Na placu zgromadziło się według szacunków policji około tysiąca młodych mężczyzn. Według zeznań wszystkich świadków wyglądali na osoby pochodzące z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Po zjawieniu się pierwszych patroli policji, z tłumu wyodrębniły się liczne grupy około 30–50 osób, które wyruszyły na polowanie na kobiety.

Do teraz zgłoszono ponad sto przypadków przestępstw. Jedna czwarta dotyczy molestowania seksualnego, a w jednym przypadku mowa jest o gwałcie. Pozostałe przestępstwa to przede wszystkim kradzieże i włamania. Sprawcy szczelnie otaczali swoje ofiary, rozbierali je, dotykali piersi i miejsc intymnych oraz okradali. Policja była bezsilna i nie zatrzymała ani jednego z młodych mężczyzn. Mimo to w swoim noworocznym komunikacie prasowym policja ogłosiła, że sylwester przebiegł w spokojnej atmosferze, a to dzięki obecności policjantów w najbardziej newralgicznych punktach miasta. W prasie lokalnej zawrzało.

W pierwszej chwili po opublikowaniu tych informacji w największych niemieckich mediach fala krytyki i oburzenia wylała się na dziennikarzy, którym zarzucano próbę zatuszowania skandalu. Ci jednak bronili się, argumentując, że czekali z publikacją na konferencję policji, aby uniknąć publikowania niepotwierdzonych informacji.

4 stycznia, kiedy było już jasne, że skala wydarzeń przerosła najgorsze oczekiwania, a o zajściach poinformowały nie tylko media lokalne, ale również bulwarówka „Bild”, komendant policji w Kolonii, Wolfgang Albers, zwołał konferencję, podczas której poprzedni komunikat wytłumaczył „problemami z komunikacją“.

Nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy przedstawiciele władz cierpią na „problemy z komunikacją”, kiedy pojawia się możliwość zatuszowania własnej nieudolności. W tym wypadku jednak ten sam problem komunikacją dotknął także dziennikarzy, czyli tych, których zadaniem jest takie problemy nagłaśniać.

A ci zamiast rzetelnie informować o wydarzeniach w Kolonii, zdecydowali się skoncentrować uwagę na reakcjach swoich czytelników, którzy ich zdaniem mogliby omawiane wydarzenia źle zinterpretować i dojść do niewłaściwych wniosków. Mimo że wszyscy świadkowie zajść mówią o osobach o „południowym wyglądzie” i bynajmniej nie mają na myśli Włochów albo Turków, to z wyjątkiem „Frankfurter Allgemeine Zeitung” prawie nigdzie nie pada słowo „Arab”. Najczęściej mowa jest o „osobach o północnoafrykańskiej powierzchowności”. Nie pojawia się również słowo „uchodźca”, a niektórzy dziennikarze i komentatorzy podkreślają nawet, ze nie ma żadnych dowodów na udział uchodźców w zajściach. Tak jakby tysiąc młodocianych Arabów mogło spaść w Kolonii z nieba.

Ale dowodów faktycznie nie ma, bo nikogo nie zatrzymano. I to właśnie postawienie pytania: „dlaczego?”, powinno zajmować media, a nie cytowanie kolejnych ekspertów i polityków powtarzających frazesy o państwie prawa, które powinno zareagować z całą surowością. Wezwania te brzmią dziś śmiesznie, skoro wszyscy wiemy, że państwo prawa uciekło z miejsca zdarzenia.

Podczas gdy radykalna prawica widzi w uchodźcach bandę najeźdźców, lewica odgrywa rolę pięknoduchów i idealizuje uchodźców, tak jakby ofiara sama nie mogła stać się sprawcą. | Tomasz Zawisko

Obywatele dochodzą więc do wniosku, że nie można ufać mediom, które przez kilka dni potrafią zajmować się dwójką syryjskich dzieci pobitych przez niemieckich rówieśników, ale cierpią na „problemy komunikacyjne”, kiedy trzeba zająć się złożonym z młodych Arabów motłochem atakującym kobiety w centrum europejskiego miasta. I w reakcjach Niemców, które można zaobserwować w mediach społecznościowych, rasizm, islamofobia i agresja, których tak boją się dziennikarze, przejawiają się stosunkowo rzadko. Dominują raczej zarzuty naiwności i hipokryzji pod adresem mediów i polityków.

Najbardziej oburzające jest jednak, że przy tej próbie odwrócenia uwagi od sprawy napływu uchodźców na dalszy plan schodzą ofiary seksualnych napaści. Oliwy do ognia dodała burmistrz Kolonii, Henriette Reker, która kobietom poradziła, żeby podczas karnawałowych zabaw trzymały się od obcych „na odległość wyciągniętej ręki” oraz nie oddalały się od swojej grupy. Do staranniejszego ubierania się albo niewychodzenia z domu jest już tylko krok.

Slavoj Žižek pisał we wrześniu, że umoralniające żale liberalnej lewicy, o to, że „Europa jest obojętna na cierpienie innych”, są rewersem antyimigranckiej przemocy. Rewersem, tak samo złudnym i niebezpiecznym, jest postawa liberalnej lewicy w stosunku do ludzi, którzy już się do Europy dostali. Podczas gdy radykalna prawica widzi w nich bandę najeźdźców, lewica odgrywa rolę pięknoduchów i idealizuje uchodźców, tak jakby ofiara sama nie mogła stać się sprawcą. Obie grupy widzą uchodźców jako jednolitą masę i zmieniają politykę w kicz, w którym niewiele miejsca pozostaje dla uchodźcy jako człowieka i problemów, które go dotyczą oraz które on stwarza.

Jeżeli dziś jesteśmy zaskoczeni, że wędrujący przez świat, uczestniczący czynnie i biernie w wojnach mężczyźni przynoszą ze sobą cały bagaż kulturowych obciążeń, to znaczy, że wczoraj byliśmy zwyczajnie głupi. A jeśli nadal mamy zamiar zaprzeczać rzeczywistości i nie chcemy się z zaistniałymi problemami zmierzyć, a jedynie je ignorować, sami będziemy odpowiedzialni za to, że ludzie wpadną w objęcia prawicowych radykałów.