Lutowa decyzja Unii Europejskiej o ograniczeniu sankcji wobec Białorusi była spodziewana i długo wyczekiwana. Mówiono o tym właściwie od półtora roku, a i pisano sporo – również na łamach „Putinady”. Aleksandr Łukaszenka stał się dla nas pożytecznym partnerem, już gdy nastąpiło pogorszenie stosunków UE–Rosja. Oczywiście proces oswajania „Baćki” trochę trwał, ale kiedyś musiał się zakończyć. I to właśnie się dzieje.
Jeszcze rok temu – gdy stało się „uprzednio niewyobrażalne” i do Mińska pojechali Angela Merkel z François Hollandem – przedstawiciele ich otoczenia podkreślali, że podróż ma charakter ekstraordynaryjny, związany tylko i wyłącznie z ukraińskim procesem pokojowym. Teraz jednak nadchodzi czas rozwoju stosunków bilateralnych z Mińskiem. I żadne preteksty nie są już potrzebne.
Jak w tej sytuacji może odnaleźć się Polska? W mińskim procesie pokojowym nie braliśmy udziału. Od największej z dyplomatycznych klęsk Radosława Sikorskiego, czyli jego próby dokonania „nowego otwarcia” z Białorusią (połączonej z upokorzeniem towarzyszącego mu ministra Guido Westerwellego) jesienią 2010 r., rząd PO nie sformułował żadnej koncepcji rozwoju stosunków polsko-białoruskich. Dla Radosława Sikorskiego Białoruś stała się potem niemalże tematem „tabu”, ale oddając sprawiedliwość poprzedniej ekipie, pole do kompromisu z Łukaszenką i tak było niewielkie, a w gruncie rzeczy ograniczone do współpracy w kwestiach kulturalnych (ta notabene rozwijała się nie najgorzej, również w ostatnich latach).
Myślący w kategoriach „globalnej gry” Radosław Sikorski, widząc w Łukaszence głównie poddanego Putinowi polityka, nie darzył przesadną estymą spraw białoruskich. To, co było do załatwienia – kwestie mniejszości polskiej na Białorusi, mały ruch graniczny, organizacja centrów wizowych, liczne problemy natury konsularnej, rozwój stosunków gospodarczych – padały w związku z tym ofiara „wielkiej polityki”.
W roku 2015, już w czasie rządów w MSZ Grzegorza Schetyny, wielu inicjatyw również nie można się doliczyć. Po zmianach na polskiej scenie politycznej jeszcze nie zdążyliśmy wysunąć się przesadnie przed szereg, ale może większe są szanse na spokojną realizację jakiejkolwiek agendy, bez konieczności permanentnego zwracania uwagi na „geopolitykę”, co zgubiło Radosława Sikorskiego.
Kilka tygodni temu sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych pozytywnie zaopiniowała nominację nowego polskiego ambasadora w Mińsku. Konrad Pawlik pracował w Kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a później w MSZ. W czasach poprzedniej ekipy i na początku urzędowania obecnej zajmował stanowisko podsekretarza stanu. Był jednym z najważniejszych merytorycznych urzędników w resorcie. Można go uznać za symbol pozytywnej kontynuacji w kierowniczych kręgach polskiej dyplomacji.
Nominacja dla byłego wiceministra to zazwyczaj wskazanie, że pewien kierunek w relacjach międzynarodowych jest ważny dla kraju nominującego. Tak było swego czasu z objęciem przez Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz stanowiska ambasadora w Moskwie. Białoruś powinna być kierunkiem ważnym dla każdej ekipy rządzącej Polską i dla każdego Polaka. Bez rozwiązania problemów narosłych w stosunkach polsko-białoruskich, nie będziemy państwem bezpiecznym. To od białoruskiej granicy jest do Warszawy najbliżej. To także tam mieszka jedna z najliczniejszych społeczności polskich na świecie. Ponadto to tam funkcjonuje ostatni taki rynek w Europie – miejsce stworzone dla polskich inicjatyw gospodarczych.
Otwarcie w stosunkach UE–Białoruś, musi być przez Polskę bezwarunkowo wykorzystane. Spodziewana w najbliższym czasie wizyta ministra Waszczykowskiego na Białorusi może się stać przyczynkiem nowego otwarcia. Czas pokaże, czy po niej przyjdzie pora na wizyty na wyższym szczeblu.
Warto również wokół tej sprawy zbudować narodowy konsensus – choć bez wątpienia opozycja wolałaby przy tej okazji zapomnieć o fatalnej wizycie Sikorskiego czy sukcesach Angeli Merkel. Ale może jednak się uda?