Semana Santa, czyli Wielki Tydzień, jest niezmiennie jednym z największych świąt w Hiszpanii. Co roku miliony ludzi uczestniczą w barokowych procesjach organizowanych przez cofradias, czyli bractwa. Ludzie ciągną ulicami wszystkich hiszpańskich miast, adorując gigantyczne figury maryjne lub przedstawiające sceny Drogi Krzyżowej. Tysiące Hiszpanów przebiera się za pątników, zakładając stroje z charakterystycznymi szpiczastymi kapturami – dla osoby nieobeznanej przypominające członków Ku Klux Klanu – i teatralnie opłakują męczeństwo Chrystusa.

Na pierwszy rzut oka dla turysty z zagranicy Semana Santa może być dowodem na to, jak głęboko katolickim krajem jest Hiszpania. Prawda jednak wygląda trochę inaczej.

Hiszpanie – católicos no practicantes

Chociaż Semana Santa robi niezwykłe wrażenie masowością uczestnictwa, w rzeczywistości dla przytłaczającej większości Hiszpanów jest to pusta tradycja pozbawiona już głębszej treści religijnej czy duchowej. Poza tym, Semana Santa odbywa się raz w roku, natomiast przez pozostałe 51 tygodni Hiszpanie gorliwymi katolikami raczej nie są. Wszystkie dostępne dane i badania społeczne, w tym oficjalne statystyki Kościoła hiszpańskiego, pokazują słabe, i z każdym rokiem malejące, przywiązanie Hiszpanów do instytucji i nauczania Kościoła.

Według danych CIS (Centro de Investigaciones Sociologicas), hiszpańskiego odpowiednika CBOS-u, w 2013 r. 74 proc. Hiszpanów deklarowało się jako katolicy. To jeszcze nie jest źle. Jednakże spośród nich aż 64,7 proc. to katolicy, którzy nigdy lub prawie nigdy nie chodzą do kościoła. Zaledwie 12,1 proc. uczęszcza do niego regularnie, a ledwie 1 proc. częściej niż raz w tygodniu. Razem, zaledwie 13,9 proc. katolików, czyli 10 proc. wszystkich Hiszpanów, chodzi regularnie do kościoła. Dla porównania w Polsce do kościoła regularnie chodzi 39,1 proc. wiernych, aczkolwiek i u nas tendencja jest zniżkowa.

Jeśli jednak spojrzeć na preferencje światopoglądowe Hiszpanów i ich wybory życiowe, okazuje się, że nawet ci, którzy deklarują się jako katolicy, z dużą rezerwą podchodzą do nauczania Kościoła w newralgicznych dla hierarchii kościelnej sprawach. W 2012 r. zaledwie 36 proc. wszystkich zawartych małżeństw odbyło się w obrządku katolickim, reszta, czyli ponad 63 proc., wybrała małżeństwo cywilne. W 2005 r., gdy rząd Zapatero wprowadzał małżeństwa dla gejów, 56 proc. Hiszpanów była za, 21 proc. było przeciw, a 11 nie zgadzało się, żeby związek taki nosił nazwę małżeństwa. Po 10 latach, w 2015 r. 68 proc. Hiszpanów akceptowało i związki jednopłciowe, i określenie „małżeństwo”. Progresywne ustawodawstwo w sprawach obyczajowych sprzyja rosnącej akceptacji społecznej dla regulowanych kwestii.

Podobnie w sprawie aborcji, gdy w 2013 r. prawicowy rząd Mariano Rajoya zapowiedział zaostrzenie prawa aborcyjnego, aż 85 proc. społeczeństwa opowiedziało się przeciwko. I to właśnie sprzeciw społeczny i obawa, że rządząca partia sprowadzi na siebie niechęć nawet swoich zwolenników, skłoniły rząd do zaniechania zmian.

Wszystkie więc znaki na hiszpańskim niebie i ziemi pokazują jasno, że w krótkim czasie tamtejszy Kościół katolicki utracił rząd dusz. Jego udział w życiu publicznym i wpływ na debatę publiczną jest raczej niewielki. A oficjalne poglądy nie stanowią już ważnego punktu odniesienia dla opinii publicznej.

Nacionalcatolicismo i grzechy przeszłości

Nie zawsze jednak tak było. Hiszpański Kościół pomimo utraty dużej części władzy symbolicznej, jaką dzierżył od stuleci, oraz wpływu na aktualną politykę (w kwestiach obyczajowych, chciałoby się doprecyzować) wciąż jest instytucją potężną i korzystającą z ogromnych przywilejów publicznych.

Podobnie jak dla Polaków, wiara katolicka była od zawsze silnym składnikiem hiszpańskiej tożsamości kolektywnej, którą kształtowały walki z Maurami, powstanie kontrreformacji w XVI w., opór przeciwko bezbożnikowi Napoleonowi czy nawracanie (kolonizowanie i eksploatowanie) Ameryki. W XX stuleciu Kościół również odegrał ogromną rolę. W 1936 r. poparł zamach stanu generała Franco przeciwko demokratycznie wybranym władzom II Republiki i przez cały okres dyktatury frankistowskiej był jednym z jej politycznych i ideologicznych filarów.

