Polska ma problem. Duży. Od 1989 r. społeczeństwo systematycznie dzieliło się na antagonistyczne obozy, a każdy z nich otoczył się coraz głębszymi okopami. Obwarowania te budowano z nieufności, zawiści, strachu przed nieznanym. Z czasem niektórzy zaczęli kopać z rozpędu, nie do końca definiując, przed kim właściwie mają ich obronić. Odpowiedź była prosta – przed innymi Polakami. Tymi z odmiennymi zapatrywaniami politycznymi i gospodarczymi, a przede wszystkim z odmienną przeszłością (swoją lub swoich bliskich).
Niezawodnym argumentem, który można każdorazowo wykorzystać, by skompromitować przeciwnika politycznego, jest albo rzucenie oskarżenia dotyczącego agentury, albo oskarżenie o nią dziadków lub rodziców. Dobrym przykładem są ostatnie słowa Jarosława Gowina o rodzinie Mateusza Kijowskiego lub „śledztwo” części prawicowych mediów w sprawie ojca Ryszarda Petru. W ułamku sekundy od zaprezentowania nieznanych dotąd informacji o pochodzeniu nowego, nieformalnego lidera opozycji cała Polska usłyszała od Pawła Kukiza, że rodzina Petru… konstruowała bombę w Związku Radzieckim.
Tego rodzaju dyskurs nie jest jednak prowadzony jedynie na poziomie politycznym. Wystarczy przypomnieć sobie okoliczności śmierci Wisławy Szymborskiej czy Czesława Miłosza – zdawałoby się, że niekwestionowanych symboli sukcesu i wielkości polskiej literatury. Trudno dziś znaleźć w Polsce choćby jedną osobę, która budziłaby szacunek po obu stronach barykady.
***
Przez ostatnie 26 lat, kiedy można było otwarcie prowadzić deprecjonujące każdego dyskusje, rosło nowe pokolenie Polaków. A raczej kilka, ponieważ obok dzieci tych, którzy odnaleźli się w nowej rzeczywistości, wychowywały się dzieci tych, którzy się w niej zgubili. Z dwóch typów rodziców zrodziło się trzy i pół grupy młodzieży.
Pierwsza to „obywatele świata” – młodzi, wykształceni i zwykle z wielkich ośrodków. Drudzy to znajomi „obywateli świata”, ale trochę gorzej wykształceni, bo mniej zainteresowani samodoskonaleniem. „Leserzy”, którym dobrze się żyje bez większego wysiłku. Trzecią grupę stanowią tzw. wykluczeni. Oni nie chodzą do prywatnej szkoły na zajęcia z francuskiego, ani nie jeżdżą autostradami wybudowanymi na Euro. Za drogie. Wykluczeni na ramieniu mają wytatuowanego huzara lub orła. Twierdzą, że nadaje im sens w życiu, że przypomina, jak kiedyś Polska nie klęczała przez zachodnim kapitałem. I to rzekomym upadkiem ojczyzny uzasadniają swoje trudne położenie.
Grupa z numerem jeden jest nieliczna. Obywatele świata zajmują się raczej własnym obejściem. Chodzą na wybory, wiedząc przy tym, na kogo głosują. Optują za polityką umiarkowaną, taką, która daje nadzieję na rozwój kraju oraz ich własny. Nie jest to grupa lubiana, jej członkowie również za sobą nie przepadają. To trochę indywidualiści, trochę snoby, którzy lubią zbierać plony własnej pracy. Rzadko spoglądają wstecz. Czują się obco na obchodach rocznic powstań, a po Marszach Niepodległości flaga Polski zaczęła kojarzyć się z niebezpiecznym nacjonalizmem i ksenofobią. Do niedawna pochlebiało im, gdy ktoś dziwił się, że pochodzą z Polski. Jednocześnie na swój sposób bronili kraju, wystawiając mu za granicą świadectwo z paskiem.
Dziś często na przekór sobie spoglądają na Zachód z nadzieją, oczekując wsparcia w obronie Polski, którą chcieli budować, ponieważ tej, która doszła do głosu przy okazji ostatnich wyborów, po prostu się boją. Wiedzą, że to ich oraz ich wizję świata i Polski mają na myśli zarówno kibice, kiedy krzyczą, że idzie antykomuna, jak i wykształceni doktoranci w IPN, którzy nie mogą znieść podejrzliwego stosunku dla swoich badań kartotek SB.
