Thomas_Bernhardt_okladka

„W obliczu śmierci wszystko staje się śmieszne” – tak kończy się pierwsze zdanie mowy, którą Thomas Bernhard wygłosił 4 marca 1968 r. z okazji przyznania mu Austriackiej Nagrody Państwowej. W tych kilku słowach zawiera się kwintesencja krótkiego przemówienia, a zarazem całej twórczości austriackiego pisarza. Okoliczności, w których zdanie to oraz wszystkie następujące po nim zostały wygłoszone, wskazują na jeszcze inny rys poetyki i filozofii Bernharda: na nieuchronne przenikanie się tragizmu i komizmu. Dziękując za wyróżnienie swojej debiutanckiej powieści „Mróz”, Bernhard ani na krok nie oddalił się od głęboko pesymistycznego tonu, w jakim jest ona utrzymana, więcej – mówiąc o „nas, Austriakach”, użył określeń „żałośni” czy „apatyczni”. Nie mogło się to skończyć inaczej niż obrazą zgromadzonych notabli; minister do spraw szkolnictwa wzburzony opuścił salę, wykrzykując: „I tak jesteśmy dumni z bycia Austriakami!”.

Dopatrywanie się zarówno w tym, jak i w innych wystąpieniach i tekstach Bernharda skłonności do prowokacji i chęci wywołania skandalu świadczy o niedocenianiu powagi, z jaką traktował zarówno pisarstwo, jak i pracę twórczą w ogóle. Echa tej powagi pobrzmiewają w wielu tekstach prozatorskich autora, gdzie – podobnie jak w „Tak” i „Wyjadaczach” – główne postaci bez reszty oddają się swoim pasjom twórczym. To, że bezgraniczne oddanie się pracy umysłowej prowadzi do wyobcowania lub kryzysu osobowości, wpisane jest w los jego postaci. Niszczą je brak umiaru, przesada, nieustępliwość, co stanowi zarazem o ich wewnętrznej sile i tragizmie. Ich komizm wynika zaś ze sposobu, w jaki Bernhard ujmuje ów głęboki i trudny do zrozumienia tragizm.

W pułapce tworzenia

Komizm i tragizm uzupełniają się u Bernharda jako dwie podstawowe zasady pojmowania ludzkiej egzystencji. W specyficzny, nieco kafkowski sposób zasada ta ujęta jest w krótkim tekście „Czy to komedia? Czy to tragedia?”, gdzie główna postać to mężczyzna piszący rozprawę o teatrze, by obnażyć jego niskość i perfidię. Tę samą ambiwalencję odnajdziemy w „Tak” – opowiadaniu, które w oryginale ukazało się w 1977 r., a ostatnio wyszło w Polsce, wydane nakładem oficyny „Czytelnik”, w świetnym tłumaczeniu Moniki Muskały. „Tak” jest tekstem o ambiwalencji wszelkich ludzkich poczynań i doznań, o ulotności nadziei i pragnień. Główna postać, „człowiek umysłu” oddający się swoim studiom „z zakresu nauk ścisłych”, od pierwszych słów wciąga czytelnika w wir niekończących się, wielokrotnie złożonych zdań mających dać wyraz nękającemu go kryzysowi twórczemu i depresji, których przyczyny leżą w pozornie zbawiennym oderwaniu się od codziennych spraw życia na rzecz pracy naukowej. Rezygnacja z kontaktów z otoczeniem – którym tutaj, jak i w wielu tekstach Bernharda, jest przytłaczająca ciasnota austriackiej prowincji w scenerii ciemnego lasu modrzewiowego i podmokłych łąk, „najbardziej ponura okolica w całym kraju”, „najbardziej zacofana okolica, jaką można sobie wyobrazić” – pogłębia wyobcowanie, które narrator uważa za jedyną możliwość przetrwania dla człowieka umysłu. Satysfakcja z osamotnienia na rzecz nauki okazuje się krótkotrwała, izolacja prowadzi do „atrofii myśli”, a ta nieomal do choroby psychicznej. W takim stanie rozedrgania narrator poznaje parę, która postanawia osiedlić się właśnie w tej okolicy. Zamożny Szwajcar wybiera najgorszą działkę i szykuje budowę zaprojektowanego przez siebie betonowego schronu, prawie całkowicie pozbawionego okien. Kilka rozmów narratora z żoną Szwajcara, wiecznie otuloną w kożuch Persjanką, budzi w nim nadzieję na odrodzenie umysłu i sił witalnych, ich wspólne zamiłowanie do Schopenhauera i Schumanna tworzy nagłą więź dwóch pokrewnych umysłów. Więź ta niknie jednak tak nagle, jak się narodziła, wspólne tematy się wyczerpują, Persjanka zamyka się w ciemnym schronie, który opuszcza już tylko po to, by udać się do miasta i rzucić pod betoniarkę.

