Od wybuchu arabskiej wiosny mija właśnie 5,5 roku; parafrazując tytuł filmu, do którego się dziś odnosimy, można powiedzieć, że dopiero teraz otwieramy oczy na jej długofalowe skutki. Debiut Leyli Bouzid nie traktuje wprost o wydarzeniach jaśminowej rewolucji – rozgrywa się latem 2010 r. w Tunisie, jedynym sygnałem nadchodzących przemian są sceny napięć wśród robotników kopalni fosfatu w Gafsie. A jednak przez portal Indiewire „As I Open My Eyes” określony został jako najlepsza fabuła na temat arabskiej wiosny nakręcona do tej pory. Być może stało się tak dlatego, że film ten przekłada nastroje przedrewolucyjne na osobistą, intymną historię dojrzewania. Główna bohaterka mogłaby zostać uznana za ikonę nadchodzących przemian rewolucyjnych – to absolwentka szkoły średniej, sfrustrowana obyczajowymi ograniczeniami, dążąca do artystycznej i politycznej ekspresji; wraz z rockowym zespołem, który prowadzi, decyduje się na coraz odważniejsze polityczne wystąpienia. Spróbujemy przyjrzeć się roli, jaką w procesie rewolucyjnych przemian mogła odegrać właśnie kultura.
Grzegorz Brzozowski: Tunezja uznawana jest za kraj, który dał ogromne nadzieje na przewrót polityczny w ramach arabskiej wiosny – nadzieje okupione ponad 300 ofiarami śmiertelnymi oraz samospaleniem bezrobotnego Mohameda Bouaziziego. Przewrót zakończył się szybkim odejściem prezydenta Ben Alego, ale był to dopiero początek drogi ku transformacji, na której pojawiły się wypadki dramatyczne, takie jak zamachy terrorystyczne z 2014 r. czy zabójstwa polityczne z 2013, ale i chwalebne momenty – zeszłoroczna Pokojowa Nagroda Nobla dla Tunezyjskiego Kwartetu na rzecz Dialogu Narodowego, za „wkład w budowanie pluralistycznej demokracji w kraju po jaśminowej rewolucji w 2011 r.”. Na czym polegała wyjątkowość Tunezji na tle pozostałych krajów objętych arabską wiosną?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Główną wizją wiązaną z arabską wiosną była demokratyzacja świata arabskiego. Wśród państw, które w zasadniczy sposób zostały dotknięte niepokojami, wskazać można Tunezję, Egipt, Jemen, Syrię, Libię i częściowo Irak, przy czym wiemy dobrze, czym zakończyła się arabska wiosna w Libii, Syrii i później w Iraku; podobnie w Jemenie obserwujemy wojnę domową. Mamy zatem tak naprawdę dwa państwa, w których doszło do zasadniczych przemian, ale nie zakończyły się one konfliktem zbrojnym: Egipt oraz Tunezję. Tunezja może być modelowym przykładem w tym sensie, że w odróżnieniu od innych państw, w których przemiany właściwie nie nastąpiły, oraz tych, w których trwają wojny domowe, transformacja w Tunezji rzeczywiście podążyła gdzieś dalej. Jest to też szczególny przykład państwa, w którym ugrupowanie religijne, an-Nahda, oddało w pewnym momencie władzę, oraz państwa, w którym mimo różnego rodzaju niepokojów różnym interesariuszom tym bardziej zależy na dalszej transformacji. W tym sensie jest to nasza ostatnia nadzieja – gdyby nie było Tunezji, właściwie można by było zapytać: co nam zostało po tej arabskiej wiośnie?
Czy można jednak powiedzieć, że punkt wyjścia w pozostałych państwach regionu był nieco inny? O Tunezji jeszcze sprzed rewolucji mówiło się jako o państwie dość zliberalizowanym, zsekularyzowanym, w którym kobiety mają relatywnie uprzywilejowaną pozycję. Jeżeli spojrzymy w tym świetle na mechanizm ucisku wobec jej obywateli, jaki pokazany został w filmie – inwigilację, szantaże, bezprawne zatrzymania, tortury – można się domyślać, że w pozostałych krajach przedrewolucyjna opresyjność reżimów była jeszcze bardziej dotkliwa.
