Na Krakowskim Przedmieściu musi powstać pomnik, twierdzą liderzy rządzącej partii. A skoro Stołeczny Konserwator Zabytków się na to nie zgadza, trzeba mu odebrać kontrolę nad całym Traktem Królewskim i przekazać wojewódzkiemu konserwatorowi, który nie będzie miał niepotrzebnych skrupułów. Jeżeli nie odda po dobroci, zawsze można go przymusić do tego nową ustawą. A żeby jeszcze łatwiej całą zmianę uzasadnić, wystarczy przeczytać opublikowany świeżo raport NIK, z którego jasno wynika, że instytucję miejskiego konserwatora w ogóle należy zlikwidować, ponieważ kompletnie nie radzi sobie z powierzonymi mu zadaniami.
Pomnik, ustawa, kontrola NIK. Wszystko to wydawałoby się elementami większej całości, która ma doprowadzić do szczęśliwego finału przed Pałacem Prezydenckim. W rzeczywistości, choć trudno w to uwierzyć, jesteśmy świadkami trzech równoległych, ale niezależnych zdarzeń. Zarówno szykowana nowelizacja ustawy o ochronie zabytków, jak i opublikowany raport NIK o działalności samorządowych konserwatorów zabytków nie miały wiele z wspólnego z awanturą pomnikową. Przynajmniej do teraz.
Mit o pomniku
Jak mantrę politycy PiS-u powtarzają twierdzenie, że przed Pałacem Prezydenckim powstanie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej, a warszawski Ratusz i Stołeczny Konserwator Zabytków nie mogą tego utrudniać. Wydawałoby się, że to na biurku konserwatora decydują się w całości losy pomnikowego być albo nie być. I trzeba kolejnej ustawy, żeby to zmienić.
Jest jednak inaczej. Zwróciło na to uwagę w swoim liście Stowarzyszenie Konserwatorów Zabytków. Obecne prawo pozwala na doskonałe obejście miejskiego konserwatora. I to znacznie szybciej, niż poprzez wprowadzenie nowej ustawy. Wystarczy, że Kancelaria Prezydenta RP wystąpi do stołecznego konserwatora o zgodę na ustawienie jednego albo nawet dwóch pomników. Ten odmówi. Od jego decyzji w ciągu 14 dni można się odwołać do ministra kultury. Co zrobi minister – ten sam, który głosi, że pomnik na pewno powstanie? Oczywiście wyda pozwolenia na budowę. I to wystarczy.
Jest też drugi wariant. Na biurko prezydenta Warszawy trafi projekt nowego porozumienia między nim a wojewodą. Porozumienie dotyczy przekazania spraw od wojewódzkiego do stołecznego konserwatora zabytków. Jest jak umowa, którą można w dowolnym czasie zmienić lub zerwać. W tekście pojawi się fragment mówiący o wyłączeniu Krakowskiego Przedmieścia spod władzy miasta. Prezydent odmówi podpisu? W tej sytuacji można odebrać stołecznemu konserwatorowi całe miasto. Przecież działa tylko na mocy scedowanych uprawnień. Wojewódzki konserwator wyda zgodę na postawienie pomnika i gotowe. Czy naprawdę musiałaby w tym celu powstawać nowa ustawa?
NIK krytycznie o konserwatorach
Kilka dni temu w sieci pojawił się nowy raport NIK dotyczący działalności miejskich konserwatorów zabytków. Nie zostawia na ich pracy suchej nitki. Gani za procedury, za stronniczość, za opieszałość przy prowadzeniu kontroli, za błędy w prowadzeniu gminnych ewidencji zabytków i brak programów opieki nad zabytkami. Wnioski, które przedstawia, są jednak słuszne tylko częściowo, ponieważ nie uwzględniają szerszego kontekstu prawno-administracyjnego, w jakim konserwatorzy działają.
Autorzy raportu zwracają uwagę na teoretyczny konflikt interesów – skoro samorząd ustanawia swojego konserwatora, to chyba tylko po to, by ten przymykał oko na miejskie inwestycje albo nie realizował kontroli obiektów należących do samorządu. Jak można kontrolować samego siebie i być sędzią we własnej sprawie? Trudno się z tym nie zgodzić, przynajmniej do pewnego stopnia. Ale analogicznie stronniczy może być wojewódzki konserwator w stosunku do obiektów należących do Skarbu Państwa (a jest ich sporo).
Pytanie powinno więc dotyczyć wprowadzenia mechanizmów, które gwarantowałyby większą autonomię w podejmowaniu działań i analizowałyby swobodę oraz konsekwencję poszczególnych urzędników. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że tylko w roku 2015 stołeczny konserwator kontrolował i wydawał nakazy zabezpieczenia kilku miejskich obiektów. Da się? Da. Trzeba jedynie uporu. Inną sprawą jest, że raport słusznie wskazuje na fatalny stan większości zabytków należących do miast. Ale ten zarzut można odnieść do całej sfery publicznej, a nie wyłącznie samorządów.