Kwintesencja nierozerwalności tragedii i komedii zawiera się w opowiadaniu w jednym krótkim słowie. Tytułowe „tak” – najkrótsza istniejąca w języku formuła zgody i afirmacji – zamienia się w swoje przeciwieństwo, gdyż dotyczy samobójstwa: w ostatnich słowach tekstu narrator przywołuje jedną ze swych rozmów z Persjanką, w której ta na pytanie, czy ona też się kiedyś zabije, ze śmiechem odpowiada: „Tak”. (Niemal automatycznie nasuwa się skojarzenie ze szkicem Kafki pt. „Sen”, w którym śniący o cmentarzu i własnym grobie budzi się „zachwycony tą wizją”) .

Opowiadanie „Wyjadacze” powstało w 1980 r., czyli krótko po „Tak”. Główna postać, Koller, oddaje się bez reszty swoim studiom dotyczącym fizjonomii. Za materiał służą mu spotkania z tytułowymi wyjadaczami – czterema mężczyznami stołującymi się regularnie w wiedeńskiej stołówce publicznej. Koller również alienuje się, by w pełni oddać się pracy naukowej, która stanowi dla niego cel i sens życia. On także nie zna umiaru: poświęca się jednej rozprawie przez 16 lat i ostatecznie nie kończy jej, bo umiera nagle na skutek upadku na schodach. W „Wyjadaczach” balansowanie na granicy tragizmu i komizmu postaci objawia się, podobnie jak w „Tak”, mniej poprzez to, co się wydarza, a bardziej przez to, jak wydarzenia są przedstawione. Wykreowana przez Bernharda rzeczywistość jest i nie wymaga dopowiedzeń ani wyjaśnień, tym bardziej że tworzy zamknięty system poprzez ograniczenie przestrzeni i poruszającej się w niej postaci. W świecie Bernharda nie ma miejsca na przypadek – w „Wyjadaczach” Koller kategorycznie twierdzi, że „przypadki są wykluczone, są zwykłą brednią”. Wszystko, co przydarza się postaciom, opowiedziane jest z obojętnością wynikającą z przekonania, że to, co się dzieje „naturalnie”, musi się dziać, natomiast ocena tego, co się przydarza, w kategoriach szczęścia i nieszczęścia jest zbędna, bo jednoznaczna ocena zawsze pozostaje oceną niepełną. I tak Koller dowodzi, że fakt, iż został ugryziony przez psa, którego właścicielem był fabrykant szkła Weller, wskutek czego bohater stracił nogę, można rozumieć zarówno jako szczęście, jak i nieszczęście, ponieważ gdyby pies go nie ugryzł, Koller nie uzyskałby prawa do odszkodowania oraz miesięcznej renty, które pozwalają mu na prowadzenie studiów.