Katarzyna Górak-Sosnowska: To zależy: czy Tunezję porównujemy z Arabią Saudyjską czy chociażby z Jemenem? Mogę przywołać tutaj pewną anegdotę. W ramach różnych programów realizowanych w Tunezji odbyło się m.in. spotkanie białoruskich i tunezyjskich dziennikarzy. Podobno ci pierwsi strasznie narzekali na ich represyjny reżim, że tak trudno jest u nich cokolwiek zrobić, na co tunezyjscy koledzy zapytali: „A ilu u was dziennikarzy zabito w ostatnim roku?”. I w tym momencie perspektywa białoruska okazała się zupełnie inna, wręcz niewinna.
Jeżeli popatrzymy na rankingi chociażby Freedom House dotyczące wolności obywatelskiej czy wolności prasy, Tunezja nigdy nie była specjalnie wysoko notowana – ani przed rewolucją, ani po niej. Często patrzymy na świat arabski powierzchownie, przez pryzmat tego, co sami chcielibyśmy uznać za przejaw liberalizacji – sekularyzację czy chociażby prawa kobiet, których przestrzeganie nigdy nie było w Tunezji problemem. Wydaje się, że inne czynniki również odegrały pewną rolę w specjalnym przebiegu tunezyjskiej rewolucji: chociażby to, że wojsko zachowało pozycję neutralną i dało obywatelom pole do działania. Istotne mogło być również to, że społeczeństwo tunezyjskie jest dosyć homogeniczne, a także wbrew pozorom ma dosyć wysoki PKB per capita oraz wysoki poziom wykształcenia. Są to czynniki, które mogły wpłynąć na to, że w Tunezji się udało – albo się udaje.
Często patrzymy na świat arabski powierzchownie, przez pryzmat tego, co sami chcielibyśmy uznać za przejaw liberalizacji – sekularyzację czy chociażby prawa kobiet, których przestrzeganie nigdy nie było w Tunezji problemem. | Katarzyna Górak-Sosnowska
Jakie miejsce wśród czynników budzących nastroje rewolucyjne mogła zajmować kultura? W klasycznych analizach procesów rewolucyjnych – chociażby Alexisa de Tocqueville’a – zwraca się uwagę, że rewolucja nie jest zerwaniem, ale raczej zwieńczeniem pewnych długofalowych podskórnych procesów kształtujących wcześniej społeczeństwo. Czy można powiedzieć, że rozwój niezależnej sfery kultury, której przykładem jest zespół bohaterki filmu, był jednym z czynników, które przyczyniły się do narastania nastrojów rewolucyjnych, odbijając lub wzmacniając niepokoje społeczne?
Katarzyna Górak-Sosnowska: W pewnym sensie zapewne tak, ale wydaje mi się, że ludzie nie idą protestować masowo dlatego, że nie mogą się wyrazić artystycznie; robią to w sprawach bardziej prozaicznych, np. „nie mam co do garnka włożyć” albo „skończyłem uczelnię i nie mam szans na zatrudnienie”. Kultura była zapewne pewnym dodatkowym katalizatorem, ale wydaje mi się, że nie odegrał on zasadniczej roli.
Oddajmy zatem teraz głos świadkowi przemian – Nadine Salib artystycznie dojrzewała w okresie przed rewolucją arabskiej wiosny w Egipcie. Czy któraś ze scen filmu rezonowała z twoimi doświadczeniami i obserwacjami środowisk artystycznych przedrewolucyjnego Egiptu? Na jakich płaszczyznach można było rzeczywiście doświadczyć ograniczenia artystycznej ekspresji? Czy istniała sfera tabu, której artyści egipscy nie chcieli poruszać?
