Istnieje pokrewieństwo pomiędzy dadaistą drwiącym z szacownych form i konwenansów oraz bitnikiem mającym w pogardzie stateczne mieszczańskie życie a postpunkowymi eksperymentatorami z zespołów takich jak Wire czy The Fall. W różnych kostiumach pojawia się tutaj ten sam antybohater, który swój nihilistyczny punkt widzenia obudowuje aluzjami do literatury i filozoficznych teorii. Jego wizytówką jest sardoniczny uśmieszek, cierpkie, czasem absurdalne poczucie humoru i autoironia. Czasy się zmieniają, więc współcześnie trudno byłoby przypisać mu jednoznaczną tożsamość. Nie musi za bardzo wyróżniać się z tłumu. Zamiast sztuki dla sztuki i mistyki Dalekiego Wschodu oddaje się raczej konsumpcji niezdrowej żywności, wagonowej literatury i Internetu. Naturalnym dlań środowiskiem są raczej zasnute papierosowym dymem lokale i uniwersyteckie kampusy. To oczywiście postać mityczna, co nie znaczy, że nierealna. Płyta amerykańskiej grupy Protomartyr „The Agent Intellect” dowodzi, że cały czas ma się ona całkiem nieźle – czyli fatalnie.
Detroit jako mapa świata
Muzyka Protomartyr nie jest aż tak ekscentryczna i nieprzewidywalna jak twórczość niektórych ich protoplastów. Solidna sekcja rytmiczna kładzie fundament pod piosenki, pozostawiając sporo miejsca dla wykazania się gitarzyście Gregowi Ahee. Z pewnością nie jest on wirtuozem swojego instrumentu w klasycznym znaczeniu, ale ma zaskakująco różnorodny i oryginalny styl gry. Pozostaje jeszcze wokalista i autor tekstów – Joe Casey. Jego sceniczny wizerunek nosi znamiona starannie pielęgnowanego zblazowania, lecz poza tym niewiele zdaje się go wyróżniać, ot, mężczyzna u progu wieku średniego. Ale przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że to właśnie w osobie frontmana zbiegają się wszystkie najważniejsze nici łączące Protomartyr z postpunkowymi outsiderami.
Objawia się to chociażby w sposobie, w jaki miejsce pochodzenia zespołu daje o sobie znać na płycie. Chodzi o Detroit, miasto, które zapisało w historii rocka wspaniałą kartę za sprawą The Stooges, MC5 i The White Stripes. Niegdysiejsza stolica amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego wyludnia się od lat, ale nowe stulecie jeszcze przyspieszyło ten proces. Współczesne Detroit usiane jest opuszczonymi posesjami i budynkami powoli chylącymi się ku upadkowi. Casey w swoich tekstach nie komentuje jednak tego stanu rzeczy. Szkicuje w zamian swego rodzaju mapę, po której słuchacz porusza się wraz z nim w wędrówce po symbolicznej przestrzeni miasta. Kolejnymi przystankami są tutaj lokalne bary, sale koncertowe, przeznaczony do rozbiórki stadion sportowy, a także wydarzenia z historii Detroit. Choć wyraźnie pobrzmiewa tutaj nostalgia, nie jest to „podróż sentymentalna”, w której przeszłość otoczona byłaby nimbem utraconego złotego wieku. W „Pontiac 87” Casey nawiązuje na przykład do mszy odprawionej przez Jana Pawła II na wspomnianym stadionie. Wydarzenie to łączy się jednak w jego opowieści z utratą złudzeń i rozgoryczeniem. Dawne Motor City, które coraz bardziej przypomina ghost town, to jednak nie jedyny ani nawet nie główny temat albumu. To raczej przypowieść o świecie, który wypadł ze swojej osi.
Intelekt czynny w odczarowanym świecie
Możliwe, że sam zespół wzbraniałby się przed poszukiwaniem zbyt głębokich znaczeń w tytule albumu. Trudno jednak oprzeć się tej pokusie. „The Agent Intellect” to bowiem przekład terminu intellectus agens, wiekowej Arystotelesowskiej kategorii. Intelekt czynny, według Arystotelesa, oznacza zdolność umysłu do ujmowania substancjalnych form w abstrakcyjne pojęcia. Tak jak światło wydobywa kolory ukryte w mroku, tak intelekt czynny sprawia, że myśl może przyswoić sobie rzeczywistość. Ale rzeczywistość, którą portretuje „The Agent Intellect”, drwi sobie z umysłu, który daremnie chciałby narzucić jej ład. Intelekt czynny ściśle wiąże się także z innymi ważnymi elementami Arystotelesowskiej metafizyki, takimi jak potencjalność i aktualność oraz celowość wpisana w porządek natury. Tymczasem Casey w swoich tekstach obsesyjnie krąży właśnie wokół pytania o cel i kierunek, w którym zmierza świat. Przypomina on raczej potok namiętności, pragnień i frustracji, który nieustannie przesącza się przez szczeliny w zbroi umysłu. Jeśli w tym chaosie afektów jest jakiś porządek, to jest to porządek rozczarowania. Spokojnie można bowiem obstawiać, że nieraz jeszcze zawiedziemy się na sobie i innych. W „I Forgive You” narrator deklaruje wprawdzie chęć odpuszczenia win, ale czyni to ze świadomością wiecznej recydywy. Te same błędy będą się powtarzać w nieskończoność. W innych utworach tonacja jest jeszcze bardziej ponura. W „Uncle Mother’s”, jednym z najmroczniejszych utworów, jakie słyszałem od dawna, codzienność nabiera prawdziwej grozy. Nerwowa gitara i Casey, który bardziej wypluwa z siebie frazy niż je śpiewa czy deklamuje, stopniują napięcie w opowieści ocierającej się o makabreskę. Banalne z pozoru obrazy, jak dzieci pozostawione w samochodzie, przeplatając się ze scenami rodem z horroru, nabierają przez to drugiego, niepokojącego dna.