Obłędna powtarzalność

Podobnie jak w prozie Kafki narrator w „Tak” i „Wyjadaczach” nie uzasadnia dziwactw i manii postaci, stanowią one wraz z natrętnym w swojej intensywności i powtarzalności tonem opowiadań całość, w której odniesienia do rzeczywistości pozostają na drugim planie. Rzeczywistość pozafikcyjna nie stanowi istotnego odniesienia dla światów w obu opowiadaniach, choć w „Wyjadaczach” skrupulatnie podawane są nazwy ulic i typowe dla Wiednia numerowanie dzielnic. Tym, co buduje te światy i czyni je rozpoznawalnymi dla czytelnika prozy Bernharda, jest skoncentrowanie się na spójności rytmu tekstu. Maniakalne powtórzenia, powracające w genialnie przekomplikowanych zdaniach, podkreślają jeszcze apodyktyczne wywody postaci, co tworzy swoistą, niepowtarzalną muzykalność prozy Bernharda. Jak wiadomo, pisarz oddawał się w młodości studiom muzycznym, zarówno praktycznym, jak i teoretycznym, rytmiczność jego prozy wynika zatem z jak najbardziej przemyślanej koncepcji.

Komizm i tragizm wyraża więc też owa specyficzna budowa zdań, które, wielokrotnie złożone, wielokrotnie niewiele wyjaśniają. Widoczne jest to choćby w skrupulatnym unikaniu opisów rozpraw i przedmiotów badań, które prowadzą postaci – mowa jest niezmiennie o pracy umysłowej i jej niezwykłej wadze, ale czytelnik nigdy nie dowiaduje się, co właściwie owe rozprawy i studia zawierają. Do przesady zintensyfikowany rytm powtórzeń tylko pozornie obraca się wokół owych jakże istotnych dla losów postaci rozpraw i studiów, de facto teksty skupiają się wokół okoliczności samej pracy twórczej oraz wokół możności lub niemożności tworzenia i ich konsekwencji dla badaczy (zawsze są to mężczyźni). W „Wyjadaczach”, gdzie tekst rozprawy Kollera dotyczy fizjonomii tytułowych stałych bywalców stołówki miejskiej, paradoksalnie nie znajdziemy żadnego opisu wyglądu owych postaci, które pozostają jedynie pretekstem do narracji dotyczącej istoty prowadzenia badań naukowych. (Rzecz ma się zresztą podobnie choćby w przypadku powieści „Dawni mistrzowie”, której główna postać całymi latami oddaje się studiom nad jednym obrazem Tintoretta, który nie jest opisany ani jednym słowem).

„Anarchia jest wszystkim dla człowieka ducha” – mówi w opowiadaniu „Tak” Persjanka i gdyby nie wspomniany tragikomiczny dystans, jaki tworzy Bernhard m.in. poprzez przeładowanie struktur zdaniowych, patos takiego stwierdzenia byłby nieznośny. Wydaje się, że głęboko egzystencjalna proza Bernharda stałaby się równie nieznośna, ba, niestrawna, gdyby nie owo powracające pytanie: „Czy to komedia? Czy to tragedia?”.

 

Książka:

Thomas Bernhard, „Tak. Wyjadacze”, tłum. z niem. Monika Muskała, Czytelnik, Warszawa 2015.

 


 

Czytaj także numer „Kultury Liberalnej” poświęcony Thomasowi Bernhardowi:

Thomas-Bernhardt_IKONKA

Bernhard. W 80. rocznicę urodzin

W lutym mija 80. rocznica urodzin Thomasa Bernharda. Sam pisarz całe zamieszanie wokół swojej osoby przyjąłby zapewne z ironicznym uśmieszkiem i nie oszczędziłby nam kilku zgryźliwych monologów. Być może całą rzecz opisałby w książce, tak jak opisał uroczystości wręczania mu przeróżnych nagród. Bez skrupułów wytknąłby nam naszą hipokryzję i kabotyństwo. Moglibyśmy wówczas powiedzieć: „Cały Bernhard!”. Gorzki, bezlitosny i zawsze krytyczny.

Jednak czy jest to pełny obraz austriackiego pisarza? Kim był ten wielki arbiter naszych mniejszych i większych potknięć? Co możemy dla siebie znaleźć w jego książkach?