Nadine Salib: Ten film był bardzo bliski naszej kulturze. W rzeczy samej jest kilka tematów tabu, których nie możemy poruszać w filmie w Egipcie: seks, polityka i religia. Było tak przed rewolucją i ten zakaz wciąż pozostaje niejako w mocy. Nawet jeśli niektóre filmy ich dotykają, tak naprawdę nie możemy rozmawiać o tych sprawach otwarcie. W filmie nie możemy mieć chociażby scen miłosnych czy wprost sprzeciwiać się systemowi albo zajmować się kwestiami politycznymi.
Z drugiej strony oczywiście podejmuje się próby zabierania głosu w tych sprawach. Przed rewolucją robiono to w sposób bardzo subtelny: ludzie byli gniewni i próbowali bronić swoich praw, lecz rozgrywało się to poniekąd podskórnie, buzowało pod powierzchnią. Przed rewolucją mieliśmy też kilka przypadków samobójstw popełnianych w związku ze złą sytuacją polityczną i ekonomiczną, ale bardzo niewiele filmów tym się zajmowało. O tym, co się działo, nie mówiły one otwarcie.
W filmie zaznaczony jest bardzo ciekawy wątek pokusy autocenzury – główna bohaterka namawiana jest przez kolegów z zespołu oraz własną rodzinę do powstrzymania się od krytyki społecznej. Czy można powiedzieć, że część artystów egipskich próbowała mówić o potencjalnie kontrowersyjnych kwestiach w sposób na tyle ostrożny, że ewidentnie wskazywał on na to, że próbują w ten sposób uniknąć ryzyka cenzury?
Nadine Salib: Jeśli chodzi o cenzurę, w Egipcie sytuacja była znacznie gorsza niż w Tunezji. Znam wielu reżyserów, którzy nie mogli w związku z tym robić filmów. Z drugiej jednak strony najlepszą rzeczą, którą dała rewolucja, jest to, że ludzie zaczęli się z tym zmagać, a ten wysiłek uczynił ich silniejszymi, sprawił, że zaczęli mówić głośno, więc powstało kilka filmów na te tematy. Nie są one jednak zbyt popularne wśród ludności kraju, wielu ludzi wciąż boi się podejść do tych tematów i o nich rozmawiać. Nastąpiła jednak pewna zmiana.
Przejdźmy do tego, jaką rolę kultura mogła odgrywać w trakcie samych rewolucji. Nierzadko mówi się o tym, że nastąpił wówczas wybuch ekspresji artystycznych – chociażby podczas protestów na placu Tahrir zaznaczyła się kultura karnawału, która zaowocowała pojawieniem się popularnych graffiti czy innowacji językowych. Rozpowszechniły się żarty w rodzaju „Barack Obama zwrócił się do Mubaraka, żeby napisał list pożegnalny do ludu, a Mubarak na to: – Dlaczego, dokąd się wybierają?”. Czy można powiedzieć, że w związku z wprowadzeniem tych ludowych form kultury każdy w czasie rewolucji mógł stać się na swój sposób artystą? Czy kultura zaczęła pełnić istotną rolę w podtrzymywaniu nastrojów protestu?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Wydaje mi się, że tego typu zjawiska odgrywały szczególną rolę właśnie w Egipcie. Pojawiły się tam karykatury polityczne, nastąpiła zmiana etykiety językowej, nowe zawołania. W nawiązaniu do tego, że lud chce obalić reżim, mówiło się np.: „Lud chce iść z tobą na randkę” – był to nowy sposób na wyrwanie dziewczyny właśnie na randkę. Myślę, że było to charakterystyczne przede wszystkim dla Egiptu i tamtejszego poczucia humoru. Wśród sloganów, które można było tam zobaczyć, pojawiały się chociażby wizerunki dwóch nurków z transparentem: „Mubarak, musisz odejść, bo zabraknie nam tlenu, utopimy się”; inne hasło to: „Moja żona jest w ciąży, ale dziecko nie chce wychodzić na świat, żeby cię oglądać, więc Mubaraku, musisz odejść” albo „Odejdź wreszcie, bo mnie ręka boli od trzymania tego transparentu”. Są to rzeczywiście zjawiska, które podbudowywały rewolucyjne morale. Jeśli popatrzy się natomiast na inne państwa, w nich ekspresja kulturowa czasu rewolucji zaznaczyła się przez hip hop oraz graffiti. Egipt pozostał jednak tutaj kolebką zarówno wysokiej, jak i niskiej kultury arabskiej; miał zdecydowanie dominujące znaczenie.
