Szanowni Państwo,
tak „wrażliwego społecznie” budżetu jeszcze w historii III RP nie było. Rząd Prawa i Sprawiedliwości w trakcie kampanii wyborczej bezceremonialnie „skradł” program lewicy, a teraz zaplanował spektakularny wzrost wydatków na szeroko rozumianą pomoc społeczną. Obietnicę dodatkowego strumienia środków w 2016 r. zwykli śmiertelnicy przyjmują z polska – nieufnie, acz życzliwie. Niektórzy obdarowani nawet odważnie dzielą „skórę na niedźwiedziu”. W prywatnych rozmowach rodzice zastanawiają się, na co dokładnie mogliby wydać osławione 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko.
Z pewnością rodziny wielodzietne będą PiS trzymać za słowo. Jednak rozmowa o naszej przyszłości wymaga nieco więcej namysłu, niż dostarcza garść chwytliwych haseł. Nakłady na pomoc społeczną przekroczą planowane wydatki na szkolnictwo wyższe czy bezpieczeństwo. Emerytom i rencistom zostanie wypłacony jednorazowy dodatek. Płace w sferze budżetowej zostaną odmrożone. Lista prezentów jest zatem długa. Nic dziwnego, że dług publiczny wzrośnie o 42 mld zł.
Warto zadać pytanie, czy ten plan wydatków został gruntownie przemyślany i jaki konkretnie skutek przyniesie. Na przykład minister finansów Paweł Szałamacha stwierdza, że program 500+ stanowić ma „nie tylko wysiłek po stronie budżetu, ale także jest bardzo silnym bodźcem popytowym”. Warto zastanowić się, czy nie są to jedynie pobożne życzenia. Nikt do końca nie wie, na jakie produkty i usługi rodzice wydadzą otrzymane środki. Najnowsza historia kilku państw przekonuje nas o tym, że naiwny keynesizm może skończyć się wyciekiem pieniędzy z jednego państwa do drugiego. Wystarczy, że obywatele będą wydawać środki na przedmioty wyprodukowane za granicą. Tak właśnie było – i to na spektakularną skalę – we Francji w latach 1981–1983 pod rządami socjalistów. Nie jest zatem wykluczone, że na pomyśle 500+ skorzysta najbardziej… gospodarka niemiecka.
Pytanie także, czy PiS zadał sobie trud przygotowania symulacji, jakie rzeczywiście rezultaty ekonomiczne i społeczne może przynieść nowy plan naszych wydatków. Czy też po prostu hasła przedwyborcze niejako automatycznie zamienia na ustawę budżetową, z nastawieniem, że „potem się zobaczy”.
W dzisiejszym Temacie Tygodnia pytamy zatem ekspertów, co przyniesie najbardziej prospołeczny budżet w historii III RP. Czy zapowiada rzeczywiście rządy sprawiedliwsze społecznie i uwzględniające słabszych graczy, jak chcą jedni? Czy też przeciwnie, beztrosko zadłużymy przyszłe pokolenia Polaków i będziemy obserwować nad Wisłą zjawisko dobrze znane w świecie, a mianowicie – rosnącej w czasie niesprawiedliwości międzypokoleniowej, na skutek której młodsi obywatele nie mają żadnych szans na standard życia znany starszym?
Rozpoczynamy od rozmowy pokazującej szerszy kontekst dyskusji na temat niwelowania nierówności i walki o sprawiedliwość społeczną. Anthony Atkinson jest pionierem badań nad nierównościami w Wielkiej Brytanii. Prowadzi je na Uniwersytecie Oksfordzkim od lat 60. XX w., a wśród jego licznych wychowanków jest m.in. Thomas Piketty. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Tomaszem Sawczukiem Atkinson omawia wiele sposobów na walkę z nierównościami, w tym również powszechne zasiłki na dzieci, które jego zdaniem spełniają swoją funkcję znacznie lepiej niż inne formy pomocy uzależnione od wysokości dochodów.
Czy jednak ten sam model pomocy sprawdzi się w Polsce i czy okaże się skuteczny w połączeniu z realizacją innych obietnic nowych władz? Jak zwraca uwagę Ignacy Morawski, rząd wciąż nie przedstawił konkretnych źródeł finansowania swoich propozycji, co grozi gwałtownym wzrostem zadłużenia. A „utrzymywanie deficytów budżetowych w okresie szybkiego rozwoju może doprowadzić gospodarkę do poważnych problemów po roku 2020”, kiedy znacznie zmniejszy się pomoc płynąca z Brukseli.
Równie krytyczna wobec propozycji rządu jest Małgorzata Fuszara. Zdaniem byłej pełnomocnik ds. równego traktowania, realizacja postulatów obecnego gabinetu doprowadzi do „dezaktywizacji zawodowej dużych grup Polek i Polaków, a zwłaszcza Polek”, zyska zaś na nich przede wszystkim… zamożniejsza część społeczeństwa.
Odmiennego zdania jest Marta de Zuniga, która podkreśla, że programy gabinetu Beaty Szydło to rozwiązania, które po raz pierwszy w historii III RP w sposób czytelny przełożą się na codzienne warunki życia Polaków. Ponadto „zmiana polegać będzie na podniesieniu społecznego statusu rodzin z dziećmi poprzez docenienie ich wkładu w rozwój państwa”, a „upodmiotowienie rodziny jako ważnego zasobu kapitału społecznego jest w Polsce potrzebne”.
W tym miejscu wracamy jednak do pytania, czy propozycje Prawa i Sprawiedliwości okażą się skuteczne i… w jaki sposób będziemy mogli tę skuteczność ocenić. Joanna Tyrowicz wymienia trzy najważniejsze z punktu widzenia ekonomicznego ułomności sztandarowego programu PiS, czyli ustawy „500 zł na dziecko”. Podkreśla jednak, że taki sposób prowadzenia polityki społecznej nie jest w historii III RP niczym nowym. W rezultacie Polskę po 25 latach od zmiany ustrojowej trudno nazwać państwem dobrobytu. „To państwo rozdawnictwa. Dobrobyt osiąga ono z rzadka i raczej przypadkiem. Niezależnie od nazwy partii – w danym momencie – rządzącej”, twierdzi Tyrowicz.
W najbliższych dniach opublikujemy kolejne artykuły na ten temat – rozmowę Wojciecha Engelkinga z Ryszardem Bugajem oraz komentarze Macieja Bitnera z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych i Krzysztofa Adamskiego z Partii Razem.
Zapraszam do lektury!
Jarosław Kuisz
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Wojciech Engelking, Tomasz Sawczuk, Julian Kania, Joanna Derlikiewicz.