W roku 1944, kiedy w Warszawie wybuchło powstanie, które zrujnowało stolicę, a w USA pracowano nad bombą atomową, która miała zrujnować Hiroszimę oraz Nagasaki, dwaj emigranci z Niemiec do USA, Max Horkheimer i Theodor Adorno, opublikowali „Dialektykę oświecenia”. Pod wpływem rewolucji zaprojektowanych przez rosyjskich komunistów oraz niemieckich narodowych socjalistów postanowili wprowadzić korektę do optymistycznego pomysłu Kanta.
Kant, jak wiadomo, uznał, że rozum ludzki oświeconego i oświeceniowego myśliciela jest w stanie przyświecać ludzkości w drodze ku lepszej przyszłości. Krytyczni filozofowie ze szkoły frankfurckiej ostrzegali zatem masy zwolenników oświeceniowego rozumu, by nie dały się uwieść syrenim śpiewom instrumentalnego rozumu, ale skwapliwie sprawdzały, czy na pewno coraz doskonalsze narzędzia jeszcze nam służą. Mówiąc słowami Witolda Gombrowicza – żeby sprawdzały, czy im mądrzej, tym mądrzej, czy może im mądrzej, tym głupiej.
Na pierwszy rzut oka wątpliwości można było rozwiać. Energia jądrowa pomaga wytwarzać prąd elektryczny oraz budować mocniejsze lodołamacze. Jednym ze skutków ubocznych sukcesu, jaki w prowadzeniu wojen oraz utrzymywaniu pokoju odniosła nauka, było liberalne samozadowolenie. Jürgen Habermas, były asystent Adorna, doszedł do wniosku, że wpływy rynkowej logiki zysku oraz państwowej logiki władzy można zrównoważyć światłą konwersacją na forum publicznym i z nieprzymuszonym udziałem wszystkich możliwych środowisk.
Ale nauka – jako zbiór instytucji reprezentujących rozum na arenie społecznych bojów o siły i środki na realizację zamiarów – nie jest wyłącznie niewinnym uczestnikiem konwersacji. W ramach postępu powoli zastąpiono władzę monarchów albo autorytet religii „dyktaturą ekspertów”. Demokratycznie wybrani politycy dobierają sobie ekspertów oraz zamawiają ekspertyzy – ot, choćby sondaże popularności wśród wyborców. Jak więc wybierać między politykami? Jak sprawdzać, którzy eksperci kłamią na zamówienie, a którzy nie?
Jest to trudne, ale możliwe. Na początku naszego stulecia wrakiem oświecenia zajęli się – częściowo pod wpływem inspiracji wspomnianych już założycieli frankfurckiego Instytutu Badań Społecznych – polscy socjologowie z Torunia. W doskonałej pracy „Samobójstwo oświecenia? Jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat” (wyd. Kasper, Kraków, 2015) Zybertowicz, Gurtowski, Tamborska, Trawiński oraz Waszewski stawiają dwie tezy.
Pierwsza jest taka, że po raz pierwszy społeczność naukowców stworzyła technologie informacyjno-komunikacyjne, które nie są prostymi protezami ułatwiającymi nam myślenie, ale nabierają dynamiki, którą trudno nam będzie w porę ujarzmić. Kiedy Google filtruje podawane nam skojarzenia linkowe, zamyka nas w gettach naszych profili. Selekcjonuje rzeczywistość, podsuwając nam to, na co, zdaniem wyszukiwarki, moglibyśmy mieć największą ochotę. Ale kto dał Google’owi prawo do dorabiania mi gęby profilu? Zdaniem toruńskich socjologów, jest to groźne, a więc do ostrzeżeń krytycznych frankfurtczyków przed państwem i rynkiem dorzucić należy ostrzeżenie przed złotym cielcem nauki. My sami, jako grupa zawodowych producentów najatrakcyjniej opakowanej wiedzy, powinniśmy: „wyhamować rozwój poznawczo-technologiczny – jeśli chcemy go lepiej poznać, zrozumieć co oznacza on dla kształtu cywilizacji współczesnej, dla kształtu człowieczeństwa” (s. 446).
To bardzo trudne zadanie, bo apel o zmniejszenie tempa testowania nowych technologii w imię demokratycznego współzarządzania też należy uzasadnić. Ocena przydatności nowych technologii dla realizacji naszych celów wymaga przymiarki do wartości. A z punktu widzenia wartości, jakie nam przyświecają, przymiarka taka ma sens, gdy o wartościach w ogóle da się dyskutować – czyli gdy się jej nie zagłusza filozoficzno-ideologicznymi legitymizacjami dyktatury ekspertów, jako „najlepszych i najmądrzejszych”.
Demokratycznie wybrani politycy dobierają sobie ekspertów oraz zamawiają ekspertyzy. Jak więc wybierać między politykami? Jak sprawdzać, którzy eksperci kłamią na zamówienie, a którzy nie? | Sławomir Magala
W warunkach polskich, zadanie dla inteligencji widzę w wyciągnięciu wniosku z oględzin wraku oświecenia. Porównajmy uczciwie poglądy „moherowych beretów” z poglądami miłośników ciepłej wody. Poglądy kibiców z poglądami lewicowców. Stwórzmy warunki codziennej rzeczowej dyskusji dziennikarzy Rydzyka z dziennikarzami Michnika. Demokracja wymaga rezygnacji z kultu ekspertów oraz demonizacji tych, których nasi eksperci z góry z rozmowy wyłączą. Pamiętajmy o tym, że różnica poglądów jest najważniejszym skarbem wolnej społeczności. Jak słusznie zauważył już Mark Twain, zawdzięczamy jej dwie największe zdobycze cywilizacji – demokrację oraz wyścigi konne.
Drugi postulat toruńskich socjologów dotyczy pytania o to, jakie wartości dostarczają nam najlepszego punktu oparcia w realizacji projektów społecznych mogących doprowadzić do stworzenia społeczności, w której będziemy się czuli lepiej. Lepiej niż w społeczności podzielonej na elity i masy pod każdym względem – ekonomicznie, politycznie oraz kulturalnie. Tu widzę tylko dwie ideologie godne dyskusji: chrześcijańską oraz lewicową. Ciekaw jestem, czy na dyskusję redaktorów „Frondy” z Janem Sową albo Andrzejem Szahajem zaprosi mnie najpierw TVP Info, TV Republika czy TVN?