Interesujące jest samo zjawisko karnawalizacji: podczas rewolucji następuje odwrócenie pewnego porządku, właściwie zawsze zaznacza się swoista antynomia normatywna. Można sobie pozwolić na więcej niż zazwyczaj – nie tylko krytykować reżim bardziej otwarcie, ale i zezwolić na przykład na przebywanie w jednym namiocie demonstrantek i demonstrantów. Wydaje mi się, że z tego też powodu arabska wiosna wzbudziła tak wielkie nadzieje – pewne kody zostały przełamane. Niestety oczywiście potem, w sytuacji porewolucyjnej, przemiany te ustąpiły, zresztą nie mogło być inaczej. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że pewne grupy społeczne zostały oszukane czy pozostawione samym sobie. Jest to smutna twarz rewolucji: poza protestującymi nikt nie zakłada, że od razu nastąpi poprawa. Zresztą jeżeli popatrzymy na wszelkiego rodzaju wskaźniki rozwoju społecznego czy gospodarczego, na efektywność rządów, walkę z korupcją, przestrzeganie prawa, niestety okazuje się, że we wszystkich państwach sytuacja wróciła do poziomu sprzed rewolucji lub się pogorszyła. Jest to ciemna strona arabskiej wiosny.
Czy na placu Tahrir zaobserwowałaś formy kulturowe, których pojawienie się w przestrzeni publicznej szczególnie cię zaskoczyło? W pewnym momencie bohaterka filmu, której nie pozwala się wystąpić w klubie, po prostu zajmuje przestrzeń publiczną na chodniku przed nim i inicjuje spontaniczny występ. Czy Tahrir był takim właśnie miejscem – w którym przeplatało się wiele zakazanych form kultury, powstawały też nowe formy ekspresji?
Nadine Salib: Teraz zrobię się nostalgiczna. Tak jak powiedziano, w tym momencie każdy wynajdował nowe sposoby wyrażania siebie, swoich praw i przekonań. Było to dla nas o tyle nietypowe, że nie byliśmy wcześniej nauczeni tych form ekspresji. Jak wspominałam, bardzo niewiele było filmów poświęconych kwestiom politycznym czy pokrewnym tematom. Jednakże w tamtym czasie pojawiło się wiele nowych ruchów.
Ludzie zaczęli zastanawiać się nad tym, co chcą wyrazić, i robić to na wiele sposobów. Jednym z ruchów był Mosireen, czyli „We insist”, „My nalegamy” (arab. مُصِرّين), który stworzył medialną platformę internetową, używaną do zbierania i wyświetlania nagrań od wynajętych zwykłych ludzi; stali się najczęściej oglądanym portalem z klipami. Inny ruch, o nazwie „Wojskowi to kłamcy” („Military Are Liars”) wyświetlał filmy na ulicach, co było dla nas nowością, nie byliśmy do tego w ogóle przyzwyczajeni. Pojawiła się również uliczna grupa teatralna występująca publicznie – a nie nawykliśmy w ogóle do ulicznych widowisk. W całym śródmieściu rozprzestrzeniło się też oczywiście graffiti. Poza tym działała miejska galeria „Townhouse” – przed rewolucją służyła jako jedyna platforma do wyświetlania alternatywnych filmów i prezentowania sztuki teatralnej. O ile przed rewolucją skupiała głównie hippisów i artystów alternatywnych, o tyle po niej stała się bardzo popularna. Dwa miesiące temu została jednak z błahych powodów zamknięta, a tydzień temu zburzono jej budynek. „Townhouse” jeszcze istnieje, ale poza dawną lokalizacją w centrum Kairu.