Jaki cel, jaki porządek pozwoliłby scalić tak złowrogi i rozsypujący się świat? Właściwie każda metafizyka w naszym odczarowanym świecie wydawać się musi anachroniczną mrzonką. Nowoczesna nauka już dawno obywa się bez pojęć takich jak τέλος. A jednak, nie zawsze świadomie, ciągle się do nich odwołujemy, próbując zrozumieć siebie i innych. Nie pozbyliśmy się metafizycznego balastu przeszłości, raczej nie bardzo wiemy, jakie miejsce przypisać mu w naszym życiu. Niepewni własnej tożsamości usiłujemy ukryć przed sobą to wewnętrzne rozdarcie. W „Dope Cloud”, jednym z najbardziej wyróżniających się utworów na „The Agent Intellect”, pojawia się zresztą groteskowa litania potencjalnych wybawicieli, którzy niczym akwizytorzy pukają do drzwi. Tutaj też, jedyny raz na całej płycie, intelekt czynny zjawia się bezpośrednio w tekście. W desperackim wysiłku zdaje się on przestrzegać przed hochsztaplerami oferującymi cudowną przemianę i wyzwolenie od lęku. Nie proponuje jednak nic w zamian. Ostatecznie pozostajemy jedynie ze zrezygnowaną odprawą, którą wokalista kwituje kolejne propozycje: „That’s not gonna save you, man”.
W tym stwierdzeniu zawarta jest jednak dwuznaczność. Może bowiem chodzić o coś więcej niż tylko pozbycie się egzystencjalnego dyskomfortu. U Arystotelesa rozważania dotyczące intelektu czynnego interpretowano tradycyjnie w kontekście fragmentów, które Stagiryta poświęcił Pierwszemu Poruszycielowi. Niektórzy średniowieczni arystotelicy wprost uznawali intelekt czynny za łącznik, poprzez który Bóg działa na człowieka. Tak bliski związek z transcendencją wydaje się nam krępujący, choć nie dlatego, że wszyscy staliśmy się ateistami. Po prostu zmieniło się miejsce, jakie religia zajmuje w zachodniej kulturze. Przy wszystkich korzyściach związanych z procesem sekularyzacji oznacza to także, że wiele metafizycznych pytań trafia teraz w próżnię.
Męczennik przegranej sprawy?
Ostatni utwór na „The Agent Intellect” zatytułowany jest „Feast of Stephen”. To zapewne także nie przypadek, ponieważ chodzi o św. Szczepana – pierwszego męczennika chrześcijaństwa. W pewnym sensie jest on patronem grupy, ponieważ nawiązuje do niego jej nazwa. Czyżby zatem kryła się za tym sugestia własnej ofiary? Jeśli tak, to kto i w jakiej sprawie wystawia się na domniemane lub realne prześladowania? Joe Casey nie jest chyba aż tak pretensjonalny, żeby uważać się za kolejnego rockowego męczennika. Jest też zbyt inteligentny, aby oferować proste recepty na problemy, które porusza, i tak jednoznacznie identyfikować się ze swoim artystycznym wcieleniem. Lecz z drugiej strony ten trop znaczeniowy nie jest zupełnie chybiony. Warto pamiętać, że słowo martyr pierwotnie oznaczało świadka. Być może jest to zbytnia dowolność interpretacyjna, ale „The Agent Intellect” można potraktować jako świadectwo i groteskowo wykrzywiony, ale wcale nie mniej przez to autentyczny portret rzeczywistości. Czy jest to świadectwo nihilisty, który postradał wiarę, że rozum jest w stanie odkryć porządek w świecie? Być może, choć wcale nie jestem pewien, czy sprawa przedstawia się tak prosto. W jednym z utworów wokalista Protomartyr ze śmiertelną powagą i uporem powtarza na przykład: „I’m going out in style”. Ma rację: nawet gdyby zespół nie nagrał już żadnej płyty, to „The Agent Intellect” byłby pożegnaniem w dobrym stylu.
Płyta:
Protomartyr, „The Agent Intellect”, Hardly Art, 2015.