Nawet jeśli nie czytaliśmy dramatu Szekspira, ani nie widzieliśmy żadnej jego adaptacji, wszyscy kojarzymy historię najsłynniejszego w historii mordu politycznego. Wysocka jest świadoma, że widzowie ją znają, więc zanim spektakl na dobre się rozpocznie, Juliusz Cezar już nie żyje, choć później, zgodnie z regułami sztuki, umrze jeszcze raz. Wokół jego leżącego, przykrytego płótnem ciała, pochyla się grupa aktorów. Po chwili na scenie pozostaje jedynie dwóch z nich, by w agresywny i dosadny sposób wygrażać widzom. To jeden z niewielu momentów, gdy twórcy spektaklu odchodzą nieco od tekstu dramatu. Otrzymujemy znacznie radykalniejszą i uproszczoną wersję otwierających przemów Flawiusza i Marullusa do obywateli. Zaciera się granica między historycznym, opisanym w dramacie rzymskim tłumem a współczesną teatralną publicznością. Ta – przynajmniej podczas spektaklu, na którym byłem – podejmuje grę i żywo reaguje, odpowiadając ironicznie na zaczepki.

Wydaje się, że sami aktorzy, pokrzykując z groźnymi, nieco nieobecnymi minami, byli nieco zaskoczeni reakcjami widowni – być może przydałby się im kurs improwizacji w warszawskim Klubie Komediowym, by podjąć dyskusję i stworzyć choć na chwilę teatralną agorę? Swoją drogą to ciekawy pomysł dla przyszłych inscenizatorów tej sztuki, o ile takie próby nie były już podejmowane. Oczyma wyobraźni widzę „Juliusza Cezara” o otwartej konstrukcji, częściowo improwizowanego, w którym aktywnie uczestniczy tak przecież istotny dla dramatu, choć z założenia bezwolny i podatny na manipulację tłum. W adaptacjach sztuki Szekspira zwykle odgrywali go statyści lub przyjmowano umownie jego obecność. Wysocka we wciąganiu do akcji prawdziwej grupy ludzi zatrzymuje się w pół drogi – najpierw ją częściowo angażuje, później zaś (w publicznej przemowie Marka Antoniusza) sama sobie dopowiada reakcje odbiorców. Właśnie ona – bo jest nie tylko reżyserką spektaklu, lecz także gra w nim jedną z głównych ról.

JULIUSZ CEZAR_2

Nie o taki Rzym walczyliśmy

Po tym nieco konfundującym (nie wiadomo, czy bardziej dla aktorów, czy dla publiczności) początku, uruchamia się na dobre dwugodzinna teatralna maszyna. Akcja niemal w całości rozgrywa się w minimalistycznej scenografii, na którą składa się przede wszystkim konstrukcja zbudowana z kaskadowo ułożonych foteli, prawdopodobnie pamiętających czasy realnego socjalizmu. Tworzą one coś na kształt obrotowych trybun. Ich PRL-owska proweniencja nie jest przypadkowa – to jedno z zapożyczeń z minionej epoki, których jest w spektaklu więcej: z głośników regularnie słyszymy kolejne zaangażowane, prowolnościowe punkowe przeboje Republiki, Kultu i Brygady Kryzys, a na koniec sztuki wydobywa się donośny głos generała Jaruzelskiego, obwieszczającego wprowadzenie stanu wojennego. Pomieszanie czasów i porządków w uwspółcześnionym „Juliuszu Cezarze” Wysockiej nie jest do końca jasne i przekonujące – przyjąć chyba należy, że według niej obalenie gnuśnej, ale względnie oświeconej władzy, które prowadzi zgodnie z tekstem Szekspira do wojny domowej, może w rezultacie kończyć się jeszcze gorszą tyranią.