Nawet Zachód patrzył na naszą część świata przez ten rodzaj wyłącznie politycznego filtra. Od nas, artystów i filmowców, oczekiwano wypowiadania się o tym, co dzieje się w polityce. Było to na swój sposób duszące, byliśmy już tym zmęczeni, na dodatek w tamtym momencie mieliśmy poczucie klęski, bo rewolucja w rzeczywistości poniosła porażkę. | Nadine Salib
Spróbujmy teraz zweryfikować jedną z obiegowych opinii na temat arabskiej wiosny: być może część z tych nowatorskich ruchów kulturowych pojawiła się dlatego, że zapleczem demograficznym protestów byli młodzi ludzie? Jako typ rewolucjonisty czasu arabskiej wiosny określany bywa młody bezrobotny absolwent, bez szans na zdobycie ekonomicznych środków, na założenie własnej rodziny. Co ciekawe, reżyserka Leyla Bouzid, mówiąc o swoich intencjach związanych z filmem, zaznaczyła, że interesowała ją „transmisja w drugą stronę: to, że rodzice, którzy w pewnym momencie coś odrzucili, pozostawili na uboczu, zmieniają się pod wpływem postawy oporu, którą prezentują ich dzieci”. Czy rzeczywiście o ekspresjach kulturowych czasu arabskiej wiosny można myśleć jako o związanych przede wszystkim z młodym pokoleniem? Na ile rozpowszechniały się one wśród pozostałych grup wiekowych? A może młodzi protestujący pozostawieni byli sami sobie w kształtowaniu tego nowego języka polityczno-artystycznej ekspresji?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Faktycznie kultura arabskiej wiosny to przede wszystkim produkt ludzi młodych, przy czym nie była to mała grupa – mówi się o tym, że ludzi do 35. roku życia jest dwie trzecie, o ile nie nawet trzy czwarte, całej populacji takich państw jak Egipt czy Jemen. Mamy oto ludzi, którzy są jeszcze relatywnie młodzi, ale nie mają do końca możliwości założenia własnego gospodarstwa domowego czy własnej rodziny, nominalnie są jeszcze niezamężni, nieżonaci, niezajęci – i nie mają co ze sobą zrobić. O ile nikt nie przewidział do końca arabskiej wiosny, o tyle przewidziano jej mechanizmy. Np. analizy G. Heinsohna wskazały na to, że tam, gdzie zaznacza się duży udział osób młodszych, zwłaszcza mężczyzn, dochodzi do młodzieńczego nabrzmienia. Skoro nie są oni jeszcze ojcami czy mężami, ale nie są już uczniami czy studentami, są w stanie zawieszenia i z braku laku mogą wyjść na ulice. Jeżeli popatrzymy na to, że Tunezyjczyk przed arabską wiosną miał średnio 29 lat w momencie zawarcia pierwszego związku małżeńskiego, a Libijczyk 32 – a do tego wieku właściwie nie było specjalnych szans na intensywniejsze pożycie pozamałżeńskie – to dojdziemy do wniosku, że za rewolucją stały nie kultura i związane z nią formy ekspresji, tylko biologia oraz kwestie społeczno-ekonomiczne.
Czy podczas rewolucji zaznaczyły się nowe formy komunikacji między pokoleniami? Czy można powiedzieć, że młodzi stworzyli język artystycznej wypowiedzi, który rozprzestrzenił się także wśród starszych? Tak po części dzieje się w filmie: losy głównej bohaterki w pewnym momencie zaczynają budzić w jej matce wspomnienia jej własnej niepokornej młodości.
Nadine Salib: Sytuacja w Egipcie rzeczywiście bardzo przypominała tę z filmu. Starsze pokolenia wolą pozostać w strefie bezpieczeństwa, zawsze mówi się nam: „nie baw się ze złymi ludźmi”, „z ogniem nie ma zabawy”. Dzieje się tak ze strachu, niechęci do wyrażania siebie. Mam taki problem z własnym ojcem: brał udział w wojnie i żywi szacunek dla wojska jako obrońców wspólnoty. Nie znosił jednak wcześniejszego reżimu i tego, co się wydarzyło, ale z drugiej strony nie chciał ryzykować. Możemy według niego rozmawiać o wszystkim, tylko nie o polityce. Ostatnio nasz prezydent sprzedaje dwie egipskie wyspy, mówiłam mu o tym przy okazji rozmowy telefonicznej, a on zareagował: „Nie, nie, nie, nie rozmawiaj o tym przez telefon!”.
