Eliot Sumner jest młodą angielską wokalistką, która choć debiutowała kilka lat temu, dopiero teraz wydała pierwszą płytę firmowaną własnym nazwiskiem – „Information”. Album ten nie wywoła rewolucji w muzyce. Jest jednak pełen solidnych piosenek pop, których nawet muzyczny snob słuchać może bez zażenowania. Co więcej, Sumner prezentuje na nim ciekawsze oblicze niż to, do którego przyzwyczaiła publiczność. Jej artystyczna tożsamość wciąż jeszcze się krystalizuje, ale coraz lepiej wie ona, jaką muzykę chce tworzyć. Dlatego dziwię się trochę, że o tej płycie nie mówi się więcej i cieplej. Jest zresztą także inny powód, dla którego medialna wrzawa wokół „Information” powinna być spora. Sumner jest córką Stinga.
Dla dzieci znanych muzyków pochodzenie może stać się poważną przeszkodą w budowaniu własnej muzycznej kariery. To banał, od którego zupełnie nie uciekniemy. W tym kontekście warto przypomnieć okoliczności, w jakich w 2010 r. ukazała się debiutancka płyta Sumner. Krążek ten został dość ciepło przyjęty przez krytykę, a pochodzący z niego utwór „Quicker” pojawiał się nawet dość często w stacjach radiowych. Tyle tylko, że wokalistka występowała wtedy pod pseudonimem I Blame Coco. Moim zdaniem decyzja ta zdradzała jeszcze sporą dozę niepewności. Zapewne miał to być symboliczny gest podkreślający, że Sumner nie chce wybierać „drogi na skróty” i pragnie być traktowana jak artystka autonomiczna. Jeśli taki był rzeczywiście plan, to nie mógł się on powieść. Nie trzeba być wyznawcą dialektycznych teorii ani psychoanalizy, aby wiedzieć, że negacja nie wymazuje swojego obiektu, przeciwnie, może uwypuklać jego znaczenie. Im bardziej więc Eliot starała się unikać porównań ze Stingiem, tym bardziej wpadała w pułapkę bycia postrzeganą jako „córka swojego ojca”. Nie jest więc niespodzianką fakt, że na jej kolejny krążek trzeba było czekać tak długo. Sumner potrzebowała czasu, by dojść do ładu ze swoją tożsamością osobistą i muzyczną. Powrót pod własnym, rodowym nazwiskiem odczytywać można natomiast jako gest odwagi. Teraz nie zamierza już uciekać przed porównaniami do ojca i ufa, że nowy muzyczny materiał obroni się sam.
Gdyby poprzestać na ogólnych brzmieniowych etykietkach, to „Information” nie odbiega zbyt daleko od debiutu. W obu przypadkach mamy do czynienia z przeżywającą od pewnego czasu renesans elektroniczną muzyką pop, z domieszką rocka i bardziej konwencjonalnego popu. Ale to tylko część prawdy o nowym albumie. Debiut Sumner był pod wieloma względami płytą młodzieńczą, pełną energii i względnie beztroską. „Information” to z kolei album bardziej dojrzały i znacznie mroczniejszy. Artystka twierdzi, że materiał, który znalazł się na nowym krążku, powstał w dużej mierze pod wpływem fascynacji krautrockowymi zespołami takimi jak Kraftwerk czy Neu!. Coś jest tu na rzeczy. Wystarczy posłuchać choćby (najlepszego na płycie) utworu tytułowego, który trwa ponad 7 minut! Po rozpędzonej, energicznej części pierwszej następuje coś w rodzaju fałszywego zakończenia, które przechodzi w ambitną kulminację z rozbudowaną rytmiką i nakładającymi się na siebie kolejnymi dźwiękowymi warstwami. Także inne utwory na płycie („After Dark”, „Firewood”) wypełnione są podskórnym niepokojem. Podobnie zresztą jest z fatalistycznymi tekstami. Nie tylko poruszają one tematy samotności, depresji, zerwanych więzi i tęsknoty, ale i opisują je z nieubłaganą wręcz powagą, co rzadko spotyka się w muzyce pop. W rezultacie choć wiele piosenek z „Information” nazwać można przebojowymi, są one bardziej pokrewne neurotycznej, postpunkowej muzyce końca lat 70. niż syntezatorowym brzmieniom, z którymi kojarzona jest następna dekada.
Od czasu debiutu Sumner dojrzała też jako wokalistka. Dziś jej głos brzmi głębiej, pełniej, bardziej chropowato. Jednocześnie jest on bardzo brytyjski w swojej kadencji. Przyciąga uwagę i idealnie dopełnia narracyjny charakter tekstów. Lecz niestety tutaj znów wrócić trzeba do rodowodu Sumner, bo barwa jej głosu bardzo przypomina ojcowską. Niektórym słuchaczom może to przeszkadzać. Nieporozumieniem jest jednak doszukiwanie się innych związków pomiędzy muzyką Stinga i jego córki na podstawie tego wokalnego podobieństwa. Na „Information” nie ma śladu inspiracji reggae, które były tak ewidentne w przypadku The Police. Nie ma jazzu, ku któremu starszy reprezentant rodziny Sumnerów skłaniał się czasem w trakcie swojej solowej kariery. Nie słyszę też zbyt wielu rozwiązań rytmicznych ani kompozycyjnych, które przywodziłyby na myśl The Police lub twórczość Stinga w większym stopniu niż innych nowofalowych wykonawców, którzy zdobyli popularność na przełomie lat 70. i 80. Wyjątki są nieliczne („Say Anything You Want”). Pannie Sumner można jedynie zarzucić, że nie tylko ma podobny głos do ojca (na co trudno cokolwiek poradzić), ale też w zbliżony sposób komponuje swoje linie wokalne i frazuje.
To nie jedyny mankament. Szczególnie w drugiej połowie płyty wiele kompozycji jest do siebie zbyt podobnych. Słuchanie całości nieco się dłuży, a niektóre inspiracje artystki są zbyt czytelne. Z kolei w tekstach śmiertelna powaga wokalistki czasem prowadzi ją na manowce, bo nieraz trudno jej uniknąć niezręcznych fraz. Gdyby potrafiła wpleść do swojej twórczości nieco dystansu albo czarnego humoru, znacząco wzbogaciłoby to album.
Symbolicznym podsumowaniem „Information” jest zamykający płytę utwór „Species”. Sumner ujawniła kilka miesięcy temu, że jest lesbijką, i wątek seksualnej tożsamości oraz jej granic odgrywa w utworze znaczącą rolę. Ale ważniejsze jest inne przesłanie. Brytyjka deklaruje bowiem, że nie chce być zakładniczką ogólnych kategorii (np. gender), które wykorzystujemy do porządkowania obrazu świata. Zamiast tego liczy się dla niej akceptacja indywidualnej niepowtarzalności i wolności. O ile trudno oprzeć się wrażeniu, że artystycznie Sumner nie wywalczyła sobie jeszcze w pełni autonomicznego statusu, o tyle nowy album jest znaczącym krokiem w tym kierunku. Tata Sting powinien być dumny. Ale przede wszystkim powody do zadowolenia ma sama Eliot.
Płyta:
Eliot Sumner – „Information”, 2016.