Zofia Rydet lubiłaby zaglądać na bytomską giełdę staroci. Kołowrotek, zbielała od deszczu ławka, poniemieckie pojemniki na mąkę, cukier i makaron. Ludowe chusty, wieszak z kapeluszem zapomnianym na kilkadziesiąt lat. PRL-owskie tabliczki: „Rozbieralnia ryb”, „Smażenie pączków”. Naczynia obtłuczone albo zupełnie dobre, które wystarczy przetrzeć, aby odsłoniły swoją formę i wdzięk. Albumy nut, plastikowe zabawki – warstwy życia, odłamki minionego czasu. „Można pokazać piękno przedmiotu, obok którego przechodzimy obojętnie – opowiadała Rydet – ale jestem przeciwna tworzeniu błahych obrazków, stosowaniu wyszukanych technik dla przykrycia pustki”.
Zofia Rydet urodziła się w 1911 r. w Stanisławowie. Posłano ją do szkoły gospodarstwa wiejskiego, choć marzyła o krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Już w latach 30. towarzyszyła bratu Tadeuszowi w reporterskich wędrówkach po Kresach. Dokumentowali wschodnią „egzotykę”: walące się chałupy, huculskie dzieci, wszystko w sentymentalno-romantycznej konwencji. Do fotografii wróciła dopiero w latach 50. na Śląsku. Prowadziła w Bytomiu sklep papierniczy, sprzedawała w nim również kolaże i ręcznie robione pocztówki. W przedpokoju swojego gliwickiego mieszkania miała ciemnię: dwie wanny bez bieżącej wody. „Zosia była uparta. Pracowała tam rano, pracowała w nocy” – wspominał zaprzyjaźniony z nią Jerzy Lewczyński. Zaczęła fotografować seriami.
„Czas przemijania” to zbiorowy portret starości. Rydet nie pokazuje jednak babuleniek jak z dziecięcych ilustracji. Nie epatuje też chorobą i cierpieniem, na pierwszym planie często umieszcza ręce – gospodarskie, spracowane, podobnie jak twarz naznaczone bruzdami życia. Z kolei „Mały człowiek” (1952–1963) to galeria dziecięcych portretów, ale nie takich, jakie eksponują dumni rodzice. Zaciekawione spojrzenie, palec w buzi, szeroki uśmiech, który odsłania miejsca po mlecznych zębach. Dziewczęce mizdrzenie się i ambicja, ślady determinacji w zaciśniętych ustach chłopców. Siła obserwacji, refleks uchwyconej chwili – ujęcie chłopczyka niosącego dwa okrągłe bochny chleba można porównać ze słynnym zdjęciem chłopca z bagietką Henriego Cartiera-Bressona.
Fotografia intensywna
Fotografować zaczęła szybko, nieomal kompulsywnie, łakomie. „Robiłam chałupy z zewnątrz, a chciałam robić je w środku” – wspominała początki swojego projektu. „Początkowo myślałam, że człowiek nie będzie taki ważny, że on będzie sobie tylko siedział z boku”. Chałupy drewniane, rozpadające się, z wietrzącymi się piernatami. Z wywieszonym praniem albo kwitnącą grządką. Z gospodarzem w rozchełstanej koszuli, o kulach, który wyszedł zaniepokojony zamieszaniem. Tu nie chodzi o piękno, ale o pamięć. O ocalenie. Ogromny krzyż w fasadzie z rozbitymi oknami. Kolorowa mozaika. Kształty dachów, drzewa na podwórzu. Albo gołe zimowe gałęzie. Dlatego wracała w te same miejsca wielokrotnie – aby zarejestrować zmiany.
Zofia Rydet fotografowała jak obsesyjny zbieracz gnany nienasyconym pożądaniem. | Anna Arno
Zofia Rydet fotografowała jak obsesyjny zbieracz gnany nienasyconym pożądaniem. Kiedy jej najważniejszy projekt przybrał wyrazisty kształt, miała już 67 lat. Pracowała w pośpiechu, w obawie, że przeszkodzi jej starość. „Nie nudziłam się nigdy, ale im bardziej zbliżam się do śmierci sama, tym bardziej chciałabym ją pokonać, fotografując bez przerwy” – mówiła w 1990 r. „Chciałabym ocalić i móc zatrzymać tyle ciekawych momentów, tyle twarzy… Dzień, w którym nie fotografuję, uważam za stracony…”. Zmarła w 1997 r. Pozostawiła po sobie ponad 20 tys. fotografii. Projekt zainicjowany przez Fundację Sztuk Wizualnych ma na celu uporządkowanie i udostępnienie monumentalnego dzieła artystki.
Pod makatką
W przedsięwzięciu Zofii Rydet od początku imponuje rozmach. Łakomstwo na rzeczywistość: często zapyziałą, odrapaną, chylącą się ku upadkowi. Zaczęła fotografować ludzi we wnętrzach, w ich naturalnym otoczeniu. Podobnie jak niegdyś z bratem, jeździła po prowincji, ale nie szukała pocztówkowych widoczków. Chustka, laska, stary kredens. Spuchnięte nogi, pomarszczone twarze. Gospodarze na zasłanej kocem wersalce, pod galerią świętych obrazów. Pod makatką albo wyretuszowaną ślubną fotografią. Rydet pragnie sfotografować wszystko, ale przecież nie usatysfakcjonowałby jej zarejestrowany mimowolnie obraz z ulicznej kamery. Chciałaby zapukać do każdej chałupy, przyłapać cudzy los: trzask migawki, mgnienie oka, błysk uważnego spojrzenia.