Co działo się z wybuchem ekspresji artystycznej w miarę wygasania nastrojów rewolucyjnych? Czy możemy mówić tu o jednoznacznym wytłumaczeniu wygaśnięcia rewolucyjnej przemiany kulturowej? Z jednej strony w obu państwach, do których się dziś odwołujemy, w Tunezji i Egipcie, doszło do politycznego sukcesu Bractwa Muzułmańskiego, czyli do konserwatywnego zwrotu, który mógł nieść za sobą większe samoograniczanie się artystów. Z drugiej jednak strony, być może intensywność karnawałowej ekspresji po prostu nie była do utrzymania? Czy można powiedzieć, że ten rodzaj innowacyjności i intensywności ma szansę, żeby długo trwać?
Nadine Salib: Zarówno w trakcie, jak i po rewolucji, za rządów Bractwa Muzułmańskiego, ludzie byli naprawdę zjednoczeni – wszyscy mówili to samo, bo obawiali się tej samej bestii. Był to więc czas, w którym każdy dyskutował o polityce lub przynajmniej o niej wspominał. Nawet Zachód patrzył na naszą część świata przez ten rodzaj wyłącznie politycznego filtra. Od nas, artystów i filmowców, oczekiwano wypowiadania się o tym, co dzieje się w polityce. Było to na swój sposób duszące, byliśmy tym zmęczeni, na dodatek w tamtym momencie mieliśmy poczucie klęski, bo rewolucja w rzeczywistości poniosła porażkę. Było to jednak modne: musisz mówić o polityce, aby odnaleźć się w towarzystwie, rozmawiali o tym wszyscy na Facebooku i Twitterze. Niektórzy nie lubili tej mody. Dobrą jednak tego stroną było to, że ludzie nauczyli się myśleć i wyrażać krytykę, mówić, co sądzą o własnym kraju, walczyć o własne prawa. To zatem pozostało, ale miało swoje ciemne strony.
Czy którekolwiek z form kultury, które ukształtowały się w dobie przewrotu, okazały się trwałe? Czy stopniowo ulegały rozproszeniu, wraz ze zmianami politycznymi w państwach?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Wydaje mi się, że możemy mówić tak naprawdę jedynie o trwałości na poziomie albumów, które przedstawiają graffiti rewolucyjne, czy empetrójek z utworami muzycznymi. Nie wiem, na ile rewolucyjny duch pozostał w narodzie tunezyjskim czy egipskim. Jak byśmy na to nie popatrzyli, był to moment wzlotu, po którym historia zatoczyła koło. W zasadzie teraz można by zadać pytanie: po co to wszystko było? Jeżeli patrzymy na arabską wiosnę, to poza tą wielką, niesamowitą ekspresją kulturową, można by zastanawiać się, czy było warto – zwłaszcza poza Tunezją. Nie wiem, czy odpowiedź na to pytanie może być do końca pozytywna.
Nadine Salib: Cóż, zgodzę się z panią na swój sposób, ponieważ można powiedzieć, że jesteśmy obecnie w punkcie wyjścia. Wielu ludzi przebywa w więzieniach, jest porywanych, nie wiemy, gdzie przebywają. Chcemy wyrażać siebie i dać wyraz naszej porażce oraz temu, jak ukradziono nam rewolucję, ale teraz jest to naprawdę ryzykowne. Każdy, kto zajmuje w tej sprawie stanowisko, zostaje uwięziony. Teraz więc nie chodzi już o autoekspresję, ale raczej o strach. Ludzie nie mogą rozmawiać o polityce, bo się boją. Choć w tym roku pojawi się kilka filmów traktujących o tym, że reżim w rzeczywistości nie służy ludziom, dzieje się to poniekąd podskórnie; ludzie nie mówią otwarcie ze strachu.
