O przyrzeczeniu sprawienia obywatelom prezentu w postaci 500-złotowego zasiłku na każde posiadane dziecko, właściwie szkoda byłoby pisać. Trudno tu bowiem o oryginalne spojrzenie. Wielu ekonomistów, socjologów, a także wiele osób zajmujących się na co dzień pomocą społeczną, mogłoby bez większego trudu dokumentnie skrytykować ten projekt. Wiele tego typu głosów już padło, nie ma więc sensu powtarzać ich argumentów. Zamiast tego lepiej zwrócić uwagę na fakt, że ewentualna realizacja hasła „500 zł na każde dziecko” będzie kamieniem milowym w historii populizmu w III RP.
Spełniona obietnica Wałęsy
Jest to bowiem pierwsza po odzyskaniu suwerenności realizacja postulatu bezpośredniego przekazania z państwowej kasy licznej grupie obywateli dużej sumy pieniędzy. Najwcześniejszą tego typu propozycją było chyba sławne hasło prezydenta Wałęsy „100 mln dla każdego”. Nota bene 100 mln starych złotych to realnie około 145 tys. nowych złotych, czyli w przeliczeniu na kobietę w wieku 15–49 lat suma niemal dokładnie odpowiadająca wypłacaniu przez 18 lat po 500 zł miesięcznie na każde posiadane dziecko (zakładając, że na kobietę przypada średnio 1,33 dziecka).
Jarosław Kaczyński ostatecznie realizuje więc, chcąc nie chcąc, flagową obietnicę swojego politycznego przeciwnika. Kiedy jednak przed 25 laty owo hasło padało, nikt kto cokolwiek z polityki rozumiał, nie spodziewał się jego realizacji. Dzięki temu właśnie „100 mln dla każdego” stało się symbolem pustej obietnicy bezużytecznego rozdawnictwa. „500 zł na każde dziecko” przełamuje zaś trwającą od początku III RP populistyczną niemoc, co może mieć szereg reperkusji zupełnie niedocenianych przez propagatorów sztandarowego hasła prezydenta Dudy i premier Szydło.
Iluzja dobrobytu
Do tej pory hasła powszechnego rozdawnictwa były witane przez elektorat z sympatią, ale i z pewną pobłażliwością i niedowierzaniem. Brak realizacji tego typu obietnic wprowadzał zdrowy dystans między obywateli a polityków. Polacy bardziej wierzyli w siebie i swoją pracę, nie licząc na obiecywaną przez polityków mannę z nieba. Teraz pierwszy raz przyrzeczona manna spadnie. Taka sytuacja może zostać niestety w społecznym odczuciu błędnie uznana za wzrost ogólnego dobrobytu. Wielu ludzi bowiem nie uświadamia sobie dostatecznie, że 500 zł wypłacane z państwowej kasy pochodzi z bardzo konkretnego źródła. Tym razem nie będą to nawet mityczne „rynki finansowe”, gdyż w warunkach maksymalnych dopuszczalnych poziomów długu i deficytu, które zostawiła swoim następcom Platforma Obywatelska, nie ma większych szans na bezbolesne pożyczenie niezbędnych środków. Konieczna będzie podwyżka podatków.
Zamiar sięgnięcia do kieszeni obywateli będzie jednak realizowany tak, żeby wmówić Polakom, że to nie oni zapłacą. Rachunek dostaną ci „obcy”, którzy rzekomo nigdy dostatecznie nie wywiązywali się z obowiązków wobec państwa polskiego, czyli banki i supermarkety. W tym względzie także mamy pewien precedens. Choć granie na niechęci do „obcych” pojawiało się już w sprawie OFE, to jednak nigdy dotąd nie wprowadzono w III RP danin, których głównym płatnikiem byłyby instytucje o kapitale zagranicznym. Oczywiście w tym przypadku będą one płatnikiem głównie formalnym, gdyż od początku większa część, a z czasem całość podatków sektorowych zostanie przerzucona na klientów. Kapitał jest bowiem mobilny zarówno pomiędzy branżami, jak i krajami. Jeżeli nie jest w stanie uzyskać wymaganej stopy zwrotu, po prostu wycofuje się z danego rodzaju działalności. Obciążenie podatkami tylko wybranego sektora prowadzi więc do ograniczenia jego rozmiarów i/lub wzrostu cen oferowanych przezeń produktów. W przypadku banków i supermarketów ograniczenie skali działalności jest mało prawdopodobne, dlatego głównym rezultatem będzie przerzucenie podatku na konsumentów poprzez wzrost cen.
