Spór wokół zamknięcia Le Madame był bardzo głośny. Szeroko pisały o nim wtedy stołeczne gazety, a nawet ogólnopolskie media. Od tamtego czasu żadne inne miejsce w Warszawie nie zamykało się z równie wielkim przytupem. Na protest załapał się nawet… John Malkovich, który wyraził swoje wsparcie dla obrońców klubu.
Warszawa z czasów, gdy zamykano Le Madame, była trochę innym miastem niż ta dzisiejsza. Brakowało w niej ładnych miejskich placów, na których można byłoby usiąść, jeżdżenie rowerem zdawało się samobójstwem, a wzorem kawiarni były sieciówki. To właśnie w tamtej rzeczywistości miejskiej pojawiły się miejsca promujące nieco inny model spędzania wolnego czasu – klubokawiarnie. Le Madame samo w sobie było być może bardziej klubem niż klubokawiarnią, ale model jego funkcjonowania zainspirował wiele późniejszych lokali, które proponowały nie tylko alkohol i jedzenie, lecz również pokaźną ofertę kulturalną, nie wykluczając możliwości zaangażowania politycznego.
To właśnie w takich miejscach dojrzewały organizacje, które później przybrały kształt ruchów miejskich. Na organizowane tam dyskusje byli zapraszani urzędnicy Ratusza, co dla niektórych osób było pierwszą okazją do spotkania osób administrujących przestrzenią Warszawy i do rozmowy między zaangażowanymi mieszkańcami a władzą. Repertuar wydarzeń był zresztą dużo szerszy – koncerty, wystawy, spotkania z artystami – wszystko to sprawiło, że klubokawiarnie szybko stały się bardzo modne.
Moda ta z kolei spowodowała, że niemal każdy nowy lokal przyjmował formę takiej przestrzeni, a wydarzenia kulturalne uznawał za integralną część działalności. Z czasem liczba wydarzeń wzrosła w takim tempie, a konkurencja stała się tak ostra, że… idea upadła. Klubokawiarnie w Warszawie miały się świetnie, gdy było ich niewiele. Przyciągały wówczas więcej osób, dawały możliwość budowania i łączenia pewnych środowisk – do dziś zresztą trwa wiele przyjaźni i nieprzyjaźni, które miały swój początek w tych miejscach. W pewnym momencie – kiedy klubokawiarnie zaczęły pojawiać się także poza ścisłym centrum miasta – myślano nawet, że staną się w Warszawie dzielnicowymi ośrodkami aktywności obywatelskiej. Ten model chyba się jednak nie sprawdził. Warszawa wciąż woli spędzać wolny czas w Śródmieściu, a na dzielnicowych osiedlach woli spokój i przestrzeń wolną od imprez.
Niewątpliwym dziedzictwem warszawskich klubokawiarni jest wsparcie udzielone miejskim ruchom społecznym w początkowej fazie ich aktywności. Dziś, gdy dyskusja polityczna wyszła już z tych lokali i przeniosła się na łamy gazet lub rad dzielnic, można powiedzieć, że klubokawiarnie spełniły swoją rolę w rozwoju miasta. Losy kilku klubokawiarni oraz ich ostateczne zamknięcie pokazały jednak, jak trudno jest funkcjonować w formie „kawiarni na rogu”, w symbiozie z najbliższymi sąsiadami. Powracająca co roku debata o ciszy nocnej pokazała, że nie dla wszystkich są to miejsca równie ważne.
Klubokawiarnie przyczyniły się do wytworzenia w Warszawie nowych typów lokali i rozpropagowania mody na spędzanie wolnego czasu w mieście. Stworzyły model miejsca, które obecnie jest raczej okresowym, montowanym nad Wisłą pawilonem niż całoroczną kawiarnią, gdzie oprócz sprzedawania piwa, co weekend organizuje się koncerty, a czasem pokazy filmowe i od czasu do czasu jakąś debatę. Coś, co dziś wydaje nam się oczywistością – przekonanie, że nie trzeba wyjeżdżać z Warszawy na ciepły weekend, a można spędzić go równie przyjemnie w granicach miasta, jest właśnie dziełem tych miejsc. I to po nich z pewnością zostanie.