Jak dogonić bogate kraje pod względem dochodu? Każdy uczciwy ekonomista wie, że na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi – sukces w dziedzinie rozwoju gospodarczego to miks szczęścia, predyspozycji historycznych, kontekstu kulturowego oraz odpowiedniej polityki.

O jaką politykę chodzi? Gdy ekonomia rozwoju rodziła się w latach 50. XX w., dominujące było przekonanie, że rozwój musi polegać na wielkich i stymulowanych przez państwo programach industrializacji. Od lat 70. uwaga przesunęła się w kierunku mechanizmów rynkowych, a celem polityki rozwojowej było wycofywanie państwa z aktywności gospodarczej – państwo miało zapewnić stabilny pieniądz, stabilne regulacje i ograniczać bariery handlowe. Od dekady coraz większą popularnością cieszy się nowy nurt, lansowany m.in. przez Bank Światowy i nazywany czasem nową ekonomią strukturalną. Odrzuca on centralne planowanie, ale dostrzega konieczność bardziej aktywnej roli państwa niż w nurcie liberalnym. Państwo ma miękkimi instrumentami stymulować rozwój tych branż lub aktywności, które mogą przynieść największą wartość dodaną gospodarce i pozwolić jej na awans cywilizacyjny.

W ten nowy nurt myślenia wpisuje się opublikowany niedawno „Plan na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, nazwany „Planem Morawieckiego”. Premier Beata Szydło powiedziała, że jest to nowy model rozwoju Polski, choć de facto jest to kontynuacja planów późnej Platformy Obywatelskiej. Mateusz Morawiecki myśli o gospodarce w podobny sposób co Jan Krzysztof Bielecki, a wiele elementów Planu Morawieckiego wprost wychodzi z koncepcji przygotowanych przez poprzednią administrację.

Wszystko opiera się na diagnozie, że państwo powinno odegrać bardziej aktywną rolę w dostarczeniu sektorowi prywatnemu bodźców do wzrostu inwestycji i innowacyjności. Samo otwarcie na świat i zapewnienie przejrzystych regulacji nie zapewni nam długotrwałego wzrostu dochodu. Potrzebujemy inteligentnej administracji, która wesprze rozwój branż przyszłości, potrzebujemy też postawić w centrum zainteresowania kapitał krajowy. Morawiecki tylko bardziej niż poprzednicy akcentuje elementy patriotyzmu gospodarczego.

Pominę w tym miejscu pewne oczywiste niedociągnięcia Planu Morawieckiego, jak nadmierną zwięzłość diagnozy (wiele osób słusznie dostrzegło, że Plan przypomina prezentację firmy consultingowej) czy brak koordynacji z planami innych ministerstw (media szeroko informują o konfliktach ministra rozwoju z ministrami finansów i skarbu). Skupię się na pytaniu, czy generalny kierunek myślenia głównego stratega nowego rządu jest słuszny, czy nie?

Moim zdaniem plan ten jest dobry wszędzie tam, gdzie proponuje inteligentne mechanizmy działania administracji, a słaby tam, gdzie obiecuje gigantyczne pieniądze na wielkie projekty industrializacyjne. Powinniśmy budować państwo lepsze, a nie większe. To moje przekonanie bierze się stąd, że uważam ostatnie 25 lat za całkiem niezłe dla gospodarki – pod względem tempa wzrostu dochodu osiągnęliśmy więcej niż 80 proc. państw startujących kiedykolwiek z takiego poziomu jak my w roku 1990 – więc do wszelkich fundamentalnych zmian podchodzę niechętnie. Głośny już bilion złotych na inwestycje traktuję jako ukłon Morawieckiego w stronę tych środowisk w PiS-ie, które chcą widzieć w nim drugiego Eugeniusza Kwiatkowskiego, autora nowej industrializacji. Morawiecki odniesie sukces, jeżeli będzie umiał trzymać te marzenia na wodzy, bo żadnej wielkiej industrializacji nie potrzebujemy i żadnego biliona złoty ponad to, co już mamy, nie zdobędziemy.

Plan Morawieckiego jest dobry tam, gdzie proponuje inteligentne mechanizmy działania administracji, a słaby tam, gdzie obiecuje gigantyczne pieniądze na wielkie projekty industrializacyjne.| Ignacy Morawski

W książce „Nowa Ekonomia Strukturalna” Justin Yifu Lin, były główny ekonomista Banku Światowego, pisze, że państwo powinno wspierać proces podnoszenia innowacyjności sektora prywatnego miękkimi instrumentami. Chodzi o takie środki jak zapewnienie informacji, koordynacja inwestycji, inkubacja nowych firm w obiecujących branżach czy tworzenie przyjaznych warunków dla kapitału zagranicznego. W praktyce może chodzić o takie przedsięwzięcia jak finansowanie ośrodków naukowych, organizacja klastrów, wspieranie rozpoznania rynków itd. A jednocześnie twarde instrumenty powinny być wykorzystywane w obszarze inwestycji w kapitał infrastrukturalny oraz kapitał ludzki – tu państwo powinno przejąć na siebie ciężar finansowania lub przynajmniej organizatora.

