębi problem. W Polsce stopa aktywności zawodowej (odsetek ludzi w wieku 16–64 lata, którzy pracują lub szukają pracy) wynosi 67 proc. – tyle co w Grecji, wobec np. 81 proc. w Szwecji. Mamy też wysoki odsetek ludzi pracujących w rolnictwie – 11 proc., wobec 13 proc. w Grecji i 1,6 proc. w Szwecji. Produktywność w polskim rolnictwie jest czterokrotnie niższa niż średnia dla gospodarki, więc przenoszenie się ludzi z rolnictwa do przemysłu i usług jest konieczne dla zwiększenia zamożności Polaków.
Po drugie, zbyt mało wydajemy na badania i rozwój, a co gorsza, to co wydajemy, wydajemy mało efektywnie. Wydatki publiczne i prywatne na R&D (research and development) w Polsce wynoszą niecały 1 proc. PKB, mniej więcej tyle co w Grecji. W Szwecji zaś wskaźnik ten przekracza 3 proc. W 2013 r. Bank Światowy opublikował raport pokazujący wszystkie defekty systemu wspierania badań i innowacji w Polsce. Jest niestety tych defektów bardzo wiele. Rząd nie bodźcuje firm do wydawania pieniędzy na rozwój, w polityce wspierania innowacji premiuje się projekty bezpieczne i zakupy zewnętrznych technologii, procedury towarzyszące programom wsparcia są oderwane od realiów biznesowych. W Ministerstwie Rozwoju pracują bardzo kompetentni ludzie – jak Mateusz Morawiecki czy Jerzy Kwieciński – którzy z tych wyzwań niewątpliwie zdają sobie sprawę. Ale na poziomie zarządzania politycznego nie widać determinacji, by problem wspierania innowacji stanął w centrum strategii gospodarczej.
Po trzecie wreszcie, mamy wciąż niezrównoważone finanse publiczne, co trudno uzasadnić w okresie dobrej koniunktury. Utrzymywanie deficytów budżetowych w okresie szybkiego rozwoju może doprowadzić gospodarkę do poważnych problemów po roku 2020. Nie wierzę, by mogło być u nas aż tak źle, jak w Grecji, bo na kryzys złożyło się wiele czynników, które trudno będzie powtórzyć w Polsce. Ale jeżeli mamy porównywać się do Szwecji, to pamiętajmy, że kraj ten słynie z ostrożnej polityki deficytów budżetowych. W ostatnich 15 latach średnie saldo (wydatki minus dochody) sektora finansów publicznych w Szwecji wynosiło 0,3 proc. PKB, w Polsce zaś -4,3 proc. PKB. W latach 20. zacznie ujawniać się w Polsce silna presja na wzrost wydatków związanych ze starzeniem się społeczeństwa – szczególnie na służbę zdrowia, ale również wsparcie socjalne dla emerytów. W moim przekonaniu presja ta jest niedoceniana w strategicznych dokumentach rządowych. Jeżeli wejdziemy w lata 20. z niezrównoważonymi finansami publicznymi, to skala dostosowań fiskalnych będzie tak duża, że może zagrozić stabilności społecznej.
Nieprędko będziemy grać w tej samej lidze gospodarczej co Szwecja. Dzieli nas od tego kraju znacznie więcej niż Bałtyk.