Prawdziwy rezonans zyskały – tak w kraju, jak i zagranicą – kolorowe wypowiedzi Witolda Waszczykowskiego. Zwłaszcza te o konieczności leczenia Polski z chorób, w tym z myślenia wg marksistowskiego wzorca, mieszania kultur i ras oraz używania przez wegetarian i rowerzystów odnawialnych źródeł energii.

Wszystkie wspomniane schorzenia zostały przez szefa polskiej dyplomacji przeciwstawione „tradycyjnym polskim wartościom”. Część internautów i dziennikarzy bezlitośnie kpi z dyplomaty, który w taki sposób walczy o upragnioną przez rząd PiS-u podmiotowość w polityce zagranicznej. Przychylni rządowi publicyści twierdzą co prawda, że „Waszczykowski nie mówił o poszczególnych osobach i nikogo nie chciał piętnować ani wykluczać, ale miał na myśli prąd ideologiczny”. Kłopot w tym, że reakcja na słowa ministra może być znacznie poważniejsza, niż może przypuszczać sam minister.

Wypowiedzi o „wegetarianach i rowerzystach” mogą być obraźliwe dla samych Niemców, czego szef polskiej dyplomacji, jak się wydaje, nie jest świadom. | Karolina Wigura

Po pierwsze, nie jest zrozumiałe, dlaczego minister Waszczykowski w ogóle udziela wywiadu właśnie gazecie „Bild”, odpowiednikowi polskiego „Faktu”. Szef polskiej dyplomacji, walczący przecież o poważne potraktowanie głosu naszego kraju w UE, nie miałby przecież żadnego kłopotu w umieszczeniu dłuższej wypowiedzi w jednym z poważanych i poczytnych niemieckich tytułów jak „Die Zeit”, „Frankfurter Algemeine Zeigung” itd. Tytuły te chwilowo mogą być mniej zainteresowane rozmowami z szefem polskiej dyplomacji, albowiem już zdążyły omówić wywiad Waszczykowskiego dla brukowca.

Po drugie, znacznie poważniejsze, że wypowiedzi o „wegetarianach i rowerzystach” mogą być obraźliwe dla samych Niemców, czego szef polskiej dyplomacji, jak się wydaje, nie jest świadom. Otóż pewnego rodzaju oszczędność, powiązana z dbałością o ochronę środowiska, używaniem rowerów zamiast aut, a także odnawialnych źródeł energii, charakteryzuje nie tyle niemiecką lewicowość, co raczej nowoczesną koncepcję niemieckiego patriotyzmu.

Po II wojnie światowej w Niemczech uznano, że wykluczony jest w ich przypadku patriotyzm oparty na romantycznym pojęciu narodu, czy też „tradycyjnych niemieckich wartościach” (by użyć formuły podobnej do użytej przez Waszczykowskiego). Wraz z kolejnymi dekadami mozolnie wypracowywano zatem nad Renem model patriotyzmu opartego na dbałości o swoje otoczenie, właśnie „patriotyzmu codziennego”, który manifestuje się w tak banalnych gestach, jak troska o przyrodę, oszczędzanie wody, benzyny itd. I nie jest to wcale styl życia, ograniczający się do tradycyjnie lewicowego Berlina. Kilka lat temu w Monachium konserwatywne Niemki tłumaczyły mi, że segregują śmieci, bo… czują się bawarskimi patriotkami. Trudno powiedzieć, dlaczego ten styl życia kojarzy się części polskich publicystów z „lewacką ideologią”, skoro wykuwali go również chrześcijańscy demokraci w RFN. Chadecy także praktykują wegetarianizm, jazdę na rowerze, a nawet jogging…

Drwiąc z mody na troskę o własne zdrowie, Waszczykowski nie zyska w oczach młodego elektoratu prawicy, na którym przecież powinno mu zależeć. | Karolina Wigura

Lecz to nie wszystkie kłopoty, które mimowolnie ściąga na swoją głowę minister Waszczykowski wywiadem dla „Bilda”. Kolejny związany jest z reakcją jego własnego elektoratu na wyżej cytowane słowa. Otóż przeciwstawiając „lewicowy” program „tradycyjnym polskim wartościom”, minister nie był w stanie dostrzec, że modę na zdrowy tryb życia i ekologię przynieśli z Zachodu nad Wisłę nie tajemniczy praprawnukowie Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, ale po prostu młode pokolenie Polaków, które spędziło nieco czasu nad Sprewą, w Londynie, Paryżu czy Rzymie. Obrazowo można powiedzieć, że wśród hipsterów przyjeżdżających tzw. holendrami na warszawski plac Zbawiciela jest tyle osób o poglądach lewicowych, co prawicowych. Różnica jest zatem nie tyle światopoglądowa, co pokoleniowa. Waszczykowski nie zdaje sobie chyba sprawy, że drwiąc z jazdy na rowerze – czy szerzej: z mody na troskę o własne zdrowie – nie zyska powagi w oczach młodego elektoratu prawicy, na którym przecież powinno mu zależeć.

Reasumując, wypowiedź ministra spraw zagranicznych znalazła się nie w tym piśmie, w którym powinna się znaleźć; jest obraźliwa dla części społeczeństwa niemieckiego; wreszcie mocno niefortunna z punktu widzenia części młodych wyborców PiS.

Jeśli nawet uznać, że wypowiedź dla „Bilda” była efektem przypadku i niewystarczającej czujności doradców, to przyznać trzeba, że nie jest to najlepszy restart „dobrej zmiany” w polityce zagranicznej w 2016 r.