Pani Hanna zrywa koperek w przydomowym ogrodzie, opłukuje go lekko i drobno posiekanym osypuje ciepłe, parujące ziemniaki. Ruchem ręki zaprasza do stołu. Nie jest zachwycona naszą obecnością, choć stara się tego zbytnio nie okazywać. Mąż pani Anny, Wiktor, zachęca do spróbowania ukraińskiej z piercem. Wznosi pierwszy, tradycyjny toast – za spotkanie. Domek z ogrodem mieści się w willowej części miasteczka Sławutycz, gdzie mieszka kadra elektrowni w Czarnobylu będącej w stanie likwidacji. Rozmawiamy o wyjeździe do odległej o kilkanaście kilometrów Prypeci. Tam Hanna i Wiktor mieszkali przed wybuchem czarnobylskiego reaktora.
Poznali się na Syberii, praca w Czarnobylu, o którą starali się kilkanaście miesięcy w instancjach partyjnych i instytutach naukowych, była ich życiową szansą. W opuszczonym mieszkaniu mamy nagrać rozmowę o dniu katastrofy. Pan Wiktor był w nim kilkanaście razy, ostatnio z koreańską telewizją. „Może Pani też pojedzie z nami?”, pytam. „Nie, nie chcę tego oglądać, i proszę mi wybaczyć, ale nie lubię o tym rozmawiać”, odpowiada pani Hanna, ukrywając irytację.
Z dachu byłego domu Hanny i Wiktora widać było całą elektrownię i sarkofag czwartego bloku, w którym był wybuch. Cisza, słuchać szum przesuwającej się taśmy w kamerze. Pod nami wymarłe, splądrowane, zniszczone miasto, przed nami kadr znany na całym świecie, zwielokrotniony w tysiącach telewizyjnych i prasowych przekazów. Niemal ikona, świadectwo ludzkiej głupoty, lekkomyślności, pychy i strachu. Ilustracja rozpraw naukowych i publicystycznych sporów.
„«Sarkofag» to dobre określenie tego miejsca?”, pytam pana Wiktora. „To nie tylko grobowiec eksperymentu tamtej nocy 26 czerwca, ale też grobowiec sowieckiego imperium. Katastrofa zdecydowanie przyśpieszyła jego upadek. Były imperia, które zostawiły po sobie piramidy. Czy symbolem sowieckiego został Czarnobyl?”.
„Może i tak”, odpowiada pan Wiktor. „To było nasze życie, chyba najważniejszy czas dla nas, założyliśmy rodzinę i dostaliśmy dobrą pracę. Jeśli mam krytycznie mówić o sowieckiej władzy, to była bezradna wobec tej tragedii i nie chciała tego przyznać przed swoimi obywatelami i przed światem. Stchórzyła w najważniejszym momencie i posłała ludzi na pewną śmierć. Ale jest też druga strona tego dramatu – to ludzkie poświęcenie. Wielu ludzi tu zginęło, strażaków, żołnierzy, ich ofiara uratowała innych. To był koszmar, to prawda, ale przyjechał nam pomóc prawie cały świat, może ze strachu o siebie, ale nie zostawili nas samych. W Polsce to się nazywa solidarność, czy tak?”.
„Idziemy już z tego dachu”, przerywa nam operator, „mówiłem, że nie zgadzam się na zdjęcia na dachu, tu jest niebezpiecznie, tu ciągle jest promieniowanie” – i na dowód włącza kieszonkowy licznik Geigera. Wiktor zaprzecza, ale w końcu schodzimy.
Idziemy przez miasto. „Tu była szkoła muzyczna, w której pracowała moja żona – uczyła gry na skrzypcach”, mówi Wiktor. „Była bardzo dobrą nauczycielką, miała lekcje prywatne. Gdy nas ewakuowali, powiedzieli, że wyjeżdżamy raptem na kilka dni i wrócimy, mamy zabrać tylko dokumenty i pieniądze. Hanna chciała wziąć skrzypce, dostała je od swojego ojca, który nauczył ją grać. To był stary instrument, z oryginalnym brzmieniem, pochodził chyba z Niemiec, bardzo dobry. Zabronili jej, a ja jej nie wsparłem. I wie pan, o te skrzypce ma do mnie największe pretensje. Podarowałem jej nowe, ale jeszcze na nich nie zagrała”.
Czarnobyl 2002 – Warszawa 2016
* Cykl felietonów „Putinada” przygotowuje Łukasz Jasina
*Ikona wpisu: fot. Ben Fairless (originally posted to Flickr as The dangerous view) [CC BY 2.0] Źródło: Wikimedia Commons