Wielokrotnie już wizualizacje projektowanych budynków lub placów miejskich wprowadzały mieszkańców różnych miast na świecie w błąd. Pokazane na planszach materiały nie raz obiecywały budowę pięknych parków lub szklanych wież otoczonych uśmiechniętymi ludźmi, a następnie okazywało się, że rzeczywistość znacząco odbiega od tego obrazu.

Dla mieszkańców Warszawy ogromnym tego rodzaju rozczarowaniem był budynek przy ulicy Złotej 44. Na kilku wizualizacjach prezentowany jako „błękitny wieżowiec”, po zamontowaniu elewacji (co stało się jeszcze na długo przed oddaniem całego gmachu!), przyjął nieprawdopodobną falę krytyki. Pojawiły się głosy, że mieszkańcy zostali „oszukani” przez inwestora oraz architekta, którzy obiecywali szklany dom, a postawili budynek z nieestetycznymi panelami. Kwestię tę starałem się już wyjaśnić w „Kulturze Liberalnej” w osobnym tekście. Jednak od tego czasu przypadków pomieszania wizualizacji z projektami pojawiło się jeszcze więcej.

[1]

Jednym z głośniejszych była słynna „zielona Świętokrzyska” stworzona przez pracownię Pleneria, którą potem zastąpił ocean z betonu poprzetykany wielkimi donicami. Wiele osób przecierało oczy ze zdumienia, nie wierząc, jak to się stało, że na ulicy, która miała przypominać dżunglę, zapanował beton. Problem polegał na tym, że praca Plenerii okazała się tylko pomysłem na realizację przebudowy ulicy Świętokrzyskiej, ograniczającym się do kilku niezobowiązujących wizualizacji, które potem miały stać się podstawą wizji przebudowy ulicy. Niestety projekt, który musiał uwzględniać również to, co znajdowało się pod ziemią, szybko zweryfikował wcześniejsze zamierzenia względem tej przestrzeni. Dziś porównywanie dawnych wizualizacji oraz faktycznej realizacji przypomina trochę porównywanie „wizualizacji” Centralnego Domu Kultury z Sześcioletniego Planu Odbudowy Warszawy oraz Pałacu Kultury i Nauki.

[2]

Jednak najgłośniejszą wizualizacją, wokół której narosło najwięcej nieporozumień podnoszących temperaturę mieszkańcom Warszawy, była rzekoma propozycja Thomasa Phifera na przekształcenie placu Defilad, zaprezentowana przy okazji pokazania projektu nowego budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz TR Warszawa. Żeby pokazać budynki od możliwie dobrej strony, a także wiedząc, że plac z nimi sąsiadujący będzie centralnym placem miejskim, dedykowanym organizacji dużych imprez, autor przedstawił go w wersji minimalnej, wykładając betonowymi płytami.

Wizja Phifera wywołała konsternację warszawiaków, tyle że ich reakcja dotyczyła nie projektowanych budynków, a zagospodarowania placu, którego koncepcja nowojorskiego architekta nawet nie zakładała. Żeby nie pozostawiać budynków w próżni, Phifer naszkicował jedynie potencjalny przyszły wygląd placu i to w sposób najlepiej służący wyeksponowaniu jego projektów. Czy jest w tym coś dziwnego? Bynajmniej. Czy wizualizacje nowojorskiego architekta zagrażają placowi Defilad. Zupełnie nie! Warunki jego przyszłego zagospodarowania zostały bowiem już wcześniej określone w planie miejscowym i jako obowiązujące mają moc prawa lokalnego. Nie przesądzają przy tym, że będzie on miał wyglądać tak czy inaczej, a jedynie wyznaczają ramy, w jakich ma być utrzymany. Wprawdzie pewne kontrowersje wzbudził podziemny parking, który ma się znaleźć pod płytą nowego placu Defilad, jednak widziałbym w tej inwestycji nie zagrożenie prowadzące do zwiększenia ruchu samochodowego, a raczej szansę na zmniejszenie liczby naziemnych miejsc parkingowych.

[3]

Nie ma sensu przywiązywać się do tego, co pokazują wizualizacje. Dla projektów architektonicznych są one bowiem jak odbicia idei w jaskini Platona. Należy je traktować jako zaproszenie do rozmowy na temat obiektu, który przedstawiają, a nie jego skończoną realizację – a tak niestety często są traktowane. Oczywiście nie sposób od nich uciec, ponieważ to właśnie wizualizacje są często głównym materiałem marketingowym, z którym się stykamy. Od wizualizacji do konkretyzacji projektu droga jednak daleka.