Naukowcy zaczynają potwierdzać to, co do czego służba zdrowia w krajach dotkniętych epidemią nie ma żadnych wątpliwości – zakażenie wirusem Zika u kobiet ciężarnych zwiększa znacznie ryzyko deformacji płodu i urodzenia dziecka z mikrocefalią, czyli małogłowiem.

Na 3 mln dzieci, które co roku rodzą się w Brazylii, średnio około 150 było dotkniętych małogłowiem. W zeszłym roku ich liczba wzrosła do ponad 4 tys. Oczywiście nie każde dziecko z matki zakażonej Zika rodzi się chore, lecz prawdopodobieństwo jest dość wysokie, choć trudno dokładnie sprecyzować jakie. Co gorsza, taką wadę u płodu z początku bardzo trudno wykryć, jest to możliwe dopiero w trzecim trymestrze ciąży, a przerwać ciążę najczęściej można (jeśli można) wyłącznie w pierwszym.

Unikajcie ciąży!

Wirus Zika rozprzestrzenia się w krajach Ameryki Łacińskiej. Do najbardziej dotkniętych należą: Brazylia, Kolumbia oraz wszystkie kraje Ameryki Centralnej i Karaibów. W Brazylii w 2015 r. odnotowano aż 1,5 mln zakażeń, a apogeum epidemii ma dopiero nadejść. W Kolumbii w styczniu br. ogłoszono, że zaledwie w ciągu tygodnia liczba zakażeń kobiet ciężarnych podwoiła się i wzrosła do 1911, a na początku lutego było ich już 3 tys. Eksperci z WHO szacują, że w tym roku dojdzie w sumie do aż 4 mln zakażeń.

W obliczu tak alarmującej sytuacji epidemiologicznej rządy dotkniętych krajów w regionie (Portoryko, Ekwadoru, Kolumbii, Dominikany, Jamajki, Hondurasu i Salwadoru) zaapelowały się do swoich obywatelek, aby odłożyły decyzję o zajściu w ciążę na późnej, gdy będzie już więcej wiadomo o wirusie. Rząd Salwadoru „poprosił” o to co najmniej do 2018 r.!

Ciąża decyzją kobiety?

Nie byłoby może w takim apelu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niemal wszystkie kraje w regionie mają bardzo restrykcyjne prawa antyaborcyjne i kobiety zarówno politycznie, jak i faktycznie prawa do swojego ciała nie mają.

Większość krajów latynoskich prawo do legalnej aborcji przyznaje tylko w sytuacji zagrożenia życia matki i gdy ciąża była wynikiem gwałtu. Czasami dochodzi do tego jeszcze ryzyko poważnej deformacji płodu stanowiące zagrożenie dla jego życia. Ale na przykład Salwador czy Dominikana zakazują przerywania ciąży w absolutnie każdej sytuacji. W Salwadorze kobiecie grozi za to nawet 40 lat więzienia! Refundacja środków antykoncepcyjnych czy edukacja seksualna również nie należą priorytetów tamtejszych rządów.

Więcej nawet! Cały region słynie z postawy „machismo” i jednych z najwyższych na świecie wskaźników przemocy wobec kobiet i przemocy seksualnej, a więc nietrudno zgadnąć, że znaczny odsetek wszystkich ciąż jest po prostu wynikiem wymuszonych relacji seksualnych. Ponad połowa wszystkich ciąż w Ameryce Łacińskiej to ciąże nieplanowane. Jak w takiej sytuacji można zakładać, że „ciąża jest decyzją kobiety” i jeśli tylko grzecznie ją poprosimy, to odłoży ją na kilka lat?!

Sytuacja jest więc absurdalna. Z jednej strony władze z pobudek czysto ideologicznych (i pod dyktatem Kościoła katolickiego) nie dają kobietom władzy nad własną płodnością i prawa do wyboru, czy i kiedy mieć dziecko. Z drugiej strony, z powodów czysto sanitarnych, każe się im ją kontrolować i wstrzymać z zajściem w ciążę nawet na kilka lat.