W sferze społecznej nacional catolicismo i rządy Falangi usankcjonowały prawnie i instytucjonalnie tradycjonalistyczną naukę Kościoła, która w dużym stopniu sprowadziła się do odebrania kobietom podmiotowości prawnej i praw przyznanych w czasie II Republiki, prób zahamowania postępu społecznego i przywrócenia feudalnych stosunków społecznych. Zakazano rozwodów, skryminalizowano cudzołóstwo oraz przerywanie ciąży, usankcjonowano prawnie w kodeksie cywilnym posłuszeństwo żony wobec męża (który miał prawo ją „karcić”), zaś kobiety bez zgody męskiego opiekuna, czyli ojca lub męża, nie mogły nawet… podjąć pracy.

Może zadziwiać łatwość, z jaką Kościół po śmierci generała Franco i podczas Transición zaakceptował demokratyczne zmiany, w tym uchwalenie nowej konstytucji w 1978 r., która ustanawiała państwo świeckie i zasadę równości wobec prawa, a w praktyce odbierała mu ideologiczny monopol w sferze publicznej.

Dusze odeszły, przywileje zostały

Kościół jednak nie oddał swojej pozycji tanio. Zgoda na demokratyczne reformy została okupiona przyznaniem mu ogromnych przywilejów publicznych – od przywilejów podatkowych i wsparcia z budżetu państwa po religię w szkołach i na świadectwach, subwencje dla szkół katolickich oraz krzyże w urzędach i szkołach. Kościół zrezygnował z części władzy na rzecz zagwarantowania sobie nienaruszalności majątku i podtrzymania dostępu do publicznych pieniędzy.

Taki stan utrzymuje się w zasadzie po dziś dzień, chociaż władza symboliczna Kościoła przez ostatnie 38 lat topniała niczym lód na Antarktyce. Współcześnie wpływ tej instytucji na politykę młodym Hiszpanom kojarzy się głównie z opresją zamierzchłych czasów autorytaryzmu, do których nikt nie chce wracać. Jako projekt ideologiczny w kwestiach społecznych nauka Kościoła także znajduje się w odwrocie, czego najlepszym wskaźnikiem wydaje się właśnie progresywne ustawodawstwo w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet czy równouprawnienia osób LGBT, które faktycznie cieszy się dużym poparciem społecznym.

Coraz więcej słychać też głosów, by te uzyskane w 1978 r. przywileje renegocjować. Poza tym, że można dokonać odpisu podatkowego na Kościół, ten jest również zwolniony z podatku od nieruchomości, zaś gros jego duszpasterzy dostaje publiczne pensje jako katecheci i kapelani w armii, służbie zdrowia czy więzieniach. Podatek VAT Kościół płaci dopiero od 2007 r. W sumie wyliczono, że nawet w czasach kryzysu, drastycznych cięć budżetowych, rosnącego bezrobocia i prekaryzacji zatrudnienia otrzymywał od budżetu państwa „w prezencie” 11 mld euro rocznie.

Hiszpania – Polska à rebours?

Obserwacja przemian pozycji Kościoła w Hiszpanii nasuwa porównanie z Polską. Nad Wisłą jednak sytuacja wydaje się dokładnie odwrotna. Nasz reżym autorytarny był wrogo nastawiony do religii, zaś polski Kościół stał się w oczach wielu Polaków jedyną instytucją, która opierała się komunistom. Odzyskanie wolności i powrót demokracji wedle oficjalnej narracji pociągnął za sobą należyte przywrócenie uprzywilejowanej pozycji Kościoła w sferze publicznej. Był też wyrazem wdzięczności za pomoc w obaleniu komunizmu i dowodem miłości do Papieża Polaka.

Od 1989 r. polski Kościół systematycznie otrzymywał także od polityków w prezencie, z wdzięczności za poparcie wygłoszone z ambon lub ze strachu przed potępieniem, kolejne kawałki władzy – religię w szkołach i na świadectwach, komisje majątkowe i subwencje publiczne. Polscy hierarchowie kościelni jawnie angażują się w spory polityczne, udzielają wyraźnego poparcia określonym partiom i domagają się konkretnych decyzji politycznych, czego dowodem ostatni komunikat Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w sprawie zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej.

Czy jednak również polski Kościół – tak jak w Hiszpanii – czeka przesilenie, odwrócenie się społeczeństwa i zwrot ku bardziej świeckiej wizji państwa? Wyrażenie takiej nadziei w aktualnej sytuacji zakrawa niestety na przesadny optymizm.

To prawda, tendencje sekularyzacyjne są widoczne również w Polsce. Choć wciąż wielu Polaków chodzi do kościoła, liczba ta wyraźnie spada. Przez ostatnich 10 lat ubyło ich aż 2 mln. Ale politycy – zarówno na szczeblu lokalnym, jak i centralnym – nadal są zapatrzeni w Kościół. A władza symboliczna, jak pisał francuski socjolog Pierre Bourdieu, jest sprawowana jedynie przy współpracy tych, którzy jej podlegają, i nie załamie się tak długo, jak my sami w nią wierzymy i postrzegamy jako coś naturalnego.

* Ikona wpisu: fot. Michal Osmenda [CC BY 2.0], Źródło: Wikimedia Commons