Zmierzamy do dość ponurej konkluzji, jeżeli chodzi o diagnozę sytuacji porewolucyjnej. Podobne wnioski powtarzają się jednak w socjologicznej refleksji nad rewolucją: wspomniany de Tocqueville pisał chociażby o rewolucji francuskiej, że „z wnętrza narodu, który dopiero co obalił monarchię, wyłoniła się władza szersza, bardziej pedantyczna i absolutna niż ta, jaka niegdyś przysługiwała naszym królom”. Pani Górak-Sosnowska wypowiadała się o niektórych z państw po arabskiej wiośnie jako o poddanych obecnie kosmetycznej liberalizacji. Czy proces liberalizacji pod jakimiś warunkami może się tam pogłębić? Jaką rolę mają w tym jeszcze do odegrania artyści – pomimo obecnych ograniczeń ich ekspresji? Czy mimo konserwatywnego zwrotu w kulturze budzi się nowy potencjał zmian społecznych?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Wydaje mi się, że ten niesamowity zryw ludzi nie doprowadził do niczego dobrego. Nie wiem, co by musiało się wydarzyć, żeby ci ludzie jeszcze raz stwierdzili, że warto się znowu podnieść, spróbować coś zrobić. Duża część z nich w ogóle się nie zerwała – spora część świata arabskiego została gdzieś na uboczu i patrzyła na to, co się dzieje, zdarzyły się też negatywne przypadki przemian. Teraz tak naprawdę mamy tam ludzi, którzy czegoś zasmakowali i wrócili do punktu wyjścia albo patrzą z zewnątrz na to, jak ich kraj – tutaj mówię bardziej o Syrii czy o Iraku – pogrąża się w coraz większej wojnie. Dużo musi upłynąć czasu, zanim doszłoby tam do nowych przemian. Mamy zresztą przykłady Algierii i Iraku, które nie weszły w pierwszą falę arabskiej wiosny, bo w jednym była wojna domowa, a w drugim – amerykańska misja stabilizacyjna, nazywana niekiedy inwazją. Ludzie tam nie byli jeszcze gotowi na rewolucję. A co na to wszystko kultura? Będzie zapewne rozwijać się gdzieś na uboczu.
Czy w Egipcie są obecnie jakieś formy kulturowe, które wyrażają jeszcze polityczną krytykę? Czy stało się to praktycznie niemożliwe?
Nadine Salib: Wydaje mi się, że w ludziach tli się chęć protestu i zabierania stanowiska. W ostatnich dniach doszło do niepokojów społecznych. Niektóre filmy próbują dotknąć kwestii tego, co miało miejsce w zeszłym roku, który był swoistym punktem kulminacyjnym przemian. Na niedawnej demonstracji ludzie otwarcie atakowali reżim. Uważam zatem, że to powraca, choć wiąże się obecnie z jeszcze większym niebezpieczeństwem.
W zasadzie teraz można by zadać pytanie: po co to wszystko było? Jeżeli patrzymy na arabską wiosnę, to poza tą wielką, niesamowitą ekspresją kulturową, można by zastanawiać się, czy było warto – zwłaszcza poza Tunezją. | Katarzyna Górak-Sosnowska
Mówiliśmy do tej pory o kontekście politycznych represji ograniczających artystyczne formy wyrazu. Jednakże film Bouzid pokazuje jeszcze jeden poziom ograniczeń, dotykających główną bohaterkę nie tyle jako artystkę, ile jako kobietę. Obserwujemy wiele scen, w których publiczna rola kobiety – nie tylko artystyczna ekspresja – jest znacząco ograniczona, chociażby jeśli chodzi o samą obecność w męskich barach. Ten wymiar opresji koresponduje z filmem Nadine, pokazywanym na tegorocznym festiwalu, „Matka nienarodzonych”, mówiącym o tym, na ile w Egipcie istotne jest ścisłe określanie roli społecznej kobiety jako matki; kobieta nie może właściwie funkcjonować poza kontekstem sztywno przypisanych ról społeczno-kulturowych. Czy arabska wiosna w jakimkolwiek stopniu zredefiniowała ten rodzaj ograniczeń? Czy zwiększyła się przestrzeń dla obecności kobiet w społeczeństwie? Czy pojawił się jakikolwiek nowy wymiar ról społecznych, który wcześniej był nie do pomyślenia?