Cała sytuacja zupełnie słusznie zresztą zwróciła debatę publiczną w całym regionie na kwestię dostępności do legalnej aborcji i antykoncepcji oraz same władze do zrewidowania swoich restrykcyjnych praw antyaborcyjnych, zwłaszcza prawa do aborcji w sytuacji, gdy płód jest dotknięty poważną wadą. Ale jako że wadę płodu bardzo trudno wykryć przed trzecim trymestrem, zaś wirus jest najgroźniejszy dla płodu w pierwszym, gdy formuje się centralny układ nerwowy, aktywistki praw kobiet i prawa człowieka domagają się, by każda kobieta zakażona wirusem miała prawo zdecydować, czy ciążę zachować, czy przerwać.

To się jednak nie wszystkim podoba.

Życie darem bożym i kropka

W tak ważnej kwestii nie mogło zabraknąć głosu hierarchów Kościoła katolickiego. Brazylijscy biskupi oświadczyli, że obecny kryzys nie może być usprawiedliwieniem dla aborcji, bo to pokazuje kompletny brak szacunku dla daru życia. Z kolei peruwiański kardynał Juan Luis Cipriani porównał zwolenników liberalizacji praw aborcyjnych do Heroda, Rzeźnika Niewiniątek, i podkreślił, że obrona życia jest fundamentalną zasadą prawa naturalnego. Stosowanie antykoncepcji, jak wiadomo, również nie jest wskazane.

Biskupi wsparli się głosami rzeczników osób niepełnosprawnych. Czy mamy prawo odbierać prawo do życia osobom niepełnosprawnym, jakimi z pewnością będą dzieci urodzone z małogłowiem, tylko dlatego, że są niepełnosprawne?

Diagnoza mikrocefalii u płodu nie może równać się wyrokowi śmierci.

Prawo do życia? Czyjego i jakiego?

W obliczu sprzeciwu Kościoła, zbierającego wciąż nowe żniwo wirusa Zika oraz miotających się władz proszących kobiety o noszenie długich rękawów w celu ochrony przed komarami i odkładanie ciąży kolejny raz jesteśmy świadkami tej samej sytuacji.

Kościół katolicki i zdominowane przez konserwatywnych mężczyzn władze polityczne tylu krajów uparcie, niezłomnie i często wbrew zwykłemu miłosierdziu czy względom zdrowia publicznego, potępiają aborcję, ignorując dobro i życie ewentualnych matek takich dzieci. Nie chodzi przecież o to, aby usuwać każdą ciążę, w przypadku której płód obarczony jest jakąkolwiek wadą rozwojową, ani z góry zakładać, że żadna kobieta takiego dziecka nie chce urodzić. Chodzi o to, żeby kobieta miała prawo zdecydować, czy chce, czy nie.

Jest czymś głęboko niemoralnym, a wręcz okrutnym, zmuszanie kobiety do urodzenia dziecka z poważną wadą rozwojową i nakładanie na nią do końca życia obowiązku opieki nad takim dzieckiem, zwłaszcza przy braku wyraźnego wsparcia systemowego ze strony państwa. Pół biedy, kiedy dziecko jest małe, a matka młoda, prawdziwy problem zaczyna się, gdy dziecko dorasta, a matka starzeje się, traci siły, a na pomoc współmałżonka nie ma co liczyć.

Epidemia wirusa Zika po raz kolejny jaskrawo pokazuje, że prawa reprodukcyjne kobiet (dostęp do antykoncepcji, ale też legalnej aborcji oraz wspomaganie prokreacji) nie są kwestią ideologiczną czy religijną, ale zdrowia publicznego. Szkoda, że tylko w kryzysowych sytuacjach władze potrafią to przyznać. Jeszcze większa szkoda, że najczęściej na samej konstatacji – nie popartej żadnymi zmianami systemowymi – się kończy.

Mężczyzn o odłożenie decyzji o ojcostwie, niezapładnianie kobiet albo chociaż używanie prezerwatyw żaden rząd nie poprosił.