Obserwując ostatnio niekończące się dyskusje o reformowaniu humanistyki na polskich uniwersytetach, zrobiłem mały eksperyment i spróbowałem ustalić, które z dziesiątek akademickich lektur pozostały mi w głowie.
Wstyd przyznać, ale bilans wypadł słabiutko. Nie pamiętam większości tekstów, których lekturze poświęciłem kawał mojego studenckiego życia. Gorzej nawet – te, które gdzieś mi się kołaczą z tyłu głowy, w większości już mnie do niczego intelektualnie nie inspirują. Ich zapładniający wpływ osłabł jeszcze na studiach albo przez ciągłe powtarzanie ich lektury, jak w przypadku dzieł Johna Stuarta Milla, którego „O wolności” analizowałem chyba na siedmiorgu różnych zajęć, albo przez zbytni entuzjazm prowadzącego, który danym autorem próbował wyjaśnić wszystko. Za moich czasów wiele spraw „załatwiało się” modnym podówczas Habermasem.
Z powrotem do Berlina
Teksty Isaiaha Berlina należą raczej do tej pierwszej grupy. Teksty, a raczej tekst, bo na uniwersytecie czytało się głównie „Dwie koncepcje wolności” z ich słynnym podziałem na „wolność pozytywną” i „wolność negatywną”. Przywoływany dość często z czasem stał się wytartą formułą, przy pomocy której w nader prosty, dualistyczny sposób można było opisać polityczne różnice.
Berlin nie był moim filozoficznym bohaterem, choć jego eseje miały swój czar. Szczególnie te, które były poświęcone mniej znanym lub pobłażliwie traktowanym myślicielom: Herderowi, Hammanowi czy Monteskiuszowi. Nie bez znaczenia był też fakt, że Berlin pisał na brytyjską modłę – prostym, eleganckim stylem, bez zbędnych przypisów i kilometrowych zdań. I że miał swój polski mit. Jego teksty, które ukazywały się w latach 80. na łamach „Res Publiki”, były więcej niż tylko zgrabnymi esejami z zakresu historii idei – były prawdziwą lekcją liberalnego myślenia. Zresztą nie zawsze powszechnie dostępną. Jeszcze na początku lat dwutysięcznych posiadanie numeru „Literatury na świecie” z 1986 r. z blokiem tekstów Berlina przygotowanym przez Pawła Śpiewaka (żółta okładka z kluczykiem) było marzeniem wielu studentów.
Dziś Berlin nie wzbudza takich emocji, a być może nie wzbudza ich już wcale. Traktuje się go jak myśliciela zimnowojennego, który w nowej, naznaczonej kryzysem ekonomicznym i politycznym rzeczywistości ma niewiele do zaoferowania. Ja również do tekstów Berlina zaglądam z rzadka. Z jednym wyjątkiem. Wciąż nie stracił na świeżości tekst, który szczególnie w dobie zaostrzających się politycznych sporów warto czytać wciąż od nowa – poświęcony Turgieniewowi esej „Ojcowie i dzieci”.
Między Bazarowem a Kirsanowem
Dlaczego akurat Turgieniew? I skąd Turgieniew u Berlina? Rosyjskie tropy urodzonemu w Rydze historykowi idei zawsze były bliskie. W 1978 r. z jego prac poświęconych myślicielom z Moskwy i Petersburga udało się złożyć dość pokaźny tom, do którego należy również wspomniany tekst. Z kolei „wśród powieściopisarzy rosyjskich – jak pisze w posłowiu do polskiego wydania Andrzej Walicki – Berlin upodobał sobie dwóch autorów: Lwa Tołstoja i Iwana Turgieniewa”. Tołstoj był dla niego uosobieniem etycznego uniwersalizmu, Turgieniew – empatii, umiarkowania i sceptycznej niewiary w radykalne rozwiązania. I pomimo tego, że na ogół częściej wspomina się poświęcony magowi z Jasnej Polany esej Berlina „Jeż i lis”, to właśnie Turgieniew był dla Brytyjczyka postacią bliższą, wyrażającą jego własne liberalne dylematy.
Turgieniew to bowiem ktoś pomiędzy. Pomiędzy słowianofilami a zapadnikami, konserwatystami a rewolucjonistami, lewicą a prawicą, młodymi a starymi i wreszcie – by odwołać się do postaci, które sam powołał do życia w swoim najsłynniejszym chyba dziele – ktoś pomiędzy radykalnym nihilistą Bazarowem a zachowawczym ziemianinem Pawłem Kirsanowem. Wybór owego „pomiędzy”, niezgoda na świat binarnych podziałów, w którym możesz być tylko albo dążącym do totalnej zmiany jakobinem, albo pragnącym utrzymania absolutnego status quo reakcjonistą, sprawia, że stajesz się persona non grata w obu zwalczających się obozach.