Raport NIK zwraca również uwagę niewykorzystywanie przez samorządowych konserwatorów procedur wynikających z realizowanego przez nich nadzoru. Oznacza to, że nie wszczynają kontroli, nie wydają nakazów, nie zgłaszają nadużyć do prokuratury, nie prowadzą egzekucji. I znów – trudno się z tym nie zgodzić, ale też nie jest to domeną jedynie samorządowych, ale także wojewódzkich konserwatorów. Ci z kolei wcale nie kwapią się do działania. Procedura kontroli, a potem postępowanie egzekucyjne są wyjątkowo żmudne i wymagają konsekwencji. Często także wyjątkowej cierpliwości. Dla porównania warto dodać, że w 2015 r. w samej Warszawie przeprowadzono ponad 100 kontroli, z których 41 zakończyło się wszczęciem postępowań egzekucyjnych. To więcej niż w całym Mazowszu.
Dotacje? O nich również NIK wspomina,ale tylko w kontekście usprawnienia komunikacji między samorządami a ministerstwem tak, aby unikać podwójnego finansowania tych samych projektów. Zapomina się przy tym o tym, że już sam fakt wprowadzenia i stosowania miejskich dotacji na zabytki jest wielkim sukcesem. Bez tego wsparcia dużo trudniej byłoby przeprowadzać remonty wielu obiektów (przykładowo w samej Warszawie roczny budżet to ok. 20 mln).
Na zakończenie autorzy raportu wysuwają kilka wniosków. Najważniejszy dotyczy m.in. zakładania i prowadzenia gminnej ewidencji zabytków Po 2010 r. stała się ona de facto niepisaną formą ochrony, która bardzo wyraźnie ogranicza prawa właścicielskie. Stworzyła protezę dla brakujących planów miejscowych, bo dała konserwatorowi kompetencje przy uzgadnianiu warunków zabudowy.
Problem z ewidencją jest jednak taki, że prócz kija ustawodawca nie przewidział żadnej marchewki – są tylko ograniczenia, a nie ma żadnego mechanizmu wsparcia. Trudno za taki uznać ewentualne premie remontowe bądź teoretyczną możliwość uzyskania dotacji przewidzianej w ustawie o rewitalizacji. Tak samo w wielu gminach właściciele nie wiedzą często o tym, że ich obiekt znajduje się w ewidencji. Podobnie zresztą jak organy administracji budowlanej, które bez wiedzy konserwatorów uzgadniają rozbiórki i przebudowy. Warszawa pod tym względem wprowadziła pewien mechanizm regulacji, czyli publikację w zarządzeniu prezydenta miasta, ale nadal jest to model daleko niewystarczający. Brak nam wiedzy i edukacji. W tej kwestii trudno się z raportem nie zgodzić.
Mała ustawa
W międzyczasie ruszył projekt nowelizacji ustawy o ochronie zabytków. Co prawda termin publikacji projektu był przypadkowy, ale mimowolnie został od razu połączony z awanturą pomnikową. Nowa ustawa zakłada bowiem przekazanie kontroli nad pomnikami historii i obszarami UNESCO wyłącznie wojewódzkim konserwatorom, a to by oznaczało, że o ewentualnym pomniku w dalszej przyszłości nie decydowałby już stołeczny konserwator. Ustawa wprowadza jednak inną, dużo ważniejszą zmianę – od tej pory wojewódzcy konserwatorzy mają podlegać wyłącznie ministrowi, a nie wojewodom. Kończyłoby to długi okres podwójnej odpowiedzialności, która z jednej strony osłabiała służby, a z drugiej odbierała im właściwą rangę. I to faktycznie jest dobra zmiana, nad którą pracowano już od wielu lat.
Poważne wątpliwości natomiast budzi wspomniane przekazanie pomników historii i UNESCO. Oczywiście wiele decyzji podejmowanych w tych obszarach wymagałoby większej uwagi i ostrożności, a także nierzadko dodatkowych konsultacji z UNESCO, ale nie musi to oznaczać od razu demontażu ustalonego już porządku rzeczy. Wystarczyłoby, że nad tym terenem wojewódzcy konserwatorzy sprawowaliby dodatkowy nadzór. I tyle. W innym wypadku reforma oznaczać będzie zupełny chaos i paraliż decyzyjności na tych obszarach. Znowu dobrze obrazuje to przykład Warszawy, w której dla obsługi administracyjnej wojewódzki konserwator musiałby zatrudnić dodatkowo kilkadziesiąt osób. Operacja może się i uda, ale pacjent nie doczeka rekonwalescencji.
Na marginesie wojny pomnikowej, kontroli NIK-owskich czy komentowanych emocjonalnie zmian w ustawie brakuje miejsca na właściwą dyskusję o zmianie całego systemu ochrony zabytków w Polsce. To smutne, tym bardziej że obecne prawo jest bardzo anachroniczne i zupełnie niedostosowane do wyzwań, jakie pojawiły się w ostatnich kilku latach.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Aut. Marcin Białek (Own work; GFDL) Źródło: Wikimedia Commons