Plan Morawieckiego zawiera bardzo wiele elementów, które mają budować inteligentne państwo, zdolne do miękkiego bodźcowania sektora prywatnego. Przejrzyste i stabilne regulacje, modyfikacja zasad zamówień publicznych, bodźce podatkowe dla nakładów badawczo-rozwojowych, wciąganie startupów w projektowanie rozwoju miast, budowanie sieci relacji między nauką, biznesem i administracją, rozbudowa efektywnej dyplomacji ekonomicznej, burzenie silosów decyzyjnych w ramach administracji. To pomysły, którym absolutnie można przyklasnąć.

Dużo kontrowersji wzbudza plan stymulowania rozwoju określonych branż, tzw. krajowych inteligentnych specjalizacji. Należą do nich m.in. branża lotnicza, stoczniowa czy farmaceutyczna. Morawiecki roztacza wizje polskich dronów, statków pasażerskich czy lekarstw, co wzbudziło tu i ówdzie krytyczne komentarze, że państwo chce zastąpić rynek w typowaniu atrakcyjnych obszarów inwestycyjnych. Ja patrzę na to inaczej. Państwo wybrało branże, w których może skoncentrować swoje miękkie zasoby – finansować klastry, instytuty badawcze, budować kapitał infrastrukturalny i ludzki, dostarczać finansowanie dla najbardziej ryzykownych projektów na wczesnym etapie rozwoju, rozwijać inkubatory itd. Wybór ten to efekt długich konsultacji rządu z nauką i biznesem. Nie widzę nic zdrożnego w tym, że państwo chce dokonać identyfikacji strategicznych branż i na nich skupić uwagę administracji. Rozumiem, że Morawiecki nie obiecuje budowy państwowej fabryki dronów.

Słabością planu są natomiast wszystkie te elementy, które sugerują, że Polskę czeka jakaś wielka industrializacja na skalę dotychczas niewidzianą. Głośny już bilion na inwestycje to de facto środki, które i tak będą zainwestowane. Roczne inwestycje w Polsce wynoszą ok. 350 mld zł, więc bilion robimy w trzy lata. A w planie nie ma sugestii, że chodzi o mobilizację jakichś dodatkowych środków – są wymienione źródła, które tradycyjnie finansują inwestycje: kapitał firm, kredyty bankowe czy środki unijne. A gospodarką mocno uprzemysłowioną już jesteśmy, bo udział przemysłu w PKB mamy na jednym z najwyższych poziomów w Unii Europejskiej.

Głośny już bilion na inwestycje to de facto środki, które i tak będą zainwestowane. Roczne inwestycje w Polsce wynoszą ok. 350 mld zł, więc bilion robimy w trzy lata. | Ignacy Morawski

Niebezpieczny wydaje się projekt powołania gigantycznej państwowej instytucji finansowej, łączącej większość obecnych instytucji zajmujących się wsparciem biznesu – m.in. Bank Gospodarstwa Krajowego, Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości, Agencję Rozwoju Przemysłu czy Polskie Inwestycje Rozwojowe. Na świecie mamy zarówno dobre przykłady takich państwowych funduszy, jak niemiecki KfW, jak i bardzo złe, jak brazylijski BNDES, który stał się bankiem dla znajomych królika. Nawet jeżeli możemy snuć nadzieje budowania na doświadczeniach niemieckich, to bardziej odstraszać nas powinny doświadczenia brazylijskie. Mamy zbyt mało doświadczoną administrację, by oddawać w jej ręce gigantyczną instytucję finansową. Znacznie lepiej opierać się na wielu mniejszych instytucjach, które metodą prób i błędów testują różne polityki prorozwojowe. Powołanie funduszu Polskie Inwestycje Rozwojowe było dobrym ruchem, ale dopóki ta instytucja nie odniesie jakichś sukcesów, nie rozbudowujmy jej.

Mateusz Morawiecki zdaje sobie zapewne sprawę, że drogą do rozwoju silnej polskiej gospodarki jest inteligentne bodźcowanie sektora prywatnego, eksperymentowanie, usprawnianie mechanizmów administracyjnych. Ale w swoim obozie politycznym ma ludzi, którzy chcą szybko zobaczyć wielkie nowe fabryki i tysiące nowo zatrudnionych w nich pracowników. Ważne, by umiał opierać się takim naciskom i rozbudowywać to, co w jego planie jest najlepsze.