Fatima Al Qadiri tworzy dzieła konceptualne, w których swoje muzyczne uniwersum zaprzęga do opowiedzenia konkretnej historii. Zaczynała skromnie, bowiem jej pierwsze wydawnictwo pod własnym nazwiskiem (wcześniej stworzyła jedną EP pod pseudonimem Ayshay) spiął koncept autorskich ćwiczeń w różnych gatunkach muzycznych. Potem było tylko ciekawiej. Następna „Desert Strike EP” zderzała jej osobiste doświadczenia I wojny w Zatoce Perskiej z tymi przetworzonymi przez media i grę komputerową inspirowaną tym konfliktem. Długogrający debiut „Asiatisch” dyskutował z kolei z zachodnimi wyobrażeniami Chin, pokazując ich postępujące oderwanie od jakiegokolwiek rzeczywistego fundamentu. Swój drugi album „Brute” sama Al Qadiri każe zaliczać do tradycji muzyki protestu. Wprost przyznaje, że wykłada kawę na ławę bez wikłania się w subtelności. Nic więc dziwnego, że to najsłabsze dzieło w jej dorobku.

Niebezpieczeństwa prostoty I: muzyczne

Wydawać by się mogło, że muzycznie album stoi na wysokim poziomie. Części pomysłów Al Qadiri nie powstydziłby się wszak Aphex Twin z czasów „Selected Ambient Works”. Są genialne w swej prostocie, kilkoma dźwiękami budują nieziemski nastrój. Artystka na „Brute” prezentuje to, w czym jest najlepsza. Zestawia czasem niepokojące, czasem olśniewające chóry z niesamowitymi, zimnymi melodiami, niekiedy wykańczając dźwiękowy pejzaż liniami basu i grime’ową rytmiką.

Rytmu i basu jest jednak na tym albumie wyraźnie mniej niż na poprzednich wydawnictwach. Ewolucja stylu Al Qadiri stale postępuje od inspiracji grime’em w kierunku ambientu. Jest to jednak rozwój pozorny, sprowadzający się do ograniczania bardziej tanecznych partii. Zmiany są kosmetyczne, a większość najnowszych utworów świetnie wpasowałaby się w wydawnictwa sprzed 4–5. Al Qadiri drepcze w miejscu.

Prawdopodobnie artystka jest ofiarą własnego sukcesu. Znalazła swój styl zadziwiająco wcześnie, bo już na pierwszym wydawnictwie pod prawdziwym nazwiskiem. Od wtedy wszystko, czego się dotknie, nosi jej piętno. By się o tym przekonać, wystarczy posłuchać jej interpretacji amerykańskiego hymnu. „Brute” pokazuje, że Al Qadiri poza wypracowaną kilka lat temu formułę wyjść nie potrafi. Co więcej, określiła ją tak dokładnie, że nie dała sobie możliwości rozwoju. Z biegiem czasu styl, który był minimalistyczny już na wyjściu, pozbawia kolejnych elementów. Uchodzi jej to na sucho, gdy znajduje wyrazisty pomysł na odartą z ozdobników partię syntezatorów. Prostota wymaga jednak wyczucia, którego Al Qadiri czasem brakuje. Tworzy wtedy coś na kształt undergroundowego „Wlazł kotek na płotek”. Nie tylko więc dusi się we własnym stylu, ale i zaczyna brakować jej pomysłów.

Niebezpieczeństwa prostoty II: ideologiczne

Jak wszystkie wydawnictwa Al Qadiri, „Brute” spaja koncept. Tym razem jest on stricte polityczny. Artystka uważa, że prawo do protestu w demokracjach Zachodu jest ograniczane. Za swój cel obrała więc przypominanie słuchaczom o jego istotności i zagrożeniu. Niestety sposób, w jaki stara się to osiągnąć, tylko bardziej ten album pogrąża.

Jak Al Qadiri przerobiła swoją muzykę na protest-songi? Dokleiła 3–4 sample zgrane z programów telewizyjnych dotyczących demonstracji i policji do utworów, które bez nich niczym nie różnią się od tych sprzed kilku lat. Nawet otwierającego album nagrania użycia LRAD (Long Range Acoustic Device – urządzenie emitujące nieprzyjemny, na dłuższą metę szkodliwy dźwięk, w USA zastępujące coraz częściej armatki wodne) przeciwko demonstrantom nie zarejestrowała sama, lecz znalazła na YouTube. Do tego wystarczy zamówić politycznie zaangażowaną okładkę, nadać utworom jednoznaczne tytuły („Godzina policyjna”, „Ciosy”, „Władza”) i voilà! Oto przed nami dzieło politycznie zaangażowane, którego stworzenie nie wymagało specjalnego wysiłku.