Każdy szczegół otwiera kolejne furtki, możliwość dygresji. Stopniowo „Zapis…” rozgałęzia się na podrozdziały – zdjęcia ułożone są wedle regionów kraju, ale także wedle motywów: lustro, bibeloty, obraz sakralny, papież. Często nie wystarczało jej czasu na porządkowanie materiału. Podrozdział: telewizor. Na ekranie czołgi, głodujący ludzie. Dookoła firanki, tapety w paski, Chrystus miłosierny z wizji świętej Faustyny. I właściciele całego tego kramu: zakłopotani, dumni, zawstydzeni i wyróżnieni. Pukała do nieznajomych, a gdy zabrakło jej argumentów, mówiła, że przygotowuje album dla Ojca Świętego. Zdjęcia wnętrz z wizerunkami Jana Pawła II zebrała w albumie „Obecność” z przedmową Józefy Hennelowej. Plakat z papieżem w mieszkaniu-bibliotece Anny i Jerzego Turowiczów. Papież w oknach przystrojonych na Boże Ciało. W witrynie sklepu z czapkami. Kicz, święty obrazek – zwykle towarzyszy mu Matka Boska Częstochowska ze szramą na policzku. Obrazy tak znajome, że nawet ich nie rejestrujemy. Kto nie wywieszał w oknie plakatu z „Osservatore Romano”? Kto nie pamięta wnętrza z makatką i porożem? Pamiętamy takie wnętrza, tak było u babci albo na wsi, gdzie się spędzało wakacje. Stopniowo podbijane przez nowoczesność i oswajane. Telewizor z grzywką. Plakat „Roxette” w pokoju wnuczki, tam, gdzie dawniej wisiała Matka Boska. Ale komu przyszłoby do głowy pisanie historii domowych przedmiotów? Dzbanuszki na telewizorze, maskotki na lodówce. Tanie oleodruki, masowo produkowane figurki tworzą domową kapliczkę, ołtarz larów i penatów. Wszystko znajome, choć jakoś żenujące – nie każdy chce się przyznawać, że jest ze wsi, a jego wyobraźnię kształtowały tanie reprodukcje Rafaela, kilim na ścianie i plastikowe kwiaty oraz Jezus z krwawiącym sercem, w cierniowej koronie.
Obecność fantomów
Wizualny apetyt Rydet nie miał granic – głód rzeczywistości, który prowokował do przetworzenia, wciąż znajdował pożywkę. „Świat uczuć i wyobraźni” (1975–1979) to cykl niepokojących, poetyckich kolaży, gdzie ludzkie postaci, albo tylko ich fantomy, zostają wkomponowane w pejzaż i tworzą niepokojące metafory. W „Nieskończoności dalekich dróg” (1980) Rydet ociera się o abstrakcję – oto dziury, spękany asfalt, linie ciągłe i przerywane, niby oczywiste metafory losu, wypowiedziane jednak najkrócej, nie wymagają dopowiedzenia.
Siła projektu fotografki często opiera się na powtórzeniu: skorodowane znaki drogowe, krzyże na każdym rozstaju wzmacniają siłę wypowiedzi, czynią to jednak nienachalne, nie narzucają znaczenia. Metoda Rydet przypomina poniekąd kompulsywne pstrykanie współczesnego turysty, ale to mylne wrażenie. Artystka nie rejestrowała „wszystkiego” w iluzji, że rzeczywistość można odtworzyć w skali 1:1. Po prostu bystrzej wychwytywała to, co może się okazać ciekawe. „To jest to, co zostanie” – mówiła o „Zapisie socjologicznym”. Na zdjęciach z cyklu „Epitafium” pokazała mieszkanie nieżyjących już państwa Biedaczków, których fotografowała wiele lat wcześniej. Monidło – wyretuszowany, amatorski obraz wykonany na podstawie ślubnej fotografii. Młodzi wyglądają na nim jak umarli, za życia przygotowani do grobu. Teraz ich owalna podobizna, pośród należących do nich przedmiotów: dzbanków, kieliszków, kilimów, zaświadcza o istnieniu. To jest to, co zostanie. Drobiazgi, bibeloty, fotografie. Zapis istnienia. W cyklu „Ślady” Rydet zestawiła własne fotografie: te z dzieciństwa, pozowane, autoportrety. Tłoczące się na półce, minione, martwe, przypominają jej obecność.
Zofia Rydet, „Zapis socjologiczny”, opracowanie i digitalizacja – projekt zainicjowany przez Fundację Sztuk Wizualnych przy współpracy z Fundacją im. Zofii Rydet, Muzeum w Gliwicach oraz Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Wydarzenie:
„Zofia Rydet”, wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, do 10 stycznia 2016 r.