Prof. Ewa Łętowska często powtarza, że prawo to nie tylko litera, czyli nagi przepis prawny ustanowiony przez ustawodawcę, ale też standard, czyli faktyczna treść, jaką mu nadają, i sposób, w jaki go egzekwują organy publiczne w procesie stosowania prawa.
Często jednak, naiwnie wierząc w magiczną moc przepisów prawnych, o tym zapominamy. A tymczasem instytucje stosujące przepisy prawa – sądy, organy ścigania, administracja publiczna – mają faktycznie dużo większy wpływ na nasze życie codzienne niż ustawodawca. Mogą na przykład błędy ustawodawcy w procesie stosowania prawa korygować, aczkolwiek przy założeniu, że dysponują odpowiednią dyskrecją, a urzędnicy są kompetentni i wykazują się dobrą wolą. Ale mogą też przepis prawny, choćby najdoskonalszy, wypaczyć i zupełnie pozbawić sensu.
Cała koncepcja państwa prawa, demokracji konstytucyjnej i trójpodziału władz, polega na tym, by podmioty stosujące prawo działały w interesie publicznym i obywateli, a nie politycznym aktualnej władzy. A już tym bardziej władzy, która Konstytucji i jej standardów nie szanuje. Niestety w odniesieniu do wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania ostatnie przejawy „dobrej zmiany” budzą najwyższe zaniepokojenie.
Nowelizacja ustawy o policji, poszerzająca zakres działań operacyjnych wykonywanych przez tę służbę i w zasadzie wyłączająca je spod kontroli sądowej (kontrola jest ledwo następcza, wybiórcza i nieobligatoryjna) oraz ustawy o prokuraturze, chociaż wydają się mało znaczące w porównaniu z „wygaszeniem” Trybunału Konstytucyjnego, na życie przeciętnego obywatela mogą mieć nieporównanie większy wpływ.
Nowy/stary prokurator
4 marca weszła w życie nowelizacja ustawy o prokuraturze na nowo łącząca urząd Prokuratora Generalnego z Ministrem Sprawiedliwości. Przypomnijmy, urzędy te rozdzielono zaledwie w 2009 r. po traumatycznych doświadczeniach lat 2005–2007, kiedy ówczesny szef resortu, Zbigniew Ziobro, rażąco nadużywał władzy i upolitycznił prokuraturę, za co o mało nie został później postawiony przed Trybunałem Stanu. Dziś ten sam minister ponownie dostaje prokuraturę na własność.
Tymczasem celem rozdzielenia obu urzędów było odsunięcie prokuratury od bieżących gier politycznych i zapewnienie jej większej niezależności od rządu. I wydaje się, że w czasie 6-letniej kadencji pierwszego i ostatniego prokuratora generalnego, Andrzeja Seremeta, sytuacja rzeczywiście się poprawiła.
Seremetowi, wywodzącemu się ze środowiska sędziowskiego i mianowanemu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, politycznej dyspozycyjności nikt zarzucić nie mógł. Choć krytykowano go za to, że mógł zrobić więcej, niż robił w reformowaniu prokuratury, należy pamiętać, że w swoich działaniach spotykał się nieraz z oporem środowiska prokuratorskiego, ale i samego rządu. Nie zebrał też pochwał za pracę prokuratury przy konkretnych sprawach – katastrofy smoleńskiej, Amber Gold czy tzw. afery podsłuchowej.
Ale też, wbrew zachowawczej polityce poprzedniego gabinetu, skierował uwagę i podjął działania zmierzające do poprawienia skuteczności prokuratury w zakresie ścigania takich czynów jak przestępstwa z nienawiści, zgwałcenia czy przemoc w rodzinie, które wcześniej były traktowane przez prokuratorów (oczywiście nie wszystkich, ale chodzi o ogólne nastawienie instytucji) nie do końca poważnie.
Mimo głosów krytycznych wobec działań samego Seremeta, wszystkie liczące się środowiska, autorytety prawnicze oraz instytucje stojące na straży wolności i praw obywatelskich – Krajowa Rada Prokuratury, Krajowa Rada Sądownictwa, Naczelna Rada Adwokacka, Rzecznik Praw Obywatelskich – zgodnie i zdecydowanie sprzeciwiły się zapowiadanym zmianom. Ich głos został ostentacyjnie zlekceważony.