Katarzyna Górak-Sosnowska: Rola kobiety rzeczywiście się zmieniła. Było kilka kobiet odgrywających w arabskiej wiośnie dużą rolę symboliczną – chociażby Esra Abd el-Fattah, która nawoływała mężczyzn m.in. przez YouTube: „Słuchajcie: jak ja, kobieta, wyjdę na ulicę, to wy tym bardziej powinniście wyjść!”; albo była też dosyć specyficzna sprawa innej Egipcjanki, Aliai Elmahdy, która się rozebrała i pozowała do zdjęcia, czy innej dziewczyny, Samiry Ibrahim, która zgłosiła publicznie to, że policja przeprowadziła na niej test dziewictwa, gdy w pewnym momencie zgarnęła ją z placu Tahrir – to wszystko miało miejsce, ale mam wrażenie, że w pewnym momencie się rozpłynęło. Wydaje mi się, że te kobiety wchodzą do przestrzeni publicznej wtedy, kiedy rzeczywiście panuje nastrój rewolucyjny. Podobnym smutnym przykładem są bojowniczki kurdyjskie, którymi tak bardzo się ekscytujemy – patrzymy, że są to kobiety, Kurdyjki, która walczą z islamistami z samozwańczego kalifatu. Tymczasem jest to właśnie ten wyjątkowy moment, kiedy wchodzą one do przestrzeni publicznej, a zarazem moment, kiedy my zwracamy na nie większą uwagę – w kontekście swoich wizji tego, jak powinien wyglądać Bliski Wschód.
Nadine Salib: Nie mogę zaprzeczyć, że doszło do pewnej zmiany, niektóre kobiety otwarcie sprzeciwiają się teraz stereotypom. Ale dominujący kontekst nadal określa kobiety jako przeznaczone jedynie do małżeństwa i rodzicielstwa. Nawet po rewolucji, kiedy powstał mój film, na dodatek został przyjęty na festiwal IDFA, co było dużym osiągnięciem – gdy powiedziałam o tym rodzinie, zareagowali stwierdzeniem: „Ok, ale naprawdę chcemy, żebyś wyszła za mąż”. To szalone, w jaki sposób jesteś postrzegana. Problemem w uboższych regionach jest to, że jeśli kobiety są poddane opresji, to nawet nie zdają sobie z tego sprawy, uważają to za normę. Nawet same kobiety utrwalają te przekonania. To trochę jak postać matki w filmie: chce chronić swoje dziecko. Te kobiety są podobnie nadopiekuńcze, uważają, że ich zadaniem jest wydać swoje córki za mąż, że jest to ich osiągnięcie. Z drugiej jednak strony wiele kobiet przełamuje tabu. Nareszcie mamy kobiety, które jeżdżą po ulicach na rowerze, co jeszcze pięć lat temu wcale nie było popularne. Zdarzają się kobiety śpiewające na ulicach, choć nie jest to nadal powszechne. Powoli jednak do tego zmierzamy.
Niektóre z bardziej konserwatywnych kobiet są bardzo krytyczne wobec tych postępowych. Same nie mogą prowadzić takiego życia, nie mogą pozwolić sobie na sprzeciwienie się rodzicom ze względu na swoją społeczno-ekonomiczną sytuację. W ubogich regionach np., o ile kobieta nie wyjdzie za maż, zostanie uwięziona przez swoją rodzinę, która nie pozwoli jej wychodzić z domu czy pracować. Być może jej sposobem na wyjście z tego jest właśnie małżeństwo. Sądzę, że o ile wszyscy chcemy być wolni i robić, co chcemy, niektórych ludzi nadal nie stać na ten rodzaj wolności.
*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe: AfryKamera