Taki los spotkał też Turgieniewa. Od początku krytyczny wobec samodzierżawia, starał się je zmieniać stopniowo. „Wierzył – pisze Berlin – […] że tylko edukacja, tylko stopniowe metody – «pracowitość, cierpliwość, poświęcenie, homeopatyczne dawkowanie nauki i kultury, bez fajerwerków i hałasu» – mogą poprawić los człowieka”. Tym samym umiarkowaniem charakteryzowało się również jego pisarstwo, w którym liczył się nie kaznodziejski ton, lecz uwrażliwienie na niuans, próba zrozumienia wszystkich aktorów politycznej i społecznej sceny. „Wiernie opisywał wszystkich – ciągnie dalej Berlin – mówców, idealistów, bojowników, tchórzy, reakcjonistów, radykałów – czasem, jak w «Dymie», ze zjadliwą, polemiczną ironią, z reguły jednak na tyle sumiennie, z takim zrozumieniem powiązanych aspektów każdego problemu i niezmierną cierpliwością z rzadka tylko zaprawioną nieskrywaną ironią i satyrą (nieszczędzącą własnej osoby i poglądów), że prędzej czy później rozwścieczał każdego”. Konserwatyści wietrzyli w nim lewicowca, który stara się wkupić w łaski młodych radykalnych demokratów, młodzi radykałowie w stylu Dobrolubowa, ucznia Czernyszewskiego, widzieli w nim nieodrodny produkt zachowawczego ziemiaństwa. Obie grupy uważały go za człowieka niezdecydowanego, zmieniającego wciąż poglądy, konformistycznego i przede wszystkim, jak miał go określić wspomniany przez Berlina poeta Jakow Połonski, „miękkiego jak wosk […], kobiecego […], bez charakteru”.
Trochę prawdy w tym było. Sam Berlin przyznaje, że Turgieniew „w krytycznych chwilach uciekał się do uników” i „zawsze był bardzo podatny na wpływy”. Trudno mu jednak zarzucić wyrachowanie. Jego ostrożność w ferowaniu wyroków brała się z nieuleczalnego realizmu, postrzegania rzeczywistości jako czegoś z gruntu złożonego i często wewnętrznie sprzecznego. Właśnie stąd pochodził sceptycyzm Turgieniewa w stosunku do narodnickich idei jego przyjaciela Hercena, który zbawienie widział w prostym rosyjskim chłopie. „Wznosisz ołtarz temu nowemu, nieznanemu Bogu – pisał Turgieniew do Hercena (cytuję go tu za Berlinem) – bo niemal nic o nim nie wiadomo […]. Twój Bóg kocha i podziwia to, czego Ty nienawidzisz”. I miał rację. Rosyjska wieś była równie konserwatywna, a może nawet bardziej konserwatywna niż ziemiaństwo.
Kłopoty liberalizmu
Esej Berlina jest oczywiście niezwykle malowniczym portretem Turgieniewa i już sam ten fakt sprawia, że wart jest lektury. Jednak dla oksfordzkiego filozofa postać Rosjanina jest także przyczynkiem do głębszego namysłu. Idzie bowiem o sens samego ważenia cudzych racji w momencie, gdy polityczna rywalizacja jest rozgrzana do granic możliwości. „Kto chce być pośrodku – pisze autor «Dwóch koncepcji wolności» – wystawia się na nieuchronny atak i jest w niebezpiecznym, nader niewdzięcznym położeniu. Skomplikowane argumenty tych, którzy w ogniu walki przemawiali do obu stron, uznawano często za wyraz słabości, lawirowania, oportunizmu i tchórzostwa”. Berlin odnosił te słowa również do siebie. Nie robił tego jednak – jak moglibyśmy pomyśleć – ironicznie, ze skrywanym poczuciem moralnej wyższości tego, kto staje ponad walczącymi stronami i z miną oświeconego mędrca rozdziela pochwały i nagany. Dylemat Turgieniewa był również jego dylematem – „kłopotem liberalizmu”, jak pisał w podtytule swojego szkicu, problemem, który przejawiał się w tym, że liberał prędzej czy później stawał się Hamletem pozbawionym bodźca do działania, który daje utopia. Można bowiem zawsze zdobyć się na empatię i drobiazgową analizę, gdy tak jak Turgieniew nie ma się politycznego temperamentu i jest się pisarzem. Gorzej, gdy podejmuje się polityczne decyzje.
Polityka jednak, rozumiana jako mechanizmy władzy i walki o władzę, nie pożera na szczęście wszystkiego i nie jest wszystkim, jak chcieliby niektórzy. Być może te wyspy wolne od politycznego zwarcia są w najgorętszych czasach najważniejsze. Przynajmniej tam od czasu do czasu mogą znaleźć miejsce i spotkać się ci, którzy – jak to ujął Andrzej Walicki we wspomnianym już posłowiu – „nie potrafią i nie chcą odpowiednio «uprościć» swej psychiki i percepcji świata”.
Książka:
Isaiah Berlin, „Ojcowie i dzieci. Turgieniew i kłopoty liberalizmu”, przeł. Sergiusz Kowalski [w:] tegoż, „Rosyjscy myśliciele”, przeł. Sergiusz Kowalski, posłowiem opatrzył Andrzej Walicki, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2003.