Zanim jednak dojdzie do zabójstwa ze wszystkimi jego konsekwencjami, oglądamy cieszącego się niepodzielną władzą Cezara i przygotowania spiskowców. Wszystkie znaczące postaci, których u Szekspira jest ponad dwadzieścia, odgrywa tu siedmioro aktorów, którzy płynnie, przebierając się na scenie, wcielają się kolejnych bohaterów, co jest najlepszym dowodem, że nie tylko scenografia została w przypadku tego spektaklu ograniczona do minimum. Właściwie jedynie Michał Jarmicki od początku do końca pozostaje w roli tytułowego władcy. Jawi się jako karykaturalny, rubaszny, łasy na pochlebstwa i zaszczyty, zadowolony z siebie urzędnik, którego bardziej niż losy kraju obchodzi wygodne i pełne uciech życie. To postać rodem z politycznych rysunków satyrycznych – trudno z nią sympatyzować, siłą rzeczy działania dążące do jej detronizacji wydają się zrozumiałe, jakkolwiek środki, po które sięgają spiskowcy, są godne potępienia.

Wysocka, choć trzyma się wiernie tekstu Szekspira, to samych bohaterów odarła z jakiejkolwiek powagi. Mord na Cezarze polega na ochlapywaniu czerwoną farbą, a bitwa pod Filippi ogranicza się do obrzucania się kulkami z papieru. | Karol Owczarek

Oni sami zresztą od początku są ukazywani w nie najlepszym świetle. Przebiegły, odstręczający i nieustannie podpity Kasjusz (Michał Czachor); nijaki, zagubiony, łatwo ulegający wpływom Brutus (Arkadiusz Brykalski) i nazbyt gorliwy, nieprzebierający w środkach Cynna (ubrana w garnitur Anna Moskal, wcielająca się również w role Kalpurnii i Porcji) nie są postaciami, które wydają się godne dziejowej misji i gotowe do naprawy państwa. Przerysowani, komiksowi bohaterowie przeskakują energicznie między rzędami foteli, w spazmatycznych ruchach i rozemocjonowanych wypowiedziach szykują się do rozprawy z wartym siebie przeciwnikiem. Nie ma tu wielkiego konfliktu idei – to raczej brudna walka rozgrywająca się w kulisach wielkiej polityki, prowadzona przez małych duchem ludzi.

Nie-Boska tragikomedia

Wysocka, choć trzyma się wiernie tekstu Szekspira, to samych bohaterów odarła z jakiejkolwiek powagi. Slapstickowo są ukazane również najważniejsze sceny dramatu – mord na Cezarze i późniejsze egzekucje spiskowców polegają na ochlapywaniu się czerwoną farbą, a bitwa pod Filippi ogranicza się do wzajemnego obrzucania kulkami z papieru. Ta silnie podkreślana umowność nie każdego może przekonywać, jednak mimo wszystko się broni. Sam Szekspir zachęca zresztą do takiej konwencji, wkładając w usta Brutusa autotematyczną, a zarazem złowieszczą refleksję: „Ileż to razy teatralny Cezar / Legnie u stóp posągu Pompejusza / Jak ten prawdziwy – marniejszy od prochu – / I będzie broczył udawaną krwią” [1].

Trudno zresztą obecnie pokazywać polityków jako dostojnych mężów stanu, skoro zapośredniczony medialnie, odbity w niezliczonych memach i innych satyrycznych przekazach świat polityki wydaje się groteskowy jak nigdy wcześniej. Poza tym „Juliusz Cezar” to przede wszystkim dramat słów, słów podszytych nienawiścią i żądzą odwetu, które w warszawskiej realizacji rzucane na lewo i prawo w ogólnym zgiełku doprowadzają do tragedii. W dobie wylewającego się z internetu hejtu, który coraz śmielej przenosi się na ulice, to ważne memento. W odpowiednich momentach wybrzmiewają w spektaklu z pełną mocą również kwestie uniwersalne, boleśnie aktualne, jak choćby w chwilę po zabójstwie władcy, gdy spiskowcy osiągnąwszy swój cel, nie mają poczucia triumfu i przełomu, a Cynna zupełnie bez przekonania woła: „No to wolność, swoboda!”. Wystarczy pomyśleć o losach niektórych krajów byłego Związku Radzieckiego czy efektach arabskiej wiosny, by uświadomić sobie, że odejście tyrana często jest wstępem do nowych form zniewolenia lub anarchii. Wojna domowa, która rozpęta się w drugiej części sztuki, gdzie nowi przywódcy nie radzą sobie z wywalczoną wolnością i dążą do samozagłady, to obrazowy dowód tego zjawiska.