„Firma” traci prestiż
Jako że Konstytucja nie reguluje wprost miejsca prokuratury w systemie organów państwa oraz zważywszy na fakt, że przecież w latach 1989–2010 minister sprawiedliwości sprawował też funkcję prokuratora generalnego, samo ponowne połączenie tych dwóch urzędów problemem natury konstytucyjnej nie jest. Nie budzi też zastrzeżeń ogólny postulat, by minister sprawiedliwości miał jakiś wpływ na kształtowanie polityki kryminalnej i karnej. Diabeł tkwi w szczegółach.
Nowa ustawa daje dużo większą władzę prokuratorowi generalnemu – niebezpiecznie poszerza jego kompetencje nadzorcze nad prokuratorami oraz daje nieograniczoną możliwość bezpośredniej ingerencji w prowadzone postępowania. Osoba rozważna może z takiej władzy korzystać w sposób umiarkowany, ale osoba nierozważna, cyniczna, lekkomyślna lub „tylko” powodowana osobistymi urazami czy interesem politycznym, może bardzo łatwo jej nadużyć.
Prokurator Generalny ma teraz prawo ręcznie sterować każdym postępowaniem, w każdej chwili żądać udostępnienia akt sprawy, a następnie zawarte w niej informacje udostępniać dalej i karać dyscyplinarnie każdego prokuratora, który mu się sprzeciwi. Temu ostatniemu ma służyć stworzenie wydziału wewnętrznego w strukturach Prokuratury Krajowej. Zlikwidowana została Prokuratura Generalna i prokuratury apelacyjne, a na ich miejsce zostały powołane Prokuratura Krajowa i prokuratury regionalne, by móc dokonać niezbędnego czyszczenia kadr.
„Dobrej zmiany” przestraszyli się nawet sami prokuratorzy, profesja przywykła do otrzymywania poleceń z góry. Tuż przed wejściem w życie ustawy, w stan spoczynku odeszło dwustu prokuratorów. Inni przyznają z goryczą, że wszystkie te zmiany organizacyjne, kadrowe i na nowo wiążące ściśle prokuraturę z bieżącą polityką zamiast umacniać „firmę”, coraz bardziej ją osłabiają. Obniżają jej prestiż i zaufanie do niej, ale też odbierają komfort pracy zwykłym prokuratorom.
Prawo czy wola „Narodu”?
Artykuł 2. ustawy o prokuraturze stanowi, że zadaniem prokuratury jest ściganie przestępstw i stanie na straży praworządności. Sam Zbigniew Ziobro twierdzi, że „dobra zmiana” w tej instytucji ma mu pomóc lepiej nas (czyli Naród) przed przestępczością chronić, czyli jemu samemu z nią walczyć. Ale jaką przestępczością? Zamachami terrorystycznymi, przestępczością zorganizowaną i korupcją, Kajetanem P.? A może Borysem B. jego politycznym adwersarzem i poprzednikiem w fotelu ministra sprawiedliwości?
Jak na razie wiele wskazuje, że chodzi o ten drugi cel. Jedną z pierwszych decyzji prokuratora-ministra Ziobry było zawiadomienie prokuratury (czyli swoich podwładnych) o możliwości popełnienia przestępstwa przez Borysa B. Chodzi o rzekome działanie na szkodę państwa w postaci podpisania rozporządzenia podwyższającego minimalne stawki wynagrodzenia dla adwokatów i radców prawnych (pierwszy raz od 13 lat) na kilka dni przed wyborami.
Niewykluczone, że zarzuty prokuratorskie będzie miał też Andrzej R., oskarżony o „korupcję w wymiarze sprawiedliwości”, a dokładnie w Trybunale Konstytucyjnym. Wiceminister spraw wewnętrznych, Jarosław Zieliński, zapowiedział natomiast „prześwietlenie”, jak rekrutowani są członkowie KOD-u, w czym zapewne uzyska wsparcie ze strony prokuratora generalnego. Bo przecież na wszystko są paragrafy w Kodeksie Karnym. I na każdego.
Niestety, wiele wskazuje więc na to, że owa obrona praworządności zapisana w ustawie o prokuraturze będzie się odbywała w myśl znanych z przeszłości wzorców ze Wschodu, zgodnie z którymi prawo powinno odzwierciedlać wolę klasy panującej popartą siłą. Kiedyś był to proletariat, dziś „Naród” (czyli mniej niż 1/5 wszystkich uprawnionych do głosowania Polaków) reprezentowany przez sejmową większość, której nowy/stary prokurator-minister jest emanacją.