Determinujące interpretację całego albumu sample dotyczą rozpędzenia protestów Occupy Wall Street, zamieszek w Ferguson i nadużyć policyjnych uprawnień. Czy można je wszystkie sprowadzić do wspólnego mianownika? Czy są na tyle jednoznaczne, że da się je opisać krótkim samplem? Czy służby porządkowe są zawsze głównym winowajcą? Czy we wszystkich zachodnich demokracjach sprawy przedstawiają się tak jak w Stanach Zjednoczonych? Al Qadiri bardzo chce, by tak było. Pragnie, by rzeczywistość była tak prosta, jak ją przedstawia – z wyraźnym podziałem na dobrych demonstrantów i złych policjantów. Myślenie życzeniowe nie tworzy jednak rzeczywistości na swoje podobieństwo.

Nie sposób za pomocą tak skąpych środków opisać zagrożeń współczesnej demokracji. Dlatego w miejsce rzetelności i refleksyjności Al Qadiri proponuje wygodny mit. Z ulgą przedstawia proste wytłumaczenie złożonych procesów. Dlaczego zastanawiać się nad malejącym zaangażowaniem w sprawy publiczne, podskórnym rasizmem, nierównościami dochodowymi, militaryzacją policji? Mityczni Oni są po prostu „pijani władzą”, jak przekonuje głos byłej policjantki w zamykającym „Power”. Gdyby policja nie nadużywała uprawnień, trzeba by ją sprowokować.

W rezultacie polityczność „Brute” brzmi podejrzanie naiwnie. Konceptualnie ten album to krok wstecz względem debiutu. Jeszcze dwa lata temu Al Qadiri grała schematami, teraz je bezrefleksyjnie powiela i nachalnie wbija słuchaczom do głowy ustaloną z góry tezę. Trudno ją jednak traktować poważnie.

Z waszych połączonych mocy…

Tak ważne dla Al Qadiri przesłanie polityczne jest na dodatek niespójne z warstwą muzyczną. Poza otwierającym „Endzone”, gdzie autorski podkład harmonijnie z dźwiękiem LRAD-u tworzy atmosferę osaczenia, koncept jest doklejony do muzyki na siłę. Najlepszym przykładem jest „Aftermath”, który, jak sugeruje tytuł, ma oddawać atmosferę po ulicznych starciach. Tymczasem ten kompletnie odrealniony utwór wzbudza z pewnością sporo grozy, ale raczej przed boskim dies irae niż policyjną pałką. Przyziemna sugestia zakłóca tylko odbiór muzyki.

Al Qadiri najlepiej bowiem sprawdza się w zupełnie innym niż polityczny rejestrze. W swoich najlepszych utworach jak nikt inny potrafi przekazać grozę i oczarowanie tajemnicą egzystencji. Czasem udaje jej się nawet udowodnić, że da się do tej grozy tańczyć. Tymczasem na najnowszym albumie sama deprecjonuje swój nieziemski styl, doklejając doń przyziemną otoczkę.

Albumu nie ratuje przyjemność obcowania z częścią utworów. Na „Brute” wartościowa forma przez stagnację i naiwne politykowanie osuwa się w banał. Tym smutniej płyta ta wypada na tle poprzednich. „Desert Strike EP” było świadectwem prób pogodzenia prawdziwej wojennej traumy z jej zamienionym w rozrywkę massmedialnym obrazem. Było więc na pewno najbardziej intymnym wydawnictwem Al Qadiri. Na „Asiatisch”, grając dźwiękowymi stereotypami Wschodu, zaprezentowała muzykę świeżą i niepokojącą. Zadawała wtedy pytania, zmuszała do intelektualnego wysiłku. Teraz daje odpowiedzi. Chcąc w nas wzbudzić sprawiedliwy gniew, w najlepszym wypadku intelektualnie usypia, w najgorszym – irytuje. Poprzednie dokonania, choć niepozbawione wad, kazały wiązać duże nadzieje z jej rozwojem artystycznym. „Brute” jest natomiast dziełem wciąż młodej artystki rozmieniającej talent na drobne.

 

Album:

Fatima Al Qadiri, „Brute”, Hyperdub, 2016.

Słysząc 380 okładka