Grupa numer dwa, czyli leserzy, kończą szybko studia i rozpoczynają pracę mniej więcej w swoim zawodzie. Nie chodzą na wybory, bo przecież i tak wiadomo, że wszyscy politycy są tacy sami. A urodziliśmy się, żyjemy i żyć będziemy w Europie bez granic. W Polsce z nowymi drogami, orlikiem i basenem w każdej gminie. Ci młodzi już lepiej czują się na apelach patriotycznych, ale niektórzy z nich – podobnie jak „obywatele świata” – przeczytali książki Jana Tomasza Grossa. Część poszła nawet obejrzeć „Pokłosie” czy „Różę”, by podyskutować ze swoimi bardziej zaangażowanymi znajomymi. Należą do 80 proc. Polaków, którzy uznają się za wierzących i praktykujących, a jednocześnie odwiedzają kościół dwa razy do roku. Nie wierzą w zamach smoleński, ale też nie będą kłócić się z wyznawcami teorii Antoniego Macierewicza. Nie widzą w takich sporach większego sensu.
Wykluczeni to z kolei obywatele wyklęci. Ferment rozpoczął demontaż bloku socjalistycznego. Ich rodzice i dziadkowie często zawdzięczali zatrudnienie dawnej władzy, a niekiedy nawet umiejętność czytania i pisania. Otrzymali też od niej trwałą i stabilną rzeczywistość. Okrągły Stół im ją zabrał. Trudno jednak przyznać się do sentymentu, jakim darzy się okres PRL-u, w związku z czym kamuflują go sentymentem do Polski przedwojennej oraz I Rzeczpospolitej. I to z husarią i Małym Powstańcem młodzi chłopcy i dziewczęta idą w pochodach 11 listopada.
Wśród wykluczonych istnieje pewna specyficzna podgrupa. Są w niej skrajni liberałowie gospodarczy, którzy nie widzą potrzeby istnienia ZUS-u ani NFZ-u. Chodzą na wybory. Głównie wybierają Korwina, ale Kukizowi i PiS-owi też coś zawsze skapnie. Jest to sytuacja kuriozalna. Głoszące potrzebę budowy silnego państwa PiS, głównie za pomocą prężnie działającej młodzieżówki, zrekrutowało rzeczonych młodych liberałów gospodarczych oraz fanów własności prywatnej poprzez fachowy PR i korzystając z niemocy PO.
***
Pytając o obecność młodych na demonstracjach KOD-u, należy mieć na uwadze powyższy podział młodzieży. „Obywatele świata” zjawiają się na manifestacjach, tłumaczą znajomym, na czym polegają kolejne ich zdaniem błędne posunięcia władzy. Leserzy dalej wierzą, że nic im osobiście nie grozi, w związku z czym nie ma potrzeby ani powodu, by brali udział w KOD-owych wydarzeniach. Ich ten chaos nie dotyczy. Wyklęci za to występują na demonstracjach antyimigranckich i pikietach przeciwko KOD-owi. Pomogli wygrać partiom, które zemszczą się na osobach myślących, że prawdziwi Polacy mogą zejść z wojennej ścieżki. Na demonstracjach KOD-u są młodzi. Na pewno większość „obywateli świata” zaangażowała się lub zaangażuje niebawem, choć faktem jest, że to „leserzy” i „wyklęci” stanowią wspólnie większość. Dopóki nie dokonają się wewnętrzne migracje, głównie z grupy osób, których dotąd nie obchodziła polityka, dopóty nie zobaczymy zrywu na miarę protestów ACTA.
Pytanie, czy KOD-owi uda się zainspirować młodych do migrowania? Publicyści i komentatorzy już ustalili, że ani formuła marszowa, ani zbytnie odwoływanie się do tradycji Komitetu Obrony Robotników nie przysporzy mu zwolenników wśród młodzieży. Ale KOD dopiero się tworzy. Na razie koordynatorzy poszczególnych sekcji nie znają się nawzajem, ale organizują już spotkania. Byłam na jednym w Warszawie. Spotkałam ludzi pełnych dobrych intencji. Czy same intencje wystarczą? Nie. Czy są silną podstawą budowy nowego, atrakcyjnego ruchu obywatelskiego? Zdecydowanie tak.