JULIUSZ CEZAR_3

Prawdziwym popisem aktorskim, przynoszącym chwilową zmianę w stylistyce przedstawienia, jest pojawienie się na scenie reżyserki, wcielającej się w postać Marka Antoniusza. Jego słynna mowa do ludu rzymskiego to właściwie teatralny samograj, ale subtelna charyzma Wysockiej, której dostojeństwo kontrastuje z dominującą wcześniej groteską, sprawia, że scena ta pozostaje w pamięci. Efekt wzmacnia zapewne świadomość, że artystka jest tu w podwójnej roli – jawnie, w procesie deziluzji, próbuje nas oczarować zarówno na poziomie gry aktorskiej, jak i w ramach wyreżyserowanego przez siebie spektaklu. Chłodnym głosem, czytając również didaskalia i odpowiedzi tłumu, pod pozorami skromności oraz umiaru, jako zręczny demagog mami Rzymian i podburza ich przeciwko spiskowcom. Wybiela równocześnie zmarłego władcę i obiecuje wsparcie finansowe dla wszystkich obywateli, dopowiadając, że będzie to kwota między czterysta a sześćset złotych. Pełen ambicji Antoniusz, który zna słabości wszystkich stron sporu i umiejętnie je wykorzystuje, staje się duchowym spadkobiercą Cezara. Spiskowcom udało się usunąć ciało tyrana, ale jego duch i słowo przetrwało. Widzimy to zresztą później, jeszcze bardziej dosadnie, gdyż Cezar niemal do końca spektaklu jest obecny na scenie i milcząco, z pobłażliwym uśmiechem przygląda się szamotaninie ludzi walczących o władzę.

JULIUSZ CEZAR_4

Sztuka, głupcze

W obliczu burzliwych wydarzeń w polskiej polityce pokusa wystawienia „Juliusza Cezara” z licznymi publicystycznymi odniesieniami musiała być ogromna. Tym bardziej, że Teatr Powszechny pod dyrekcją Pawła Łysaka deklaruje się jako scena interwencyjna i zaangażowana w bieżące sprawy społeczno-polityczne. Na szczęście, poza wspomnianą wcześniej aluzją Antoniusza do rządowego programu „Rodzina 500+” i wyświetlanymi w tle fragmentami Konstytucji, Wysocka wystrzega się stosowania takich odwołań. Niepowodzenie „Szewców u bram” Jana Klaty z 2007 r., jawnie nawiązującego do działań partii politycznych, chyba na dobre zniechęciło innych twórców do teatralnej agitacji. Również tekst Szekspira, w którym racje są równo rozdzielone i nie ma żadnych łatwych oraz jasnych rozwiązań, stawia opór jednowymiarowemu traktowaniu tematu. W 1914 r. Czesław Jankowski na łamach „Kłosów”, przy okazji pierwszego w historii wystawienia „Juliusza Cezara” po polsku w Warszawie (ze względu na politykę władz zaborczych nigdy wcześniej tego napisanego w 1599 r. dramatu nie udało się wystawić w stolicy), pisał o nim, że „nie jest bynajmniej tragedią dyktatorskiej władzy; jest wręcz przeciwnie tragedią ideologii demokratyczno-demagogicznej”.

Przypis:

[1] William Szekspir, „Juliusz Cezar” [w:] tenże,  „Tragedie i kroniki”, przeł. Stanisław Barańczak, Kraków 2013, s. 183.

 

Spektakl:

„Juliusz Cezar”, reż. Barbara Wysocka.
Premiera 23 stycznia 2016 r., Teatr Powszechny w Warszawie.