Nieskuteczne rozwiązanie
Z samego faktu sfinansowania propozycji PiS za pomocą wyższych podatków nie wynika jednak, że jest ona szkodliwa z punktu widzenia ogólnego dobrobytu. Za tą tezą przemawia co innego. Otóż „500 zł na każde dziecko” oznacza wydatek z pieniędzy publicznych nie na cele publiczne, lecz prywatne. W takiej sytuacji dobrobyt musi spaść, gdyż społeczeństwo ponosi jedynie koszty związane z administracją pobierania podatków i wypłacania świadczeń bez jakichkolwiek korzyści netto – to, co jedni zyskują, inni tracą.
Inaczej jest, gdy pieniądze publiczne trafiają na cele, których spełnienie jest z jakichś powodów pożądane, a realizacja na drodze indywidualnej inicjatywy trudna, takie jak zdrowie publiczne czy obrona narodowa. Rozdawanie pieniędzy wszystkim obywatelom posiadającym dzieci nie stanowi samo w sobie celu publicznego. Co najwyżej mogłoby być środkiem do realizacji celów, takich jak wsparcie ubogich rodzin z dziećmi lub zwiększenie dzietności. Tyle że, gdyby naprawdę o to chodziło, a nie o zwiedzenie wyborców iluzją powszechnego wzrostu dobrobytu, owe cele można by realizować znacznie taniej i efektywnej działaniami skierowanymi do odpowiednio wyselekcjonowanej grupy osób. Mogłoby to być dostarczanie usług (żłobki i przedszkola) czy narzędzi do podnoszenia kwalifikacji, a także obniżenie klina podatkowego dla najmniej zarabiających. Wymienione rozwiązania są w znacznej mierze wolne od dwóch zasadniczych wad, którymi mocno obciążone jest za to „500 zł na każde dziecko”. Jakie to wady?
Po pierwsze, propozycja rządu uniezależnia pobieranie świadczeń od pracy – bez względu na to, czy dana osoba pracuje, szuka pracy, czy też wykazuje całkowitą bierność zawodową, otrzyma obiecane 500 zł. Co więcej, podjęcie pracy skutkuje, w razie przekroczenia progu dochodu wysokości 800 zł na osobę w rodzinie, obcięciem świadczenia na pierwsze dziecko. Po drugie, pomoc trafia do odbiorców w formie gotówki, co grozi pogłębieniem patologii, które otwierają katalog przyczyn współczesnej biedy. Pieniądze mogą na przykład zostać wydane na cele takie jak alkohol czy hazard, tak że ostatecznie ani złotówka nie wesprze wychowujących się w domu dzieci. Ten problem oczywiście nie będzie dotyczył większości obywateli, ale pamiętajmy, że owa większość w znacznie mniejszym stopniu, jeśli w ogóle, potrzebuje oferowanego jej wparcia.
Czy flagowy projekt rządu i prezydenta ma chociaż jedną zaletę? Moim zdaniem tak – zrywa z niechlubną tradycją III RP, którą jest finansowe premiowanie emerytów kosztem osób młodych z dziećmi. To jednak może okazać się iluzją, jeżeli zostaną wprowadzone w życie inne pomysły, o których się odważnie wspomina, takie jak obniżenie wieku emerytalnego, wzrost emerytur minimalnych czy darmowe leki dla seniorów. Wtedy rewolucja populistyczna szybko przeje swoje pierworodne dzieci.